15 listopada 2024

loader

A gdyby opodatkować majątek?

Unsplash

Od dekad trwa dyskusja na temat podatku majątkowego. Pomysł ten powracał w Polsce wielokrotnie, za każdym razem kontrowany przez liberalne media prostym „jeszcze nie czas”. Jeszcze głośniej walczą liberałowie o obniżanie klina podatkowego – widząc w podatkach i składkach „karę za pracę”. Może więc znieść klin w całości i wprowadzić wypełniający tę lukę w finansach publicznych podatek majątkowy?

Fundamentem liberalizmu gospodarczego jest krytyka rozrośniętego państwa oraz przekonanie, że w długiej perspektywie czasu rynek porządkuje rzeczywistość ekonomiczną lepiej, niż najsprawniejsze państwo. Efektem ograniczenia zadań państwa są mniejsze potrzeby budżetowe, a to oznacza mniejsze obciążenia podatkowe. W praktyce politycznej ta logika została odwrócona: ograniczamy podatki (bo pełniejszy portfel obywatela zwiększa szansę w wyborach bardziej, niż wizja „niewidzialnej ręki rynku”), a następnie tniemy wydatki i ograniczamy obecność oraz skuteczność instytucji publicznych. Ten kierunek działania możemy obserwować w bieżącej polityce polskiego rządu, który za sprawą bezprecedensowych w naszej historii transferów socjalnych tworzy fasadę polityki socjaldemokratycznej, ale przecież jednocześnie obniża podstawową stawkę PIT z 18 proc. do 17 proc. i wprowadza zerowy PIT dla najmłodszych pracowników w sytuacji katastrofalnej zapaści systemu publicznej służby zdrowia, niedofinansowania publicznej edukacji i inspekcji pracy, piętrzących się kolejek w sądach, itd. – problemów, które nie da się rozwiązać bez istotnego zwiększenia wpływów do sektora finansów publicznych.

Obniżka żadnego z podatków nie przynosi tak pozytywnego odzewu, jak cięcie danin składających się na klin podatkowy, czyli liczonych łącznie podatku dochodowego od pracy oraz składek ubezpieczeń społecznych. Nic dziwnego: mamy tu do czynienia ze wspólnym frontem pracowników i pracodawców. Ci pierwsi liczą na więcej pieniędzy pozostających do dyspozycji po opłaceniu danin – choć pracodawcy próbują przechwycić kwotę „obniżki”, redukując płace lub zamrażając podwyżki i przejmując ją w dłuższym okresie. Dla tych drugich obniżenie składek oznacza niższe koszty działalności oraz zwiększenie konkurencyjności na rynku międzynarodowym. Milton Friedman, jeden z najbardziej znanych apostołów liberalizmu i noblista w dziedzinie ekonomii z 1976 r., krytykował podatek dochodowy płacony od zarobków pracowników, ale jeszcze surowiej postrzegał system ubezpieczeń społecznych. „Ubezpieczenia społeczne to połączenie złego systemu podatkowego ze złym sposobem podziału pomocy społecznej. Jak można bronić daniny od pracy, która zniechęca pracodawców do zatrudniania, ludzi – do pójścia do pracy, a w dodatku obciąża osoby o najniższych zarobkach?” – perorował podczas jednego ze swoich wykładów.

Na glinianych tabliczkach

Na paradoks zakrawa fakt, że podatek majątkowy – płacony od wartości posiadanego majątku – pojawił się tysiąclecia nie tylko przed wynalazkiem powszechnych ubezpieczeń społecznych, ale i przed podatkiem dochodowym (procent od dochodu). Pierwszym rodzajem majątku obciążonego taką daniną był podatek od ziemi – pierwotnie płacony od powierzchni użytkowanego terenu. Jedne z najstarszych śladów pisma (z VI tysiąclecia PNE) to gliniane tabliczki z miasta-państwa Lagasz, służące właśnie odnotowaniu powinności podatkowych. Cywilizacja sumeryjskich ośrodków miejskich wykorzystała pismo i arytmetykę, by pobierać podatki proporcjonalnie do plonów. Trudno precyzyjnie wskazać, kiedy i kto wpadł na pomysł, by obciążać ziemię daniną obliczaną jako procent od potencjalnego dochodu, jaki można z niej uzyskać – czy taki dochód został uzyskany, czy też nie. To rozwiązanie można jednak uznać za pierwszy w historii podatek majątkowy.

