To był nerwowy sezon. Trwała walka o zdobycie przyczółków, odbicie fortec, zachowanie stanu posiadania.
Przez teatralną Warszawę przeszło prawdziwe tsunami kadrowe. Rozpoczęła je przeprowadzona w atmosferze sporu i walki, dla niektórych w skandalicznych okolicznościach, zmiana dyrekcji w Teatrze Dramatycznym. Potem ujawnił się lekceważony wcześniej spór o kierownictwo w TR Warszawa, w wyniku którego odszedł z teatru jego wieloletni dyrektor artystyczny, traktowany jak guru awangardowej przemiany, Grzegorz Jarzyna, a dyrekcję teatru od 1 września obejmuje Anna Rochowska, pedagożka teatru, koordynatorka Zespołu Edukacji TR Warszawa, w którym pracuje od 1996 roku. Niespodziewane wybuchł konflikt w Teatrze Kwadrat, który spowodował koniec kilkunastoletniej dyrekcji Andrzeja Najmana. I tym razem dyrekcję objęła kobieta, znana aktorka związana z tym teatrem Ewa Wencel. Jeśli do tego dodać spór wokół kierownictwa Teatru Komedii w Warszawie pod koniec ubiegłego sezonu i ponowne rozpisanie konkursu, zakończonego powołaniem Krzysztofa Wiśniewskiego, twórcy Klubu Komediowego i zapowiedź konkursu na stanowisko dyrektora Teatru Współczesnego widać, że w istocie w stolicy daleko było do kadrowej stabilizacji.
Walka o Teatr Dramatyczny miasta stołecznego Warszawy skończyła się przegraną rządu, który chciał ingerować – za pośrednictwem wojewody – w przebieg konkursu, w wyniku którego dyrekcję teatru objęła Monika Strzępka.
Strzępka została zaatakowana za poglądy polityczne, co było skrywane pozorami zarzutów formalnych. ale towarzyszył temu także istotny spór o kształt programu teatru. Część krytyków przyjęła jej nominację najdelikatniej mówiąc bez zachwytu, argumentując, że pozostaje w sprzeczności z tradycją tej sceny, a nawet nazwą. Wytaczano potężne działa z obu stron (dostało się przy okazji dziadersom). Nowa dyrekcja i cały kolektyw, jak same mówią o sobie, wyszedł jednak z opresji cało, choć pracował pod napięciem – zawieszona przez wojewodę dyrektorka zrobiła nawet sobie zdjęcie pamiątkowe w pozie zawieszonej nad sceną Dramatycznego. Tak czy owak. repertuar pierwszego sezonu nie okazał się nazbyt rewolucyjny, nie zagroził spójności ustrojowej państwa, a nawet trochę rozczarował swoim oddaleniem od progresywnych zapowiedzi. Dopiero spektakle w drugiej części sezonu „Chłopaki płaczą” Michała Buszewicza i „Podwójny z frytkami” Jana Czaplińskiego w reżyserii Piotra Pacześniaka dowiodły, że mamy do czynienia z teatrem krytycznym. Dowiódł tego również powszechnie chwalony program Warszawskich Spotkań Teatralnych, przygotowany przez Dramatyczny, w którym królowały spektakle Jakuba Skrzywanka, od niedawna dyrektora Teatru Współczesnego w Szczecinie, który zaprezentował podczas spotkań aż dwa swoje przedstawienia: „Spartakusa. Miłość w czasie zarazy” z teatru szczecińskiego o udręce pacjentów szpitali psychiatrycznych, w szczególności nieheteroseksualnych, i „Śmierć Jana Pawła II” z Teatru Polskiego w Poznaniu, widowisko rekonstrukcyjne ukazujące ostatni tydzień życia i przygotowania do pochówku polskiego papieża.
Spotkania warszawskie miały przemyślane obramowanie: otwarcie i zamknięcie. Na koniec pokazano kielecki spektakl „Ale z naszymi umarłymi” wg powieści Jacka Dehnela w reżyserii Marcina Libera, rzecz o naszych polskich strachach, kompleksach i zaściankowych poglądach, niechęci do obcych, a także wyniosłości władzy i manipulacjach opinią publiczną. Równie udany był początek, czyli musical „1989” Teatru Słowackiego (koprodukcja z Gdańskim Teatrem Szekspirowskim). Rok temu zachwycił inscenizacją Mickiewiczowskich „Dziadów” Mai Kleczewskiej, teraz musicalem, będącym w Polsce rzadkim okazem pozytywnego myślenia o przeszłości.
Coraz częściej teatry łączą siły przy produkcji spektakli. Jedną z takich udanych koprodukcji była adaptacja „Empuzjonu”, ostatniej powieści OIgi Tokarczyk, w reżyserii Roberta Talarczyka, rezultat współpracy Teatru Studio i Teatru Śląskiego. W Studiu zobaczyliśmy też nietypową, zrealizowaną w iście kosmicznym stylu inscenizację „The Employees”, dzieło Łukasza Twarkowskiego, opartą na powieści Olgi Ravn (polskie wydanie książki nosi tytuł „Załoga. Protokół z przyszłości”) o zderzeniu człowieka ze sztuczną inteligencją. Trzeba dodać, że Twarkowski z dobrym skutkiem sięga do repertuaru środków bliskich sztucznej inteligencji i nowoczesnych technologii.
Ze zrozumiałych względów obecny był w wielu spektaklach wątek ukraiński, ale zyskał bodaj najpełniejszy wyraz w przygotowanym w TR Warszawa w reżyserii Aleksandry Popławskiej spektaklu wg sztuki „Mój sztandar zasikał kotek” Leny Laguszonkowej, inspirowanym trwającą wojną.
