Ogłaszam urbi et orbi, że miesiące miodowe dla rządu już się zakończyły. Minęło 100 dni z hakiem – nie tylko na kolei i dla kolei.
Prezentacja premiera Tuska po hasłem „W 100 minut dojedziesz wszędzie (z Warszawy)” przebiła moim zdaniem prezentację Polskiego Ładu. Premier Morawiecki może być dumny z następcy, choć szczerze mówiąc, brakowało mi paru slajdów w PowerPoincie. Po prostu pociąg zwany pożądaniem.
Oczywiście nie jestem standardowym podróżnikiem, nie mieszkam w Warszawie, a jedynie raz czy dwa razy w roku mniej lub bardziej chętnie (niechętnie?) podróżuję do stolicy lub nieco dalej. Ale może jest we mnie coś ze standardowego podróżnika? A jako rodowity krakowianin (choć – zdaje się – zaledwie w trzecim pokoleniu), wybierając pociąg, kieruję się przede wszystkim ceną. Czy dopłaciłbym 100 złotych, żeby podróż trwała tylko 100 minut? Nigdy w życiu, jak pisała madame Grochola.
Prezydent Duda mógł widzieć w Chinach dworce widma czekające na chińskie superpendolino, które porusza się tak szybko, że pasażerowie nie zdążą nawet kupić biletów, o wsiadaniu już nie wspominając. Może by więc Duda podpowiedział premierowi, żeby się aż tak nie spieszył z tą koleją. Swoją drogą, to ciekawe, że gdy Tusk był premierem po raz pierwszy, z koleją nie było mu po drodze. Wolał autostrady do nieba, to znaczy bardziej do piekła. Na Hel, znaczy się. A przynajmniej do Gdańska.
Nie powiem, obrazek z siatką połączeń wygląda pięknie. Kubizm pierwszej wody. Taki bardziej surrealizm. Ale ja sobie tak – nie powiem – z przyjemnością sarkazmuję, ci natomiast, co się lepiej znają na kolei, a już na pewno lepiej niż ja i premier, leciutko krytykują premierową prezentację. „W tym momencie nie mamy ani prawa, ani technologii na to, by osiągać 300 km/h” (no, tu już nie tak leciutko). Konferencja prasowa rządu w sprawie CPK przypominała raczej zaimprowizowany przez premiera show, na którym padło sporo deklaracji, ale w większości bardzo mglistych – powiedział Karol Trammer, ekspert kolejnictwa.
W zasadzie jest jedna trasa, dla której można by planować szybką kolej (takie polskie TGV): linia Warszawa – Poznań – Berlin. Tyle że jeździłyby po niej raczej niemieckie składy, a i lotnisko w Baranowie nie byłoby już potrzebne, bo w 200 minut można by dotrzeć z Warszawy do Berlina, a z Poznania w niewiele ponad 100 minut. Zresztą, jak twierdzą eksperci, polskie firmy i tak nie są w stanie dostarczyć taboru mogącego osiągać szybkości powyżej 300 km na godzinę. Takich producentów jest na świecie w zasadzie trzech: jeden z Francji, jeden z Japonii i jeden z Chin.
Amerykanie (z USA) mają mniej ambitne plany niż polski premier, choć – podobnie jak my – wciąż tylko jedną linię szybkiej kolei, będącą bodaj najdroższym środkiem komunikacji, przeznaczonym chyba dla bogatych hobbystów lękających się podróży lotniczych. A pociągi zamówili w firmie francuskiej. First class i bussines class. Kto bogatemu zabroni.
A co z łączeniem Polski? „Szef polskiego rządu na konferencji zapewniał, że zależy mu na rozwoju »Polski regionalnej«. W przypadku kolei mówiło się jednak wyłącznie o największych miastach. A nie na tym w istocie polega walka z wykluczeniem transportowym mniejszych ośrodków. Symboliczne było, że z jednej strony premier mówił o tym, że cała Polska skorzysta na nowym projekcie, ale tak naprawdę mówiono tylko o łączeniu największych polskich metropolii z Warszawą. Słyszeliśmy o zapewnieniu czasów przejazdu na poziomie około 100 minut do Warszawy, ale już nie wskazano czasów przejazdu z Poznania do Gdańska czy z Wrocławia do Krakowa. O planie rozwoju połączeń regionalnych, czy między mniejszymi miastami, czy jako tras dowozowych do głównych linii, nawet nie wspominając” – ubolewa Karol Trammer w internetowym Business Insider Polska.
W prezentacji premiera cała (no, prawie) Polska ma się łączyć z Warszawą w radości i smutkach (kolejowych), ale w żadnym wypadku nie jest to związek partnerski. Gdyby był, to premier mógłby śmiało dołączyć do stowarzyszenia Matusiak – Horała.
Niestety, z projektu, jak i ze stowarzyszenia raczej nic nie będzie. Po pierwsze, nie ma na taki projekt pieniędzy, bo wydamy je na dopłaty do chińskich samochodów elektrycznych. Po drugie, nie ma mocy przerobowych i taboru. To, że nikt takiego projektu nie potrzebuje, wydaje się w prezentacji premiera chyba najmniej istotne. Choć może się mylę, może to jest inicjatywa (pro)poselska, by posłowie byli mniej zalatani, a bardziej trzymali się torów.
Jeśli Polska powiatowa, prowincjonalna, czyli taka właściwa, czegoś potrzebuje, to komunikacji regionalnej, metropolitalnej, międzypowiatowej. Klasycznym przykładem, być może nieznanym premierowi, jest komunikacja Kraków – Tarnów. Wiem, nazwa „Tarnów” może premierowi nic nie mówić. Aktualnie pociągi między tymi dwoma miastami kursują średnio co 20 minut w dni powszednie, zastępując niemal całkowicie połączenia autobusowe na tej trasie. Problem w tym, że jest to chyba jedyna trasa w Małopolsce z tak niemal luksusową komunikacją. Trudniej z Krakowa dostać się na pobliskie lotnisko w Balicach niż do Tarnowa. A o innych trasach lepiej nie wspominać.
Co ciekawe, premier pochodzi z Trójmiasta, gdzie kolej jest ważną częścią systemu komunikacji, choć czasów swojej świetności raczej już nie pamięta.
Zainteresowaniach prawdziwą koleją odsyłam do łagodnej w treści publikacji tegoż Business Insider. A premier może wracać do zabawy wagonikami PIKO. Albo po kryjomu poharatać w gałę, ale tak, żeby się Probierz nie dowiedział.
A skąd (w tytule) 60 minut na godzinę? Ze starej Trójki, gdzie wespół w zespół pod kierownictwem Jacka Fedorowicza przez całe 60 minut opowiadano stare i nowe kawały. Nawiązując do tej tradycji, premier postanowił dołożyć od siebie jeszcze 40 minut.
aristoskr.wordpress.com