A co z PIT-em? Rzymianie stosowali pogłówne, ale już we wczesnym średniowieczu włoskie miasta-państwa zaczęły różnicować kwotę podatku w zależności od grupy zawodowej, odnosząc ją do uzyskiwanych przez nią dochodów. Ulegano oczywiście wpływom politycznym i zmieniano stawki to na korzyść bogatszych warstw, to znowu – zmniejszając ciężary narzucane biedniejszym. PIT w znanej nam formule to rozwiązanie wprowadzone dopiero w 1798 r. w Wielkiej Brytanii (okres wojen napoleońskich). Był podatkiem nadzwyczajnym – wprowadzano go na krótko, po czym znoszono. Na stałe w strukturze wpływów budżetowych Wielkiej Brytanii zagościł dopiero w 1858 r. (w Stanach Zjednoczonych pierwsze eksperymenty przeprowadzono w czasie Wojny Secesyjnej, a nieprzerwanie jego ściąganie prowadzone jest dopiero od 1914 roku!).

Powszechne ubezpieczenia społeczne pojawiły się najpóźniej z dyskutowanych rozwiązań. Są najcenniejszą pamiątką po premierze Królestwa Prus, Otto von Bismarcku. To jego administracja w 1881 r. wprowadziła ubezpieczenia od niezdolności do pracy z powodu wieku lub inwalidztwa, następnie w 1883 r. ubezpieczenie chorobowe, w 1884 r. – wypadkowe, a w 1889 r. – emerytalne i rentowe.

Niezbędny aparat

Jak to więc się stało, że podatek majątkowy został uproszczony do prostego podatku rolniczego i leśnego (naliczany od posiadanych hektarów) czy podatku od nieruchomości (od metra powierzchni użytkowej), nie stanowiących z resztą w żadnym z rozwiniętych krajów ani istotnego obciążenia dla obywateli, ani znaczącego wpływu do sektora finansów publicznych?

Po pierwsze, posiadacze ziemscy i kamienicznicy zawsze (obok kupców) stanowili ekonomiczną śmietankę społeczeństwa i potrafili skutecznie zabiegać o ograniczanie danin. Po drugie, zwyciężył pragmatyzm, który sugerował, że większy sens ma obciążanie dochodu – z dowolnego źródła – zgodnie z logiką „więcej zarabiasz, więcej płacisz”. Do tego doszedł z czasem argument, że elementy kapitału są składnikami maszyny gospodarczej, więc państwo powinno dbać o to, by były one jak najtańsze, a skupiać się na obrotach, przychodach, czy – idealnie – zysku.

Po trzecie w końcu, w XIX wieku pojawił się w końcu aparat urzędniczy, na tyle potężny i sprawny, że zdolny do skutecznego kontrolowania i ściągania podatku od dochodów osobistych. Choć pierwotnie kwota zwolniona z podatku dochodowego obywateli była na tyle wysoka, że płaciło go najwyżej kilka procent społeczeństwa, z czasem zarobki rosły, a kwota wolna spadała – państwo bowiem brało na siebie coraz więcej zadań, które wymagały zwiększenia wpływów budżetowych.

Ile PIT-u w podatkach?

