Drogie dzieci, pewnie tego nie wiecie, ale kiedyś Polska wyglądała inaczej. O tym, kto będzie Wami rządził nie decydował demokratyczny wybór, tylko nadanie. Teoretycznie wybory się odbywały, ale niespecjalnie ktokolwiek wierzył w ich sens i uczciwość. Dziś, czasy się zmieniły. O wszystkim decyduje wybór. A przynajmniej powinien. Czy aby na pewno?
Ongiś, w czasach które czytelnicy „Trybuny” znają bardzo dobrze, a o których czytelnicy „Gazety Polskiej” woleliby zapomnieć, a najlepiej wymazać je z historii Polski, tj. w krótkim przedziale między 1945 a 1989 rokiem, zwanymi potocznie „peerelem” lub/i „komuną”, rządziła partia rękoma swoich najlepszych synów, rzadziej cór, bo nikt nie słyszał jeszcze wówczas o równouprawnieniu i parytetach płci. Formalnie rządził rząd, na czele z premierem, którego wymieniano dość rzadko. Mieliśmy też kolegialną Radę Państwa, która po Bierucie zastąpiła urząd prezydenta, na czele której stał, bardzo długo, ten sam jegomość. Sam I sekretarz, tow. Gierek w „Przerwanej dekadzie” wspominał, że zasada była taka, że rządzi rząd, ale partia kieruje. I nikt tego porządku burzyć nie chciał, bo i po co.
W Polsce braci Kaczyńskich, która miała być zerwaniem totalnym z „peerelem” oraz magdalenkowym spiskiem, uosabianym wcześniej przez rządy Platformy i postkomunistów, zwane przez braci „układem”, podział władz i kompetencji rozrysowany był klarownie i na wskroś demokratycznie; są wybory, te wyłaniają zwycięzcę, ten tworzy rząd, prezydent zatwierdza, rząd rządzi, partie, a nie partia, spierają się w parlamencie w ramach politycznego dyskursu, a w razie niepowodzeń, wyborca daje szansę innym; wyroki demokratyczne, podobnie jak sądowe, choć często gorzkie i bolesne, akceptuje się bez komentarza i pokornie przyjmuje, mobilizując się do ciężkiej, opozycyjnej harówki. Tyle w teorii. W praktyce, co za moment postaram się udowodnić, rząd PiS-u ma dziś więcej wspólnego z rządami „komuny: niż z jakąkolwiek demokracją. Tow. Gierek musi mieć zza grobu całkiem niezłe używanie, nie wspominając o tow. Wiesławie i tow. Tomaszu. Na naszych oczach, historia zjada swój własny, koci ogon.
Jak za Gierka
Rząd rządzi, partia kieruje, mawiał tow. Edward. Dziś mamy dokładnie to samo. Rząd jest kompletnie ubezwłasnowolniony w swoich decyzjach, ponieważ każda jego decyzja jest pierwej konsultowana na Nowogrodzkiej (Domu Partii) przez prezesa (I sekretarza). Żadna nominacja ani dymisja nie może się obejść bez jego kontrasygnaty. Mało tego, żeby mieć lepsze i bardziej bezpośrednie przełożenie na rząd, tow. prezes wszedł formalnie w skład Rady Ministrów. Przypomnijmy, tow. generał łączył w jednym ręku stanowisko I sekretarza i premiera zarazem, więc żadne to u nas novum.
W 1975 r. w czasie reformy administracyjnej kraju, wykrojono Polsce 49 województw. Tam, gdzie brakowało kadry, posyłano na front walki ideologicznej towarzyszy z odległych stron naszej ojczyzny, żeby mogli, wolni od wpływów lokalnych, kierować nową strukturą wojewódzką. Śp. Stanisław Ciosek został w ten sposób przeniesiony z Podlasia do Jeleniej Góry. Śp. Józef Oleksy objął, nieznane wcześnie sobie, województwo bialskopodlaskie. Podobnych przykładów było znacznie więcej. Rząd rządzi, ale kieruje partia. Kieruje na ważne, odpowiedzialne odcinki.
Dziś minister (sekretarz KW) Sasin, z Chełma zostaje przeniesiony do Białegostoku, żeby tam tworzyć i koordynować struktury partyjne i stamtąd ubiegać się o mandat jako „jedynka”. Wcześniej tow. Sasin nie miał nic wspólnego ani z Chełmem ani z Białymstokiem. Rodem jest bowiem spod Wołomina. Żeby jednak procent Wołomina na Lubelszczyźnie się nie zmniejszył, na miejsce tow. Sasina partia deleguje tam byłego burmistrza Wołomina, tow. Madziara, który, kiedy Sasin był poza parlamentem, dawał mu zarobić w miejskich spółkach i na urzędzie.
Pamiętajcie o Wołominie
Pamiętacie Państwo aferę SKOK-u Wołomin? Warto sobie prześledzić raz jeszcze ten arcyciekawy przypadek. Kilka nazwisk zapewne się powtórzy przy okazji kwerendy ogólnodostępnych w internecie tekstów. W tym, konkretnym przypadku, władza PiS-u różni się od „komuny”. Nie do wyobrażenia jest bowiem, żeby „komuna” tak jawnie śmiała się ludziom w twarz i zamieniała Sławka na Tomka a Tomka na Sławka, kiedy jej się tylko zechce. Trzeba było jednak, mimo wszystko, zachowywać jakieś pozory. Obecni nowi, prawi komuniści, nie obrażając tych prawdziwych, nie mają już najmniejszych skrupułów. Kiedyś bowiem pieniędzy nie było z tego całego rządzenia aż tak wiele, a ryzyko popadnięcia w niełaskę istniało jednak spore. Dziś tyle władzy we władzy, ile da się zawczasu nakraść. Więc trzeba się spieszyć.
Tow. Edward wspominał też w jednym z wywiadów, że za „komuny” zwyczajowo przyjęło się, że funkcje partyjne stały przed państwowymi. Był zatem tow. premier. Tow. minister. Tow. generał itd. Pamiętacie komu śp. Lech Kaczyński składał meldunek po wygranych w 2005 r. wyborach? Panie prezesie, mówił był Lech do brata. Nie panie ministrze, panie premierze, panie profesorze, doktorze. Pierwszym dziś jest prezes. Jak pierwszym był tow. Edward i paru innych przed nim i po nim. Z tą jednak różnicą, że wówczas to miało sens. Dziś to wszystko nie ma już żadnego sensu. IV RP. Prezes. To wszystko bujda. Ale ludzie niestety, mają u nas mental wiarołomcy. Ciągle nabierają się na ten sam, wyświechtany szmonces. I na te kilka marnych groszy.