To był jeden z tych filmowych seansów, które utrwaliły mi się w pamięci. Początek lat siedemdziesiątych, prawie pusta sala kinowa i dziwny film, niepodobny do żadnego z dotąd widzianych. „2001: Odyseja kosmiczna” Stanleya Kubricka (1968).
Jednocześnie nudny, monotonny, statyczny, strasznie długi i zarazem fascynujący hipnotyzującym obrazem i atmosferą. Jasne wnętrze statku kosmicznego, astronauci w białych kombinezonach, przetykane naprzemiennie obrazem statku płynącego pośród gwiezdnego mroku, przy akompaniamencie dochodzących z offu taktów walca Johanna Straussa „Nad modrym Dunajem”. Dziś, gdyby nie te dźwięki, mógłbym tę scenę skojarzyć ze słynnym powiedzenie Blaise Pascala o „przerażającej ciszy tych niezmierzonych przestrzeni”. I ta pierwsza, otwierająca film scena z czarnym, połyskliwym „monolitem” w prostokątnym kształcie, otoczonym przez zaaferowane małpy. „2001: Odyseja kosmiczna” – taki był tytuł filmu – data na początku, słowa po nich, jak w angielskim oryginale powieści. W wydaniu poznańskiego „Rebisu” porządek tytułu jest odwrócony.
Domyślam się, że bierze się to z metryki powieści Arthura C. Clarke (1917-2008), jednego z najważniejszych klasyków gatunku science fiction, laureata wszystkich najważniejszych nagród za dokonania w tej domenie literackiej. 55 lat temu data 2001 była bowiem datą z odległej, trudnej do wyobrażenia przyszłości. Dla nas dziś to data z dość już odległej przeszłości, bo sprzed 22 lat.
„Na sawannach Afryki u zarania ludzkości pojawia się tajemniczy monolit. Mija czas… W XX wieku na księżycu zostaje odkryty podobny artefakt, który emituje sygnał w głąb kosmosu. Ludzie postanawiają nawiązać kontakt z innymi inteligentnymi istotami i organizują wyprawę.
Ku pierścieniom Saturna wyrusza statek kosmiczny „Discovery”, którego załoga nie zna jednak prawdziwego celu misji. Ten jest znany jedynie pokładowemu superkomputerowi HAL 9000. Wkrótce dochodzi on do wniosku, że ludzie przeszkadzają mu w realizacji zadania…”. O tym traktuje „Odyseja kosmiczna 2001”. Jakże profetyczne było choćby to przeczucie, przeszło pół wieku temu, AI, Sztucznej Inteligencji.
Mimo pewnych anachronizmów „trącących myszką” (z dzisiejszego punktu widzenia) w fabule i obrazie świata przedstawionego, czyta się ten powieścio-scenariusz znakomicie. Ma on fascynującą atmosferę, klimat, aurę. Tekst samej „Odysei” poprzedzony jest wstępem autorstwa Clarke’a pochodzący z 1989 roku, w którym bardzo interesująco opisuje on losy powstania pomysłu, scenariusza, jego ewolucji oraz powstania filmu, współpracy z Kubrickiem oraz tło tamtych czasów.