7 listopada 2024

loader

Śladami Alicji do teatru

fot. materiały prasowe

Coś wyraźnie drgnęło – w teatrach warszawskich pojawia się coraz więcej spektakli przygotowywanych z myślą o młodszym widzu. Niedawno odbyły się premiery dwóch świetnych przedstawień: „Alicji w krainie snów” w Teatrze Ateneum i „Wyspy Jadłonomi” w Teatrze Studio.

Pierwsze z nich (w reżyserii Wawrzyńca Kostrzewskiego) już w tytule odsyła do sławnej powieści Lewisa Carrolla „Alicja w krainie czarów”, choć – jak się okazuje – nie jest wcale prostą adaptacją sceniczną klasycznej pozycji literatury dziecięcej. Przeciwnie, to samodzielny utwór, inspirowany motywami zaczerpniętymi z powieści Carrolla, ale o własnej architekturze i własnych założeniach.

Drugie przedstawienie (w reżyserii Macieja Podstawnego) nawiązuje do serii książek kucharskich, popularyzujących kuchnię roślinną z popularnego cyklu „Jadłonomia” Marty Dymek. Ale te wegańskie inspiracje nie wykluczają nawiązań do przygód Alicji – przeciwnie autor scenariusza, Jan Czapliński także inspirował się powieścią Carrolla.

Świat snów

Obcujemy zatem z dwoma scenicznymi opowieściami toczącymi się w świecie snów, swoją atmosferą przypominających sytuacje znajome z lektury „Alicji z krainy czarów”, podobne nastroje, lęki, drobne radości i nadzieje. Co ciekawe, oba spektakle odwołują się do podobnego zasobu środków scenicznych, operując skrótem, umownością, hiperbolą i uciekając od dosłowności. To najwyraźniej zbliżenie do wyobraźni dziecka, które lubi powoływać do istnienia tymczasowe światy, stwory i fantazje, a potem je natychmiast porzucać, zmieniając punkt widzenia. Podobne też jest nadzwyczajne oddanie zespołów aktorskich, które w obu tych spektaklach nie szczędzą sił i warsztatowych umiejętności, aby stworzyć na scenie atrakcyjny, pełen czaru, dziwności świat odmalowywany z perfekcją w każdym detalu. Na tym jednak podobieństwa obu propozycji się kończą, nie sposób tych spektakli pomylić, zupełnie inne cele mają na widoku.

Jakie cele przyświecają autorom spektaklu w Teatrze Studio, twórcy nie skrywają i piszą wprost: „Komiksowa opowieść o małej rewolucjonistce zachęca do wspólnej refleksji dzieci i dorosłych – refleksji o tym, co można zrobić na co dzień, by żyć zdrowiej, odpowiedzialnie i z myślą o lepszej przyszłości planety, ludzi i nie-ludzkich istot. Spektakl o odpowiedzialnym jedzeniu stawia widzów przed wspólnym wyzwaniem troski o świat, który wymaga leczenia i natychmiastowej interwencji ekologicznej, etycznej, a również kulinarnej”. Mamy więc do czynienia ze spektaklem. Który chce być czymś więcej niż przedstawieniem – częścią większego projektu wybawienia świata ze śmiertelnej opresji. Przy czym autorzy nie pozostają gołosłowni, bo podejmują wspólne działania z Fundacją Jadłonomia, szerząc nowe idee ekologiczne i modele żywnościowe i stawiając na najmłodszych jako ambasadorów zmiany. Kto wie, czy to nie jest prawdziwa rewolucja?

Bohaterki obu spektakli przeżywają lęki w swoich snach, ale inna u spodu tych lęków pojawia się argumentacja. Lęki Alicji to strachy czasu dorastania, niepewność, kim się jest i kim się chce być, typowe lęki wieku dorastania. M. z „Wyspy Jadłonomi” boi się, by tak powiedzieć na innym piętrze – boi się o zdrowie i życie innych, bo tata je za tłusto, boi się o przyszłość świata, które nawiedził Cień, zagrażający całej planecie – jej lęk jest o skali wszechogarniającej, przekracza własne „ja”. To zupełnie inny punkt widzenia, choć strachy równie silne. To jednak wcale nie znaczy, że twórcy „Alicji w krainie snów” w Teatrze Ateneum uciekają od problemów społecznych i uwagę skupiają wyłącznie na jednostce. Najlepszym dowodem na to, że tak nie jest, może być zapowiedziana w Ateneum debata z udziałem specjalistów i reżysera spektaklu Wawrzyńca Kostrzewskiego „Dorastanie #toniejestbajka. Dlaczego?”.

Co widzowi pozostanie w pudełku wspomnień po obejrzeniu „Alicji”? 

Dla teatralnych smakoszy aktorskie perełki: pełne niepokoju, ale i zachwytu oczy Katarzyny Ucherskiej (Alicja), zagadkowy uśmiech i bezszelestne kroki Przemysława Bluszcza (Kot z Cheshire), gotowość do zaśnięcia w każdych okolicznościach Doroty Nowakowskiej (Suseł), przemądrzała wzgarda dla otoczenia Marii Ciunelis (Gąsienica), organiczne zrośnięcie się z komórką niczym niewolnicy sieci Emilii Komarnickiej-Klynstry (Księżna), niebywała zdolność przyspieszania tempa wypowiedzi i bezbrzeżna łagodność Wojciecha Brzezińskiego (Król), rozmarzona niezręczność Dariusza Wnuka (Szalony Kapelusznik), nieprzejednana władczość i zimne okrucieństwo Olgi Sarzyńskiej (Królowa) i liryczna zaduma Bartłomieja Nowosielskiego (Biały Królik).

