To wydane nakładem wydawnictwa „Iskry” studium ukazało się „w samą porę”, jakkolwiek przykro nie brzmiałoby to w obecnym czasie wojny w Ukrainie. A już wydawało się, i to przez kilkadziesiąt lat, że w naszym najbliższym otoczeniu rozważanie kwestii związanych z wojną, będą już tylko rozważaniami historycznymi.
Jak wskazuje sam tytuł książki Ludwika Stommy, zajął się on fenomenem wojny nie w aspekcie stricte militarnym, jako zjawiska z domeny organizacji wojskowej przemocy, ataku i obrony, nie z punktu widzenia reguł taktyki i strategii, charakteru uzbrojenia czy celów wali. Antropologia to gałąź humanistyki, filozofii, której przedmiotem jest człowiek, jego myślenie, czucie i działanie.
I tak też analizuje Stomma wojnę – jako dzieło na wskroś ludzkie, jakkolwiek by to brzmiało, choć przecież do wielu przejawów wojen zwykło się używać fraz o jej „nieludzkim” charakterze. Bibliografia publikacji książkowych poświęconych wojnie jest bogata i uczony Ludwik Stomma poświęca jej aż dziesięć stron, włączając w to wybrane tytuły z zakresu literatury pięknej.
Pierwszym dziełem z zakresu „wojnologii”, jakie cytuje Stomma jest fundamentalna „Wojna w dziejach Europy” Michaela Howarda. Cytat pochodzi z rozdziału „Rycerstwo”, bo od „rycerskiej” fazy dziejów wojen Stomma swoją narrację rozpoczyna. Wojenną starożytność zaledwie muska krótką wzmianką. Być może dlatego, że starożytne, rzymskie opisy wojny były zbyt oschłe, jak sławne zapiski „O wojnie galijskiej” Juliusza Cezara z jego „veni, vidi, vici” („przybyłem zobaczyłem, zwyciężyłem”).
Natomiast wchodząc od razu w wojnę średniowieczną wnika wprost w jakże ludzkie, wręcz czułostkowe pojmowanie wojny. Cytowany „z lubością” przez Stommę rycerz, Jean de Bueil, hrabia de Sancerre napisał: „Wojna to rzecz wesoła – człek słyszy i widzi tam dużo dobrych rzeczy u uczy się wiele dobrego. Gdy toczy się o dobrą sprawę, jest ona sprawiedliwością, obroną tego, co słuszne. I tuszę, że Bóg kocha wielce tych, którzy narażają swoje ciało, aby prowadzić wojnę i dać nauczkę niewdzięcznikom. Gdy widzimy słuszność swej sprawy i krew swoją dzielnie walczącą, łza kręci się w oku. Słodycz napełnia wierne i litościwe serce, gdy człek widzi przyjaciela, co tak dzielnie wystawia na ciosy swoje ciało, aby czynić i wypełniać przykazania Stwórcy naszego”.
Nieco dalej Stomma przywołuje głośną niegdyś pracę Marii Ossowskiej „Etos rycerski i jego odmiany”. I płynie czytelnik przez tę „rycerską”, malowniczą introdukcję, w której rycerze sienkiewiczowscy, Rycerze Okrągłego Stołu i „pieśni o Rolandzie’ mieszają się z historycznymi bohaterami wypraw krzyżowych z Ryszardem Lwie Serce i Bernardem de Guesclin, gdzie imponuje husaria i kawaleria, płynnie potem przechodzi w pospolity, przyziemny wymiar wojny („Wojna żywicielka”, „Za chlebem”).
Okazuje się jednak, że krótkotrwała trywializacja wojny w XVI wieku, której emblematycznym wyrazem było słynne „Sacco di Roma”, czyli złupienie Rzymu przez żołdactwo, przegrywa z odrodzeniem się „apoteozy wojny” i „sakralizacją wojska” i tylko z rzadka odzywają się głosy zdrowego rozsądku takie jak w „Kandydzie” Woltera, w Jaroslawa Haszka „Przygodach dobrego wojaka Szwejka”, w „W polu” Stanisława Rembeka, w „Paragrafie 22” Josepha Hellera czy w „Pamiętniku z powstania warszawskiego” Mirona Białoszewskiego.
Patetyczne i łzawe pieśni i piosnki wojenne, z polską „Wojenko, wojenko…” i dziesiątkami innych, wygrywają bezapelacyjnie na przestrzeni dziejów. A że od euforii do kryzysu tylko jeden krok, więc pojawia się też rozdział o „Psychiatrii wojny”, jako że wojna to prawdziwa wylęgarnia najokrutniejszego szaleństwa. Chyba też żaden inny ludzki fenomen tak silnie jak wojna nie dowodzi jak obłudny, zakłamany jest gatunek ludzki. I jakże niewdzięczny dla samego siebie. Przecież pomniki poległym żołnierzom stawiają głównie cywile, a tymczasem pomników poległym cywilom jest jak na lekarstwo i to dopiero w ostatnich latach.
A to przecież cywile jakże często byli bardziej niż żołnierze uczestnikami wojny z wyboru. Jednak wygrywają niezmienne „kapłani żyjący w mitologii, dla których wojna stała się religią i zawodem”. Na każdej stronie swojego studium Stomma ukazuje jakiś nowy ludzki (nieludzki) aspekt wojny, obficie ilustrując to cytatami z dzieł naukowych i z literatury pięknej. Jak gigantyczny jest to temat, wojna, świadczy tylko rzut okiem na niewielką listę tytułów z prozy, którą pomieścił Stomma, niewiele ponad dwadzieścia.
A przecież wcale nie tak dużo jest w dziejach literatury dzieł, w których wojny nie byłaby albo tematem, albo tłem, od samego jej zarania. Nie ma na tej liście ani „Iliady” Homera, eposu wojennego od początku do końca, ani „Odprawy posłów greckich” Kochanowskiego, gdzie wojna (trojańska) jest w tle i u korzeni dramatu. Nawet w tle listów miłosnych Jana Sobieskiego do Marysieńki są jego wojenne wyczyny.
Literatura zaczynała się od wojny i nadal wojny nie omija. Nadciągająca wojna jest źródłem nadziei dla mieszkańców Soplicowa w największym polskim eposie, w mickiewiczowskim „Panu Tadeuszu”, a jego autor, dwa lata wcześniej (1832) napisał „Litanię pielgrzymską”, w której modlił się „o wojnę powszechną ludów”. A jednym z tematów pamiętnika spokojnego nadsubiekta sklepowego, pana Ignacego Rzeckiego z „Lalki” Prusa jest jego wojenny epizod młodzieńczy, a Stanisław Wokulski „dorabia się na dostawach wojennych”.
Nade wszystko jednak wojna nie omija naszego świata. Może jednak coś się zmieniło? Rzadko już napotkać można w literaturze na „apoteozę wojny” i „sakralizację wojska”. Coraz częściej pojawia się ona wyłącznie jako ohyda i zbrodnia, co jest zasługą idei pacyfistycznych. I gdyby nie wojna w Ukrainie powiedziałbym, że to może dobry znak.
Najgorsze jest chyba jednak to, że to dzieło Stommy o wojnie bardzo dobrze i przyjemnie się czyta.