Wypada tylko przyklasnąć temu, że Wydawnictwo MG wydało „Mojego przyjaciela króla” Józefa Hena, blisko dwie dekady (2004) po edycji „Iskier”, bo to świetna proza. Być może zbieżność czasowa tej edycji z setną rocznicą urodzin pisarza (rocznik 1923), która przypadnie na listopad bieżącego roku jest przypadkowa, niemniej akurat edycja akurat „Mojego przyjaciela” trafia w tę rocznicę jak w „dziesiątkę na tarczy”.
Użyłem w stosunku do tego tomu określenia „opowieść”, a nie „powieść”, bo choć rozróżnienie między tymi dwoma podgatunkami prozy może wydać się niektórym niewystarczająco ostre, wyraźne, to na pewno jest w tym przypadku zasadne. Akcja dzieła nie jest bowiem prowadzona przez zewnętrznego narratora-pisarza, lecz przez tytułowego „przyjaciela króla”, Francuza Gastona Fabre.
Czyni to narrację bardziej „naturalną”, bliższą psychologicznej prawdy, a jednocześnie wyzwala ją z nieco „usztuczniającej” perspektywy narratora „wszechwiedzącego”, a partie dialogowe stosuje w dawce minimum. Aliści nie wypada zapominać, że skrytym porte parole Fabre’a jest tak naprawdę (takie jest moje subiektywne przekonanie, a co najmniej hipoteza) sam wybitny autor „Mojego przyjaciela króla”.
I to właśnie nade wszystko sprawia, że dla każdego czytelnika tej opowieści, nawet takiego, który na wyrywki zna biografię króla Stanisława Augusta i dzieje jego epoki, jest ona tak atrakcyjna w lekturze. Intymna perspektywa i kunszt pisarski stwarzają rodzaj fascynującej czytelniczej iluzji, że my także poruszamy się w ślad za królem, towarzyszami królewskiej jego egzystencji, statystami sceny politycznej, rozmówcami, kochankami i wrogami. Ten „Stanislaus Augustus Rex”, jak brzmi treść jego monarszego herbu czy kartusza, jawi się w opowieści Hena jak postać bliska, niemal osobiście nam znana, choć uniknął pisarz perspektyw „kamerdynerskiej”, czyli postrzegania monarchy przez pryzmat sypialni, z „perspektywy nocnika”, czy widoku nocnej bielizny i rannych pantofli.
Zbyt bowiem szanuje i lubi Hen tego króla wielkiej inteligencji, rozumu, wiedzy oraz dużej (wbrew niektórym pozorom) szlachetności i godności osobistej, choć niewielkiej „władczości” i wojowniczości.
Gdy już poznamy królewskie losy z opowieści o „Moim przyjacielu królu”, Józef Hen zaprasza nas na krótką wędrówkę po literaturze, która inspirowała i wspomagała go przy pisaniu opowieści. To z jednej strony wielkoduszny gest pisarza, który przecież mógł ten aspekt pominąć, opierając się na argumencie związanym z zasadą „licentia poetica”, jaki ma zastosowania do prozy literackiej.
Z drugiej strony to także solidna garść tropów dla tych, którzy z opowieści o „Moim przyjacielu królu” wyjdą z apetytem na poszerzenie wiedzy o ostatnim królu Polski.