Mroczny świat lęków

Ale jeśli wejrzy się głębiej to „Alicja” wprowadza w mroczny świat lęków, kto wie, czy nie czającej się depresji albo stanów rosnącego niepokoju w okresie, kiedy dorastanie stawia coraz poważniejsze pytania, a świat odpowiedzi nie daje. Ten dziwny, trudny do jednoznacznego zdefiniowania stan po mistrzowsku uchwycili w rozpoczynającym spektakl monologu Alicji autorzy scenariusza Małgorzata Sikorska-Miszczuk i Wawrzyniec Kostrzewski. Poprzedzili ten monolog krótką, ale gęstą od znaczeń notą odautorską: „Horror się zaczyna, ale nie zapominajmy, że na całym świecie zaczął się on już bardzo dawno temu i trwa. Po prostu nadszedł czas, aby Alicja utraciła słodką nieświadomość i poznała prawdziwą naturę rzeczywistości”.

Paradoksalnie ten sam tekst mógłby poprzedzać wstępny monolog M. z „Wyspy Jadłonomi”, w której również nadchodzi czas, aby M. „poznała prawdziwą naturę rzeczywistości” I wkrótce ją poznaje. Za sprawą pojawiających się w jej śnie, na jej własnej Wyspie przewodników i pojawiających się przeszkód, dowiaduje się, jakie szanse ma przed sobą i co może zrobić, aby zapobiec katastrofie. Przy czym horror toczący się w „Jadłonomi” nie ma wcale barw ponurych – przede wszystkim uderza jego zabawność, celowa nieporadność, przerysowanie i przesada. Takie odmalowanie sennej rzeczywistości daje szansę małej M. Mai Pankiewicz, aby przezwyciężyć lęk i oswoić się z niebezpieczeństwem. Pomaga jej w tym pomocnik Królowej, wszechobecny Przepis Tomasza Nosińskiego i sama omdlewająca od nadmiaru zanieczyszczeń przyrody Królowa Eweliny Żak, a szyki miesza wszystkim Cień Marcina Pempusia, występującego zresztą w wielu innych wcieleniach.

Całą przestrzeń malarni Teatru Studia pokrywają jakieś poduszki, różnej wielkości balony-piłki, rozmaite bibeloty, także zastawa obiadowa. Jest ciemno i dziwnie, ale mimo wszystko dość optymistycznie, bo M. odnajduje drogę, kiedy zrozumie, że Jadłonomia to naprawdę jej Wyspa i że to ona jest Królową. Tak samo, jak Alicja powołuje swoją wyobraźnią do istnienia te wszystkie stwory i światy i tak samo, jak Alicja może je w jednej chwili unieważnić.

Czy to jest na pewno teatr dla dzieci? 

Pytają niektórzy zatroskani dorośli po obejrzeniu spektakli w Ateneum i Studio. W Ateneum wydaje się im zbyt poważny, a w Studiu zbyt śmieszny. Prawdę mówiąc, zawsze uważałem, że „Alicja w krainie czarów” to książka dla dorosłych, ale dzisiaj dzieci tak szybko dorastają, że ta uwaga przestała mieć znaczenie. Tak czy owak, oba spektakle są dla dzieci w każdym wieku, w Studiu ostrzegają, że dla dzieci od lat 10, zaznaczając, że spektakl „zawiera nachalną promocję weganizmu”.

Czy wobec tego potrzebny jest teatr dla dzieci i młodego widza? Pozornie pytanie jest anachroniczne, bo już dawno potwierdzono, jak ważne miejsce może zająć teatr w kształtowaniu wyobraźni i akceptowanego przez jednostkę systemu wartości. O ile jednak nikt nie neguje potrzeby istnienia teatru dla dzieci, to ze sceną adresowaną do młodego widza, sprecyzowaniem jej programu i uzasadnieniem sensu bywają kłopoty. Powiada się, że młodzież po prostu korzysta z całego repertuaru teatralnego. To prawda, ale dotycząca młodzieży starszej, przekraczającej lub zbliżającej się do progu dorosłości.  Tymczasem dla potencjalnych widzów w wieku od lat 10 do 14 w ogóle nie ma teatru (kiedyś takie próby podejmowano, ale kończyły się fiaskiem). 

Również młody widz, 15-17-letni rzadko ma okazję uczestniczyć w przygodzie teatralnej, inscenizowanej specjalnie z myślą o nim. Brakuje jednak determinacji i pokutuje uproszczone myślenie, które polega na utożsamianiu teatru młodego widza z teatrem lektur szkolnych albo odkurzonej klasyki. 

Na szczęście ani w Ateneum, ani w Studio nic takiego nie ma miejsca.

Tomasz Miłkowski

Poprzedni

Mini oczy (na razie) z laboratorium

Następny

Kampinoski kosmos