Prześledźmy to na przykładzie czasów, gdy nie było pandemii i wojny. W 2017 roku podatek dochodowych od osób fizycznych (Personal Income Tax – PIT) w krajach OECD stanowił średnio 23,9 proc. dochodów podatkowych. Dla porównania wpływ składek ubezpieczeń społecznych odpowiadał za 26,0 proc. , podatek od wartości dodanej (Value Added Tax – VAT) – 20,2 proc. , inne podatki pośrednie (w tym podatek akcyzowy) – 12,2 proc. , podatek dochodowy od firm (Corporate Income Tax – CIT) – 9,3 proc. , podatki majątkowe – 5,8 proc. , a inne rodzaje podatków – 2,6 proc. . Wpływy z PIT były bardzo zróżnicowane w zależności od kraju: najniższy udział we wpływach podatkowych miały w Chile (9,7 proc. ) i Słowacji (10,2 proc. ), a najwyższy w Danii (52,9 proc. ) i Australii (40,3 proc. ). W Polsce sięgały 14,6 proc. , co oznacza, że należeliśmy do krajów o relatywnie niewielkiej roli podatku dochodowego od osób fizycznych – wspomnijmy, że siedem krajów miało wspomniany odsetek na poziomie niższym, a 28 – na wyższym. Od Chile dzieliło nas 4,9 pkt. proc., zaś od Danii – aż 38,3 pkt.

Wypłata świadczeń społecznych finansowana jest na różne sposoby. W wielu krajach występują stosowne składki, ale często budżet musi uzupełniać lukę wynikającą z jej niedostatecznej wysokości – tak jak w Polsce. Z kolei w Danii usługi te realizowane są z podatków. Dlatego często PIT i składki – jako podstawowe daniny opłacane bezpośrednio przez obywateli – często zestawia się razem. W 2017 roku w krajach OECD stanowiły łącznie 49,9 proc. wpływów sektora finansów publicznych, a w Polsce: 52,1 proc. . Tym razem na dole tabeli znalazły się Chile (17,0 proc. ), Meksyk (34,7 proc. ) i Izrael (36,9 proc. ), na szczycie zaś – Niemcy (65,0 proc. ), Stany Zjednoczone (61,7 proc. ) i Japonia (58,7 proc. ). Mniejszy odsetek niż w naszej ojczyźnie występował w 17 krajach, większy – w 18, przy czym dystans od Chile wynosił 35,5 punktu, podczas gdy od Niemiec – 12,9 punktu. Uplasowaliśmy się mniej więcej w środku stawki, ale nieco powyżej średniej, bliżej krajów o relatywnie wysokim udziale sumy PIT i składek we wpływach fiskalnych.

Skasujmy ZUS! Skasujmy PIT!

Gdybyśmy więc wyobrazili sobie ambitny projekt polityczny mający na celu zniesienie zupełne PIT oraz składek ubezpieczeń społecznych bez ograniczenia skali zaangażowania sektora publicznego w realizacji powierzanych mu do tej pory zadań, konieczne byłoby znalezienie dochodu wypełniającego lukę w wysokości blisko połowy dochodów sektora finansów publicznych. W 2018 r. w ramach PIT ściągnięte zostało ok. 110,8 mld zł (z czego do budżetu centralnego trafiło 60,0 mld zł), a składki do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (FUS) wyniosły łącznie 182,0 mld zł. Razem: 292,8 mld zł.

Nie należy łudzić się, że rezygnacja ze wspomnianych danin oznaczałaby drastyczne oszczędności budżetowe związane ze zlikwidowaniem urzędniczego aparatu służącego ściąganiu i kontroli zobowiązań obywateli. W 2017 r. koszt ściągania PIT resort finansów oszacował na 844,7 mln zł – czyli jedynie 0,9 proc. wpływów z tego podatku. W przypadku ZUS, który ściąga większość składek i wydaje większość świadczeń w ramach FUS, koszty działalności bieżącej wynosiły w 2018 roku 4,6 mld zł. Przy założeniu, że cały aparat FUS kosztuje ok. 5 mld zł, jego koszty działania pochłaniają ledwie 2,7 proc. wpływów składkowych. A przecież jeśli w miejsce PIT i składek miałby pojawić się nowy podatek od kapitału, również wymagałby on biurokracji, tysięcy ludzi, systemów komputerowych, budynków i całej struktury organizacyjnej, która kosztowałaby pewnie nie mniej niż 1 mld zł, a prawdopodobnie znacznie więcej. Przyjmując jednak, że koszty zamknęłyby się w 1 mld zł, to łączne oszczędności sięgnęłyby blisko 5 mld zł – czyli do uzupełnienia pozostałaby luka w kwocie 288 mld zł.

