Przystępując do lektury wydanej przez krakowski „Znak” biografii Krzysztofa Kozłowskiego autorstwa Andrzeja Brzezieckiego obawiałem się nieco, że będą to godziny spędzone w konwencji: „Znacie? To posłuchajcie”.
Książek i tekstów prasowych poświęconych krakowskim kręgom „Tygodnika Powszechnego” i „Znaku” w latach PRL nagromadziły się na przestrzeni 33 lat bardzo wiele, od „Trzech ćwiartek wieku” (1990), rozmów Jacka Żakowskiego z Jerzym Turowiczem, poprzez jego „45 lat w opozycji” (1990), o „TP”, czy także tego autora, „Pół wieku pod włos” (1999), pozycji cennych, acz niepozbawionych akcentów hagiograficznych, aż po krytyczne i w zamiarze demaskatorskie ujęcie Romana Graczyka w „Cenie przetrwania? SB wobec „Tygodnika Powszechnego” (2011). Do tego wypada dołączyć niezliczone artykuły prasowe i dygresyjne passusy w publikacjach książkowych dotyczących historii PRL.
Także sam Krzysztof Kozłowski był już bohaterem wydanego jako książka wywiadu „Gliniarz z „Tygodnik” przeprowadzonego z nim przez Witolda Beresia i Krzysztofa Burnetko, ale dotyczył on okresu, gdy redaktor „TP” został (1990) ministrem spraw wewnętrznych w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, przejmując schedę po Czesławie Kiszczaku. Wystarczy zresztą przejrzeć bogatą, wybraną tylko, a nie pełną bibliografię, listę tytułów książek poświęconych szeroko rozumianemu kręgowi „Tygodnika Powszechnego”, „Znaku” i koła poselskiego „Znak” w Sejmie PRL.
Moje obawy okazały się jednak płonne. Brzeziecki, biorąc „na warsztat” osobę KK otworzył sobie, jako autorowi, i nam, jako czytelnikom, możliwość nowego, świeżego spojrzenia na historię tego środowiska.
Nowe barwy
Okazało się, że ten sam, na pozór opisany i „ograny” temat, pokazany nagle przez pryzmat jakiejś konkretnej postaci nabiera nowych barw Stefan Kisielewski, legendarny felietonista „TP”, który znany był z ciętego języka i złośliwości ciskanych bez pardonu pod adresem koleżeństwa z redakcyjnego zespołu, do KK akurat nie miał zastrzeżeń i nazywał go „bardzo porządnym chłopakiem” i „fanatykiem „Tygodnika Powszechnego”, a to w jego wydaniu wiele znaczy. Brzeziecki rozpoczyna swoją opowieść niemal prozatorsko, epicko, niemal jak w „Lalce” Prusa od plastycznego opisu zmierzania przez KK na obrady Okrągłego Stołu w lutowy, szary, błotnisty poranek 1989 roku („Było pochmurno i zimno. Padła deszcz ze śniegiem, a na krzywych chodnikach warszawskich…).
Jednak, prawie natychmiast, w trybie retrospekcji, dokonuje „powrotu do przeszłości” czyli do dzieciństwa KK (rocznik 1931), spędzonego w jego rodzimym środowisku ziemiańsko-inteligenckim (jego stryj Leon był premierem RP za czasów Józefa Piłsudskiego), z uwzględnieniem historii rodu Kozłowskich.
Szczęśliwie Brzeziecki, i to jest jeden z walorów jego biografii, nie przeciąża narracji (co często zdarza się wielu autorom) hagiograficznymi, idyllicznymi obrazkami z sielskiego, ziemiańskiego dzieciństwa, a to co podaje, podaje bez słodkiego, snobistycznego zadęcia. Szybko natomiast przechodzi do powojennej aktywności KK, jego studiów w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, a potem jego wejściu w krakowski krąg „Tygodnika Powszechnego”.
„Miał doskonały zmysł rzeczywistości. Potrafił wyczuć tę cienką linię między kompromisem, która dzieliła kompromis od kompromitacji. Krzysztof Kozłowski często był przeciw, ale nigdy nie był przeciw wolności i prawdzie.
Cienka linia kompromisu i kompromitacji
Był intelektualistą gorącego serca i chłodnego namysłu. Andrzej Brzeziecki znakomicie potrafił odczytać obraz i sens biografii Krzysztofa. Każdy mógłby marzyć, by to on został jego biografem” – napisał o książce Adam Michnik. Bardzo trafnie. Dlatego wypożyczyłem od niego tę opinię i nie zawahałem się jej użyć.
