Pomimo tego, że profesor Andrzej Mencwel (rocznik 1940) jest wybitnym uczonym, interesującym i oryginalnym intelektualistą, autorem znakomitych fundamentalnych dzieł poświęconych intelektualnej historii polskiej lewicy (m.in. „Etos lewicy”, „Przedwiośnie czy potop? Studium postaw polskich”, „Stanisław Brzozowski. Postawa krytyczna. Wiek XX”) wiadomość o edycji pierwszego tomu jego wspomnień („Strona ojca”, wydana przez Niszę), pamiętników, autobiografii (jakkolwiek je nazwać, acz być może najtrafniejsze jest określenie tytułowe: „powieść z życia”) z czasów dzieciństwa, wzbudziła we mnie obawę, czy nie dostaniemy kolejnego sentymentalnego, idealizującego oleodruku, jakich powstało w ostatnich dziesięcioleciach sporo.
Obawa okazała się płonna. Andrzej Mencwel okazał się obserwatorem i komentatorem własnego życia i genealogii własnej rodziny krytycznym i nie uciekającym od prawdy. Jego obraz przeszłości uderza prawdą społeczną, mentalną, psychologiczną i nie jest wolny także od miarkowanej co prawda, ale szczerej, a fragmentami nawet dość odważnej, momentami naturalistycznej ekspresji na temat własnych impulsów, odczuć i przeżyć natury intymnej, erotycznej (to jedno z najciekawszych pasm tej opowieści, obecna m.in. w rozdziale „Psychodrama”). To dobra tradycja prawdy przekazu przeżycia, której klasyczny prekursorem zdaje się być Jean Jacques Rousseau w „Wyznaniach”.
Mencwel zaczyna swoją narrację nietypowo, nie od sielankowego opisu „kraju lat dziecinnych” (w przypadku Mencwela to Dolny Śląsk), ale od „paryskiego zwidu”, czyli impulsu doznanego podczas naukowego pobytu w Paryżu, impulsu, który był dla niego imperatywem do napisania owej „powieści z życia”. Z lektur jego dzieł naukowych i eseistycznych wiedziałem, że Andrzej Mencwel jest wybitnym piórem, ale nie przypuszczałem, że drzemie w nim także talent stricte literacki. Bo obraz jego dzieciństwa napisany został wybornie. Obraz życia rodziny, sylwetki bliskich, przyjaciół i znajomych, obraz materialny świata, w którym przyszło mu przeżyć dzieciństwo, jest nie tylko obfity, gęsty, ale także prawdziwy, sugestywny, bez upiększeń, gorzki, bez cienia minoderii, bez prób sztucznego wygładzania plebejskiego rodowodu, bez jakichkolwiek idealizacji. Mencwel jawi się też jako świetny psycholog, autor świetnych, barwnych, wnikliwych portretów personalnych, jako ciekawy socjolog umiejący obserwować procesy społeczne i mentalne, jako ciekawy narrator umiejący oddać materialny, obyczajowy i psychologiczny klimat czasów.
Mencwel nie poprzestał jednak na losach osobistych i rodzinnych i wprowadził do tekstu bardzo interesujące dygresje, n.p. o wielkim niemieckim pisarzu Gerhardzie Hauptmannie („Olbrzym Gór Olbrzymich”), o lekturach, które formowały jego rozwój umysłowy (n.p. o „Robinsonie Crusoe” daniela Defoe czy „Komedii Ludzkiej” Balzaca), a także o charakterze anegdotycznym, jak anegdotyczna opowieść o niedoszłej „audiencji” u Bolesława Bieruta w Belwederze. Na jednej z ostatnich stron „Strony ojca” Mencwel wraca do intymnej strony swojej natury: „Niekiedy odczuwam nacisk ciemnych impulsów, wstrząsających mną jak rozzłoszczonym małym chłopcem tłukącym nagle szklaną kulę lub przebijającym wzdęty balon. Jakieś złoża resentymentów tkwią we mnie nadal mimo wszystkich racjonalizujących operacji, jakie latami przeprowadzałem”. I właśnie nie tylko wspomnieniowy mimetyzm „Powieści z życia”, ale także intrygujące, tajemnicze, ciemne pasma autobiograficznych wyznań Andrzeja Mencwela sprawiają, że z silnym zaciekawieniem będę czekać na tom drugi, na „stronę matki”