7 bilionów, czyli 7 000 000 000 000

Rozważania na temat tego, jakie wpływy z podatku od majątku obywateli można byłoby brać pod uwagę, należy zacząć od określenia warunków brzegowych. Podstawowym i naturalnym ograniczeniem jest suma majątku prywatnego w Polsce. Bank Credit Suisse w najnowszym opracowaniu „Global Wealth Databook” oszacował, że łączny indywidualny majątek finansowy i niefinansowy Polaków w połowie 2019 r. można było oszacować na 1979 mld dolarów, czyli licząc po kursie NBP z 2 lipca 2019 roku (3,743 zł za dolara): 7407 mld zł. Przeliczając na złotówki według tego kursu, majątek brutto na jednego dorosłego obywatela wynosił więc 242 tys. zł i w 28,7 proc. składały się na niego aktywa finansowe (głównie gotówka, środki na kontach i lokatach, akcje, jednostki funduszy inwestycyjnych i indywidualne, prywatne programy emerytalne), a w pozostałej – niefinansowe (głównie mieszkania, domy i inne budynki, ziemia). Zadłużenie indywidualne wynosiło wtedy 780 mld zł (26 tys. zł per capita), a więc majątek netto można było obliczyć na 6627 mld zł (216 tys. zł per capita).

Opracowanie Credit Suisse opiera się na danych banków centralnych (m.in. depozyty, lokaty, kredyty, pożyczki, zadłużenie na kartach kredytowych), szacunkach dotyczących wartości nieruchomości, wycenie akcji należących bezpośrednio do osób fizycznych, kalkulacjach wartości prywatnych funduszy emerytalnych i inwestycyjnych oraz na danych z badań ankietowych dotyczących zamożności (gdzie badani mogli do majątku zaliczyć np. posiadane auta, biżuterię itd.). Majątki firm nienotowanych na giełdzie są więc częściowo lub całkowicie pominięte – a to istotna część zamożności wielu średnio i wysoko zamożnych. Niemniej w przypadku takich podmiotów trudno określić realną wartość przedsiębiorstw. Wad i braków znalazłoby się więcej, ale raport Credit Suisse jest dostatecznie dobrym źródłem, by mieć pewne wyobrażenie o skali majątku pozostającego w rękach Polaków.

Pod prąd tendencji

Gdyby wyrwę pozostałą po likwidacji PIT i składek ubezpieczeń społecznych spróbować pokryć z majątku osobistego Polaków (czyli pozyskać 288 mld zł), należałoby wprowadzić podatek majątkowy w wysokości 4,3 proc. od majątku netto lub 3,9 proc. od majątku brutto. Choć 4 proc. od niespełna 250 tys. zł to tylko 10 tys. zł, czyli 833 zł miesięcznie (a nie mamy PIT-u i składek do ZUS-u!), to taki podatek niełatwo byłoby przeforsować.

Wyzwania dla wprowadzenia podatku majątkowego można streścić w ośmiu punktach:

  1. Podstawowym składnikiem majątku większości Polaków jest dom lub mieszkanie, które użytkują (oraz ziemia w przypadku rolników). Majątek ten – często odziedziczony po rodzicach lub drogą niemałych wyrzeczeń – powstał w sytuacji, w której cały czas mieliśmy do czynienia z podatkiem dochodowym oraz podatkami pośrednimi. Z punktu widzenia obywateli jest to obciążanie kolejnym podatkiem tego samego dochodu – który w przypadku majątku udało się utrwalić w postaci nieruchomości, albo po prostu zostawić na czarną godzinę na lokacie.

2. Takiego podatku nie da się porównać do podatku od zysków kapitałowych, czyli podatku Belki, który – jak żaden podatek – nie jest szczególnie popularny, ale nie wzbudza wielkich emocji. Różnica leży jednak w tym, że opodatkowany ma być nie przychód z określonego składniku kapitału, ale sam kapitał – dlatego przekonanie do takiego rozwiązania obywateli wydaje się o wiele trudniejsze. Szczególnie że większość majątku Polaków nie generuje przychodów.