Warto odnotować znaczne zainteresowanie teatrów „dorosłych” spektaklami adresowanymi do młodych odbiorców. W stolicy powstały w minionym sezonie aż trzy udane spektakle inspirowane „Alicją w Krainie Czarów” (Ateneum, Narodowy, Studio), a także pełne energii, starannie przygotowane adaptacje „Piotrusia Pana” (Dramatyczny), „Koziołka Matołka” (Polski) i świetny spektakl Anny Augustynowicz w prywatnym Teatrze Kamienica wg tekstu „Oskar i pani Róża” Érica-Emmanuela Schmitta, po który reżyserka sięgała już wcześniej w Szczecinie.
Duże zainteresowanie, jak co roku, skupiały spektale muzyczne, m.in. opowieść o „Czarnym Szekspirze” Jacka Mikołajczyka w Syrenie, a także spektakle z piosenkami Ewa Demarczyk. W Warszawie pojawiły się w tym sezonie aż dwa – i to każdy wysokiej próby – przejmujące przedstaweinia z jej piosenkami, koncert „Czarne anioły” Natalii Sikory z towarzyszeniem zespołu Tango Attachat Hadriana Łabęckiego w Polonii i widowisko „Z ręką na gardle” z udziałem utalentowanych wokalnie młodych aktorów w reżyserii Anny Sroki-Hryń, którzy korzystali z nowych aranżacji Jakuba Lubowicza, na małej scenie Teatru Współczesnego w Baraku.
Polityczna walka o teatr i w teatrze, choć uciążliwa, nie przeszkadzała więc w tworzeniu przedstawień wysokiej próby. Takich dowodów w tym sezonie było sporo. Na scenie przy Wierzbowej Teatru Narodowego Wojciech Faruga przedstawił „Dekalog” wg scenariusza Krzysztofa Kieślowskiego/ Krzysztofa Piesiewicza, wciąż zmuszający do wyborów i refleksji moralnej z całą kolekcją wybitnych ról. Okazało się, że i „Komediant” Bernhardta” (w roli tytułowej Jerzy Radziwiłowicz) także na tej scenie w reżyserii Andrzeja Domalika wciąż może zaskakiwać. Tak jak Teatr Żydowski na swojej kameralnej scenie premierą sztuki o losach marcowej emigracji, „Podróżnicy” Pawła Mossakowskiego w reżyserii Gosi Dębskiej, czy też opowieścią „Rehab” o Amy Winehouse, wielkiej gwieździe pokonanej przez nałogi. O cenie, jaką płacą za uzależnienie nie tylko nałogowcy, ale ich otoczenie opowiadał sugestywnie „Melodramat” (Teatr Powszechny w Warszawie) w reżyserii Anny Smolar, spektakl inspirowany „Pętlą” Marta Hłaski.
Ale najsilniejsze wrażenie w stolicy sprawiły dwa spektakle „Wzrusz moje serce” Hanoha Levina w reżyserii Artura Tyszkiewicza w Ateneum i „Dolce vita” we Współczesnym. Sztuka Levina to melancholijna opowieść – elegia o udręce życia, subtelnie wycieniowana na scenie przez Julię Kijowską, Grzegorza Damięckiego i Łukasza Simlata. Ateneum zaskoczyło też odkryciem repertuarowym: „Zesłaniem” Konstantego Wolickiego (tekst zeslańca, wydany w roku 1876) w adaptacji i reżyserii Mikołaja Grabowskiego.
Bodaj największe zaskoczenie to jednak „Dolce vita” Julii Holewińskiej i Kuby Kowalskiego w reżyserii Marcina Hycnara, spektakl pokazany w Baraku Teatru Współczesnego. To pewnego rodzaju szkopuł dla zwolenników nowoczesnego performansu: najbardziej odkrywcze przedstawienie sezonu powstaje w ostoi konserwatywnego teatru. Dziwny jest ten świat.
Autorzy, a za nim Hycnar wykorzystali klucz „Kartoteki” Tadeusza Różewicza, aby odtworzyć losy nowego pokolenia, wnuków tego z „Kartoteki”, ukazać jego niezdecydowanie, zawieszenie wewnętrzne, utratę widoków na przyszłość, ciągłe wypatrywanie sensu.
W jakiś sposób ten spektakl rymuje się z adaptacją „Przemiany” Franza Kafki, którą w Nowym Teatrze dał Grzegorz Jaremko, z wigorem malujący obraz świata, który już niczego nie obiecuje, z bohaterami, którzy niczego nie oczekują. Ten stan wyczerpania i niechęci do wzmożenia wysiłku w imię trudnych do zdefiniowania celów nie nęci tu już nikogo. Wszyscy najchętniej oddaliby się słodkiemu lenistwu. Kapitalistyczny pęd do sukcesu staje się tylko martwym hasłem, na którego zwłokach buszują wspomnienia slapstickowych sztuczek Charliego Chaplina (znakomita Małgorzata Hajewska-Krzysztofik).
A jednak wciąż pozostaje nadzieja, jak dowodzą w powstałych w tym sezonie mocnych monologach-monodramach: Krystyna Janda („My Way”), Agnieszka Przepiórska („W maju się nie umiera. Historia Barbary Sadowskiej”), Marcin Hycnar („Pogo”) i Andrzej Seweryn („Lear”). A także Anna Seniuk, która zdecydowała się w wieku 80 lat na debiut w teatrze jednego aktora („Życie pani Pomsel”). To najlepsze dowody, że wyczerpany, znękany walką polityczną teatr, nie kapituluje.