20 września 2024

loader

Musical to teatr totalny, działa na wszystkie zmysły

fot. Wojciech Kępczyński - Facebook

Dobry musical to taki emocjonalny rollercoaster – mówi w rozmowie z Anną Kruszyńską dyrektor Teatru Muzycznego ROMA Wojciech Kępczyński.

Kieruje pan jednym z najbardziej rozpoznawalnych teatrów muzycznych w Polsce. Jaką popularnością w Polsce cieszy się tego rodzaju teatr?

Jego popularność stale rośnie. Dwadzieścia lat temu w kraju mniej więcej trzy, może cztery teatry – razem z nami – zajmowały się na poważnie musicalem. W tej chwili jest ich kilkanaście i ta liczba przez cały czas idzie w górę, widz może wybierać tytuły wystawiane w różnych miastach w Polsce. Widzowie chętnie oglądają musicale. Bardzo mi to odpowiada, bo Roma ma konkurencję z prawdziwego zdarzenia, która dla mnie jest bardzo pozytywnym dopingiem.

Z jakimi wyzwaniami, zwłaszcza po pandemii, musi się mierzyć teatr muzyczny?

Myślę, że w tej chwili największym problemem, i to wcale niezwiązanym z postpandemiczną rzeczywistością, jest kwestia ekonomiczna. Mamy inflację, ceny rosną, a zarobki za tym tempem nie nadążają. Przeciętna rodzina musi oszczędniej gospodarować pieniędzmi. Wydatki na kulturę w domowym budżecie zawsze w takiej sytuacji ustępują innym potrzebom. Czyli trzeba się liczyć z tym, że do teatru może przychodzić coraz mniej widzów.

A teatr też nie może podnosić cen biletów tak, by odebrać sobie to, co zjada inflacja, bo wtedy tych potencjalnych widzów byłoby jeszcze mniej. Tak samo spada realna wartość dotacji, jakie otrzymujemy, będąc teatrem miejskim. Przez to wszystko jesteśmy instytucją, która de facto ubożeje, która nie może dać znaczących podwyżek swoim artystom czy obsłudze technicznej, więc nasi ludzie też mają mniej pieniędzy… Błędne koło.

Wielu artystów, którzy wystąpili na scenie Teatru Muzycznego Roma, zrobiło solowe kariery muzyczne. Czy odczuwa pan, że kierowany przez pana teatr jest kuźnią talentów?

Nie chcę na to patrzeć w ten sposób. Faktem jest, że od kiedy prowadzę ten teatr, udało mi się, razem z moimi współpracownikami, znaleźć artystów, którzy w Romie debiutowali, a teraz świetnie sobie radzą na różnych scenach w Polsce i nie tylko.

Ale to raczej oni powinni oceniać, ile im dała Roma. W castingach startują wspaniali aktorzy z innych teatrów, którzy często się do nas dostają. Artystów musicalowych nie ma w Polsce zbyt wielu, więc nic dziwnego, że ci najlepsi występują w kilku teatrach jednocześnie.

Wspomniał pan, że widzowie chętnie oglądają musicale. Czy zatem Polacy lubią musicale? Z czego może to wynikać?

Musical to przede wszystkim rozrywka, to teatr totalny, który działa na wszystkie zmysły. Muzyka, piosenki, dialogi, taniec, choreografia, scenografia – to jest to, co widzimy i słyszymy, co wywołuje wzruszenie, śmiech, smutek, radość, łzy… Dobry musical daje to wszystko w pigułce, to taki emocjonalny rollercoaster i jeśli jest dobrze zainscenizowany, to trudno się temu oprzeć. Widzowie chcą się poddać tej magii.

Tak, wydaje mi się, że coraz bardziej lubimy musicale. Powiem przewrotnie jednak, że cieszę się, że są tacy, którzy ich nie lubią, którzy je krytykują. To mnie tylko zachęca, żeby ciągle pokazywać coś nowego, w nowy sposób, żeby próbować dotrzeć do tych, którzy do tego gatunku się jeszcze nie przekonali.