3. Teoretycznie namiastkę podatku majątkowego już mamy: to podatek od nieruchomości, podatek gruntowy oraz leśny, które wpływają wyłącznie do kasy samorządów. W 2018 roku z tytułu podatku od nieruchomości lokalne władze pozyskały 22,6 mld zł (wszystkie podatki lokalne: ponad 30 mld zł). Nie jest on jednak faktycznym podatkiem majątkowym, bo stopa opodatkowania nie bazuje na realnej wartości majątku, ale na arbitralnie określonych stawkach np. za metr kwadratowy powierzchni mieszkania. Większy podatek majątkowy oznaczałby więc blisko 10-krotne zwiększenie obciążenia podatkami od nieruchomości, gruntowym i leśnym – i przekierowania tych środków do budżetu. W efekcie jednak trzeba byłoby dodatkowo znaleźć blisko 30 mld zł, jakie uzupełniłyby braki w kasie samorządów.

4. Wprowadzenie prawdziwego podatku majątkowego opartego na jego wartości wymagałoby np. wyceny nieruchomości. Ta mogłaby być elementem zniechęcającym obywateli do podatku nawet wtedy, gdyby większość z nich nie płaciła wcale (kwota wolna) lub płaciłoby niewiele. Prowadzenie wyceny oznacza dodatkowe koszty administracyjne niezbędne do tego, by podatek naliczać i ściągać.

5. Majątek jest rozłożony bardzo nierównomiernie (nie tylko w Polsce). Według Credit Suisse w 2014 r. mniej zamożna połowa naszych rodaków posiadała zaledwie 18,3 proc. majątku ogółem, a wszyscy z wyjątkiem 10 proc. najzamożniejszych – 58,2 proc. (na górne 10 proc. przypadało więc 41,8 proc. ). Połowa dorosłych Polaków ma majątek wartości mniejszej niż 29,8 tys. zł (tak, mediana jest ponad 7-krotnie niższa niż średnia!). Większość majątku jest w rękach najbogatszej części społeczeństwa: skutecznej w lobbingu i korzystaniu z mediów oraz potrafiącej skutecznie unikać opodatkowania. Realne wpływy mogłyby się okazać o wiele mniejsze, niż przewidywane, a na dodatek w dłuższym okresie podatek ten pogłębiałby nierówności majątkowe, zamiast je ograniczać!

6. 1 proc. najzamożniejszych Polaków dysponuje ok. 11,7 proc. majątku ogółem. W grupie tej średnia kwota majątku na głowę dorosłego człowieka wynosi już nie 200 tys. zł, ale 2,5 mln zł. Podatek majątkowy powinien służyć niwelowaniu rosnącego rozwarstwienia ekonomicznego polskiego społeczeństwa – aby tak się jednak stało, nie może się powtórzyć sytuacja z podatkiem dochodowym, którego stopa ma charakter regresywny. Czyli im większe są dochody Polaka, tym mniejszy ich odsetek oddaje państwu.

7. Według OECD, w 1995 r. 0,1 proc. wpływów podatkowych z podatku majątkowego lub więcej uzyskiwano: w Luksemburgu (1,7 proc. ), Szwajcarii (1,1 proc. ), na Islandii (0,7 proc. ), w Norwegii (0,6 proc. ), Włoszech (0,5 proc. ), Grecji (0,4 proc. ), Niemczech (0,4 proc. ), Kanadzie (0,3 proc. ), Hiszpanii (0,2 proc. ), Holandii (0,2 proc. ), Szwecji (0,2 proc. ), Danii (0,1 proc. ) i Francji (0,1 proc. ), czyli w 13 państwach. W 2017 roku ta lista skróciła się do 8 krajów: Luksemburg (2,7 proc. ), Szwajcaria (1,3 proc. ), Grecja 0,6 proc. ), Norwegia (0,6 proc. ), Hiszpania (0,2 proc. ), Węgry (0,1 proc. ), Belgia (0,2 proc. ) i Francja (0,2 proc. ). Generalnie obserwowaliśmy odwrót od podatku majątkowego, co wiązało się z faktem, że najwięksi posiadacze majątku uciekali przed jego płaceniem, wyprowadzając się z ojczyzny lub zmieniając obywatelstwo, co w niektórych przypadkach chroniło ich przed daniną. W efekcie podatek obciążał głównie średniozamożnych, a nie najbogatszych. Nie inaczej mogłoby być w Polsce, szczególnie jeśli obciążenie podatkowe byłoby wysokie, a takie jest niezbędne, jeśli podatek majątkowy miałby zastąpić dochody sektora finansów publicznych z PIT i składek ZUS.