Co jeszcze można znaleźć w znakomicie napisanej biografii KK?
Ano, na początek biografii n.p. raczej mało poza Krakowem znany fakt, że jego licealny kolega i przyjaciel, późniejszy PZPR-owski, krakowski lewicowy działacz polityczny i kulturalny Andrzej Kurz pochodził z rodziny endeckiej i brał gorliwy udział w krakowskich zamieszkach 3 maja 1946 roku.
Interesujące są uwagi autora o atmosferze powojennego, bezetowskiego, klerykalnego i mieszczańskiego Krakowa, który długo jeszcze trwał w warunkach PRL. O napięciach „Tygodnika Powszechnego” z prymasem Wyszyńskim, który nie lubił jego „inteligenckości”.
Szczególnie interesująca, a nawet pasjonująca jest część poświęcona objęciu przez KK funkcji najpierw wiceministra w MSW w rządzie Tadeusza Mazowieckiego (jako bezpośredni podwładny Czesława Kiszczaka), a kilka miesięcy później szefa resortu, po Kiszczaku. Wykorzystując ciekawe źródła i interesujące relacje (m.in. Bartłomieja Sienkiewicza czy Wojciecha Brochwicza) Brzeziecki pokazał proces wchodzenia ludzi dawnej opozycji do MSW jako wyjątkowo trudny, związany z licznymi barierami, jako odbiegający od wielu potocznych wyobrażeń o jego przebiegu.
W tej części pojawia się wątek „fascynacji” KK Kiszczakiem i spokojnego realizmu w podejściu do funkcjonariuszy MSW z poprzedniego systemu, kontrastujący z „antyesbeckim”, a także antyeseldowskim wybuchem jego emocji po „aferze Olina”, kiedy to gorączkowo miał domagać się odsunięcia od władzy SLD, co bardzo krytycznie i złośliwie zdyskontowali cytowani w tym rozdziale Jerzy Urban (w „Nie”) i Piotr Gadzinowski (w „Trybunie”). Takich smaczków jest w biografii dużo, co czyni jej lekturę bardzo atrakcyjną. Interesujące są też w niej niebanalnie zarysowane miniportrety postaci z różnych okresów działalności KK, n.p. radykalnej katolickiej publicystki „Znaku” Anny Morawskiej (KK napisał o niej, że nigdy nie spotkał „podobnie wściekłego i nie przebierającego w słowach człowieka”), „Kisiela” czy Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, z którym KK wszedł w polemikę w ocenie transformacji z udziałem SB i SLD.
Portret psychologiczny
W sposób zróżnicowany, w zależności od punktu widzenia, sportretowana została psychologiczna sylwetka samego KK. Jedni widzieli go jako człowieka szorstkiego i bali się go (n.p. Andrzej Romanowski), inni jak niektóre pracownice redakcji „TP” uważały go za człowieka „niewychowanego” i „ordynarnego”, a jeszcze inni za arbitra elegancji i kultury, w tweedowej marynarce, z fajką i kieliszkiem brandy w dłoni. Jedni cenili go za chłodny umysł polityczny i cechy rasowego polityka, inni (jak n.p. cytowani Urban i Gadzinowski, a także Stanisław Stomma) rozczarowali się jego polityczną rozwagą i umiarem po jego emocjonalnym wybuchu po „sprawie Olina”. Jeszcze inni, jak funkcjonariusze SB (czy Mieczysław F. Rakowski) w latach sześćdziesiątych uważali go za zakamieniałego reakcjonistę i antykomunistę, a inni, jak prawica lat 90-tych, widzieli w nim „obrońcę esbeków” „bliskiego lewicy”.
Reasumując: biografia KK autorstwa Andrzeja Brzezieckiego zasługuje na najwyższe uznanie nie tylko z uwagi na klarowny styl i bogactwo faktograficzne, ale także dlatego, że pozostawia czytelnika z poczuciem pewnej zagadkowości jego sylwetki: kim KK był naprawdę lub kim był najbardziej? Publicystą, redaktorem, politykiem policjantem, reakcjonistą, lewicującym z lekka liberałem, brutalem, człowiekiem dobrych manier…? Być może po trosze każdym, jako skomplikowana osobowość. Na pewno do końca pozostał zagadkowym „sfinksem”.