Jak można scharakteryzować współczesną scenę musicalową? Czy tworzą ją bardziej krajowe produkcje czy formaty zagranicznych przedstawień?

Jest miejsce i na to, i na to. W pewnym sensie łatwiej jest sprowadzić zagraniczny tytuł, który w Nowym Jorku czy w Londynie odniósł już sukces. Wtedy jest wyższe prawdopodobieństwo, że i u nas zostanie on dobrze przyjęty. Przypomnę, że w teatrze Roma wystawiamy własne wersje światowych tytułów tzw. non replica production. Stworzenie własnego musicalu to zawsze duża niepewność, stres – ale i duże wyzwanie. I jeszcze większa satysfakcja, kiedy uda się zrobić coś dobrego. Wiem coś o tym, bo przeżyłem to wszystko osobiście przy okazji „Pilotów”.

Jak pan powiedział, sięga pan także po zagraniczne hity musicalowe, m.in. „Upiór w operze” czy „Mamma mia!”. Czy wymagania stawiane przez licencjodawcę są trudne do spełnienia, są wymagające?

To są co najmniej trojakie wymagania: artystyczne, finansowe i – nazwijmy to – formalne albo formalno-prawne. Artystyczne spełniamy zwykle bez problemu, Roma to marka, na którą pracowaliśmy ćwierć wieku – i pracujemy nadal. Kwestie finansowe są zwykle trochę trudniejsze do uzgodnienia, licencjodawcy twardo negocjują, ale my też łatwo nie ustępujemy.

Najgorzej jest chyba z tymi wymaganiami formalnymi, bo to np. wymóg uzgadniania z licencjodawcą wielu rzeczy, począwszy od przekładu, przez inicjatywy związane z PR i marketingiem, pytania na bieżąco o różne zgody, pozwolenie i akceptacje… To nas czasem trochę ogranicza, nie mamy w wielu kwestiach wolnej ręki i tu naprawdę nie mamy pola manewru. Te wymogi są różne przy różnych tytułach, ale trzeba się z tym godzić, bo inaczej nie wystawilibyśmy żadnego licencjonowanego musicalu.

Aktor musicalowy musi być artystą wszechstronnym – właściwie być jednocześnie aktorem, śpiewakiem oraz tancerzem. Czy teatr muzyczny cieszy się również dużym zainteresowaniem wśród młodych artystów?

Aktorstwo musicalowe to rzeczywiście chyba najbardziej wymagająca odmiana tego zawodu, bo trzeba robić to wszystko, co pani wymieniła – na dodatek często jednocześnie. A jednak coraz więcej zdolnej młodzieży pojawia się na castingach i to jest fantastyczne. Widać, że coraz większym powodzeniem cieszą się kierunki musicalowe na różnych uczelniach w kraju. I coraz więcej jest wśród tych studentów i absolwentów osób utalentowanych, które bez kompleksów wkraczają na musicalową scenę.

Jaki musical wystawiany na scenie Teatru Muzycznego Roma jest panu szczególnie bliski?

Chyba są dwa takie tytuły. Po pierwsze „Piloci”, bo to nasz własny musical, takie moje dziecko oparte trochę na historii mojej rodziny. Udało się nam zrobić coś, co widzowie bardzo dobrze przyjęli, co graliśmy przez dwa sezony zawsze przy pełnej widowni. Odbyło się 427 przedstawień, obejrzało spektakl ponad 400 tys. widzów. Już choćby z tego względu był to wielki sukces.

Staram się nie fetyszyzować tych statystyk, ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że dwa inne największe światowe hity, jakie zrobiłem w Romie – „Upiór w operze” i „Mamma Mia!” – miały u nas ponad sto przedstawień więcej, to trudno nie czuć z tego powodu dumy. I to właśnie „Upiór…” jest moim drugim ulubionym tytułem z Romy. To musical legenda, absolutny święty Graal tego gatunku. To jest to, co uwielbiam: wielka muzyka, wielkie emocje – kwintesencja klasycznego musicalu. 

Redakcja

Poprzedni

Polski Cukier mistrzem Polski

Następny

Znamy program Cannes