8. Zarówno ze względów praktycznych (liczba płacących), moralnych (nieobciążanie podatkiem mało zamożnych), jak i politycznych (niechęć do daniny), podatek majątkowy można wprowadzić tylko przy założeniu sporej kwoty wolnej od obciążenia. Dla przykładu, w Hiszpanii Patrimonio, czyli podatek od wartości posiadanych nieruchomości, płaci się z pominięciem mieszkania/domu, z którego się korzysta – o ile jego wartość nie przekracza w przeliczeniu 1,2 mln zł. W przypadku pozostałych nieruchomości opodatkowaniu podlega majątek wart ponad 2,8 mln zł. Postawienie takich warunków sprawiłoby, że w Polsce podatek płaciłoby mniej niż 1 proc. najzamożniejszych. Wpływy z podatku byłyby zapewne podobne do tych, jakie są w Hiszpanii – czyli wynosiły zapewne kilka miliardów złotych, co byłoby kwotą o wiele mniejszą niż obecnie funkcjonujący podatek od nieruchomości! Daleko za mało, by marzyć o zastąpieniu nimi innych dużych danin, takich jak PIT.

Firmy też posiadają majątki

Tytułem podsumowania: realnie patrząc podatek majątkowy w Polsce nie stanie się cudownym rozwiązaniem, jakie pozwoliłoby zasadniczo zmienić filozofię działania systemu podatkowego. Przede wszystkim dlatego, że jesteśmy zbyt biedni. Przeciętny Niemiec ma 6-krotnie większy majątek, przeciętny Szwajcar – 14-krotnie. Problemem jest także rozkład majątku i to, że głos garstki najbogatszych wybrzmiewa o wiele donośniej niż zdanie większości, która praktycznie nie ma w posiadaniu niczego wartościowego. Kluczowym ograniczeniem jest także fizyczna i podatkowa mobilność obywateli (oraz ich majątku): na liście najbogatszych Polaków większość czołówki to właściciele dwóch lub trzech paszportów różnych krajów.

Nie oznacza to jednak, że koncepcję podatku majątkowego należy raz na zawsze porzucić. Wprowadzony z rozsądkiem – z dużą kwotą wolną oraz relatywnie niską stopą – mógłby nieco odciążyć budżet państwa, odrobinę ograniczając tempo wzrostu nierówności i odtwarzający się na naszych klasowy charakter polskiego społeczeństwa.

Trudno jednak pominąć kwestię majątku, będącego własnością przedsiębiorstw. Od dekad obowiązuje dogmat, że ich kapitał służy działalności gospodarczej i jako taki nie powinien być osłabiany za sprawą fiskusa, który przecież korzysta z podatku dochodowego od przedsiębiorstw (CIT). Stosowany jest argument, że kapitał ten nierzadko pozyskiwany jest z pomocą kredytu, a więc solidne dociążenie podatkowe w postaci podatku kapitałowego mogłoby istotnie zmniejszyć opłacalność działalności gospodarczej. Rzadziej jednak mówi się o tym, że wcale niełatwo rozdzielić majątek firmy i jej właściciela – tak będzie w przypadku samochodu, nierzadko domu, a także majątku płynnego (np. gotówki). Jeszcze trudniej określić na ile dany składnik majątku jest potrzebny dla funkcjonowania firmy, a na ile – jest już elementem budującym wygodne życie właścicielowi i top managerom. Potencjalny podatek od majątku firm – przy zastrzeżeniach podobnych do tych, jakie zostały nakreślone wyżej – powinien dodatkowo charakteryzować się dużym zróżnicowaniem stawki w zależności od pożytku ekonomicznego i społecznego, jaki taki składnik kapitału przynosi.

