Sparafrazowałem w tytule tytuł słynnej historii Polski autorstwa Normana Davisa „God’s playground” („Boże igrzysko”), bo fraza „Szpiegowskie igrzysko”, do tego podana po angielsku, dobrze i efektownie brzmi, tym bardziej, że, jak zakładam, język angielski jest uniwersalnym językiem szpiegów (agentów, wywiadowców) tak, jak w ogóle jest uniwersalnym językiem ludzkości.
Zacznę jednak od tego, że „Oko smoka” i „Chichot hieny” Tomasza Turowskiego czyta się rewelacyjnie jako literaturę z gatunku tzw. powieści szpiegowskiej i nie uważam za przesadę określenie go jako „polskiego Le Carré, choć Turowski podobno znacznie przewyższa Anglika skalą doświadczeniem w pracy wywiadowczej.
Czytałem obie te powieści z ogromnym zainteresowaniem, choć akurat detalicznie nie jestem jakimś szczególnie fanatycznym fanem, a tym bardziej znawcą tego gatunku. Przy tym od razu, niejako „na wejściu”, przyszło mi na myśl, że w tym przypadku nie mogę mojej czytelniczej percepcji oddzielać od osoby i profesji autora. Nie mamy bowiem do czynienia z pierwszym z brzegu „cywilnym” autorem, amatorem tematyki, który postanowił dać upust swej pasji i fantazji oraz zdobytej z trzeciej ręki wiedzy o działalności wywiadowczej, szpiegowskiej czy jak ją tam nazwać.
Bowiem autor, Tomasz Turowski, to postać szczególna. Żeby czegoś nie pomylić, zacytuję ze skrzydełka egzemplarza: „Tomasz Turowski (ur. 1948) jest autorem szeregu poczytnych powieści, w których pokazywał – poprzez atrakcyjne fabuły kulisy i tajniki pracy wywiadowczej. Znał taką działalność z autopsji, bowiem przez wiele lat był funkcjonariuszem polskiego wywiadu (karierę zakończył w stopniu pułkownika).
Wykonywał różnorodne zadania – jako jezuicki kleryk pracował w Watykanie i w Paryżu, studiował filozofię na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim, był dziennikarzem Sekcji Polskiej Radia Watykańskiego i w tym charakterze kontaktował się z papieżem Janem Pawłem II. Po pozytywnej weryfikacji w 1990 r. Pracował w dyplomacji – m.in. jako ambasador RP na Kubie i ambasador tytularny w ambasadzie w Moskwie (w tym charakterze 10 kwietnia 2010 roku, w czasie katastrofy smoleńskiej, był na lotnisku Siewiernyj). (…) W 2013 roku został opublikowany wywiad-rzeka z im p.t. „Kret w Watykanie”. Dotąd ukazały się takie jego książki jak powieść „Egzekucja” oraz cykl powieściowy „Bohaterowie cichego frontu”. Warto przy okazji wspomnieć m.in, że grana przez Jerzego Zelnika postać najwyraźniej inspirowana postacią Tomasza Turowskiego pojawia się w tendencyjnym, powstałym z inspiracji władzy PiS filmie fabularnym Antoniego Krauze „Smoleńsk”.
Wracam do punktu wyjścia. Podczas lektury miałem w tyle głowy profesję i doświadczenie autora, co wytwarzało we mnie uczucie kontaktu z autentyzmem, jako że byłoby nonsensem przyjęcie założenia, że choć powieści mają formę prozy beletrystycznej, to tak doświadczony oficer wywiadu mógł zupełnie abstrahować od swojej zawodowej praktyki i puścić wyłącznie wodze fantazji, choć zapewne są w nich także pasma fikcyjne, bo to w końcu proza literacka a nie raport czy reportaż. Co jako czytelnicy otrzymujemy? Grę i walkę wywiadów (głównie mózgową, choć broń palna też czasem się odzywa), wszelakie związane z nią dramatyczne i sensacyjne sytuacje, barwne, intrygujące postacie, interesujące miejsca na mapie, a także, dla amatorów, niewielką dawkę „ostrego seksu”.
W oczekiwaniu na trzeci tom trylogii Tomasza Turowskiego, „Wzrok Cerbera”, gorąco rekomenduję lekturę dwóch pierwszych części. A dlaczego w tytule pomieściłem nazwę szwajcarskiego zamku Chillon (wsławionego przez Byrona w poemacie romantycznym „Więzień Chillonu”) i warszawskiej ulicy Miłobędzkiej? A, to sprawdźcie sami podczas lektury.