Dla przykładu, hala fabryczna i linia produkcyjna ma w zasadzie jedno racjonalne zastosowanie: służy wytwarzaniu wyrobów przy zaangażowaniu ludzi. Trudno o lepszy przykład pożytecznej drogi dla zaangażowania kapitału: powstaje nowa wartość, tworzone są miejsca pracy. Kapitał obrotowy niezbędny jest niemal każdemu przedsiębiorstwu, by łatwiej poradzić sobie z nierównomiernym rozłożeniem w czasie zarówno przychodów, jak i wydatków – opodatkowanie go byłoby szkodliwe dla gospodarki. Natomiast opodatkowanie zysków z kapitału finansowego przedsiębiorstw sens ma, skoro taki sam podatek płacą osoby fizyczne. Rozsądnym wydaje się też, że Ministerstwo Finansów zmieniło zasady i zobowiązuje firmy do osobnego wykazywania zysków kapitałowych. Wcześniej firmy rozliczały swoje dochody łącznie, w rezultacie dla uniknięcia podatku Belki generowały dodatkowe koszty i dochód w zeznaniu znikał.

Kapitał może też pełnić rolę toksyczną dla gospodarki: tak jest np. z bardzo płynnymi prywatnymi aktywami spekulacyjnymi, które mogą powodować destabilizację cen akcji i innych aktywów finansowych. Ten rodzaj kapitału nie kreuje miejsc pracy ani żadnej realnej wartości, jest bardzo trudno uchwytny, a mimo to generuje dla całej gospodarki i wszystkich obywateli dodatkowe ryzyko kryzysu czy bankructwa (np. spadek cen danego produktu przez dłuższy czas może doprowadzić do upadku jego wytwórców). Jest to forma kapitału niezwiązana ściśle z żadnym krajem, a Polskę odwiedza okazjonalnie. Jednak powinniśmy zdawać sobie sprawę z jej istnienia – i stosownie przeciwdziałać jej negatywnemu wpływowi np. za pomocą podatku Tobina (naliczanego od każdej transakcji i spowalniającego przepływ kapitału).

Pomijając wyzwanie różnicowania stawki i zwolnienia istotnej części kapitału z podatku najważniejszym problemem jest to, że… polski biznes, podobnie jak ogół Polaków, nie jest specjalnie zamożny. Według GUS na końcu 2018 roku 50,0 tys. przedsiębiorstw niefinansowych prowadzących pełną księgowość i zatrudniających co najmniej 10 osób dysponowało aktywami o wartości 3,1 bln zł (z czego 60 proc. stanowiły aktywa trwałe, a resztę – obrotowe) – to ponad dwa razy mniej, niż majątek Polaków, na który składają się także akcje notowanych na giełdzie spółek, wliczanych we wspomnianą kalkulację aktywów. Dla porównania, kapitalizacja wszystkich spółek notowanych na GPW w 2018 roku szacowana była na 1,1 bln zł (trzeba pamiętać, że pośród tych podmiotów są również banki, czyli instytucje finansowe, które pomija opracowanie GUS). Natomiast kapitał własny wszystkich polskich banków na koniec 2018 roku wynosił ledwie 206 mld zł. Przy rentowności aktywów wspomnianych przedsiębiorstw niefinansowych na poziomie 4,6 proc. i relatywnie małym sektorze finansowym trudno sobie wyobrazić politykę fiskalną, która bazowałaby właśnie na obciążeniu podatkami tego kapitału.

Nie oznacza to jednak, że powinniśmy zapomnieć na zawsze o podatkach od majątku i kapitału – niezależnie od tego, do kogo on należy, w jakiej ilości i jakie funkcje spełnia. Należy jednak zdawać sobie sprawę z podstawowego ograniczenia: jesteśmy relatywnie biednym narodem o (przeważnie) niezbyt dużych przedsiębiorstwach.

Łukasz Komuda – ekonomista, ekspert rynku pracy, publicysta i redaktor portalu rynekpracy.org, od lat związany z Fundacją Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych.

Redakcja

Poprzedni

Drożyzna na życzenie

Następny

Alarm – jesteśmy pierwszym celem Rosji!