Turecka agresja, gra wielkich mocarstw i błędny, tragiczny wybór Kurdów.
21 stycznia, kurdyjską enklawę na terytorium Syrii – Afrin – zaatakowała armia Turcji wspierana przez protureckich syryjskich rebeliantów. Świat ogranicza się do anemicznych protestów w stylu apelu Paryża i Waszyngtonu do Ankary o wstrzemięźliwość. Przez kilka tygodni, poprzedzających powstanie nowego frontu na wojnie syryjskiej, trwała „wielka zakulisowa gra dyplomatyczna”. Kto i o co „grał” i dlaczego przegranymi są Kurdowie postaram się wyjaśnić.
USA i próba budowy „demokratycznej Syrii”
Stany Zjednoczone angażując się militarnie w wojnie syryjskiej postawiły na Kurdów. Sponsorowani przez Amerykanów rebelianci, od koloru flag nazywani są „żółtymi”, to koalicja Kurdów, w większości YPG (Yekîneyên Parastina Gel) i nielicznych plemion arabskich. W walkach z ISIS wspierani byli przez jednostki specjalne USA, kontyngenty Piechoty Morskiej i 75 pułku „Rangers”. Kampania 2017 roku zakończyła się rozgromieniem „czarnych” czyli tzw. Państwa Islamskiego. Damaszek („czerwoni”) wystąpił, o opuszczenie swego terytorium przez, przebywające tam bez jego zgody i bez mandatu ONZ siły amerykańskie. Dalsze ich przebywanie w obliczu zakończenia wojny z ISIS, prezydent Baszszar al-Assad uznawał za bezpodstawne. Jednak – jak przypuszczałem w swej analizie działań wojennych w Syrii w 2017 i perspektywie na rok w roku 2018 – USA zamiast się wycofać, przystąpiły do budowy „Demokratycznej Północnej Syrii”.
W pierwszych dniach stycznia br. Pentagon ogłosił, że przystępuje do formowania liczącej 30 000 żołnierzy, „armii ochrony granic Syrii”. Czyli, ni mniej, ni więcej armii stojącej na straży zdobytych przez Kurdów, przy wsparciu wojsk USA, terytoriów Syryjskiej Republiki Arabskiej. Gros tej armii, uzbrojonej i wyposażonej przez Waszyngton, szkolonej przez amerykańskich „doradców”, składałaby się z Kurdów. W obliczu krachu budowy niepodległego Kurdystanu na terytorium Iraku, kres którego położyła operacja wojskowo-dyplomatyczna, irańskiego generała Kasema Sulejmani w grudniu 2017 r., zaczęli Amerykanie „rzeźbić” w Syrii”.
Kurdyjski klan Barzaniego prący ku niepodległości irackiego Kurdystanu, w obliczu słabości władz w Bagdadzie, został z pomocą Teheranu „spacyfikowany”. Milicje szyickie, „perswazja finansowa” Persów (odbicie miasta Kirkuk i bogatych złóż ropy naftowej) oraz groźby militarne sprawiły, że władze przejął klan Talabaniego, porzucający marzenie o niepodległości. Co innego Kurdystan syryjski, zwany Rożawą. Tu ze wsparciem wojsk USA w 2017 r. zdobyto duże terytorium na północy i wschodzie Syrii. W listopadzie i grudniu 2017 roku błyskawiczną ofensywą, z udziałem amerykańskich sił specjalnych oraz przy silnym wsparciu lotnictwa USA, Kurdowie zajęli obszary etnicznie arabskie w prowincji Deir ez-Zor. Co istotne, to tam znajduje się 40 proc. syryjskiej ropy naftowej. Powstałe tam państwo, miałoby solidne oparcie finansowe w postaci dochodów z eksportu węglowodorów (gaz i ropa). Jednak amerykański projekt jest nie do zaakceptowania przez mocarstwa regionalne: Turcję i Iran, oraz zainteresowanego kluczowo – rząd syryjski w Damaszku.
USA zdradzają, Turcja i Rosja handlują, Syria milczy, bo musi
Sytuacja w której na południowej granicy Turcji stacjonowałaby 30 000 armia Kurdów, uznawanych przez Ankarę za terrorystów, była dla niej nie do przyjęcia. Władze Turcji od razu zagroziły, że zrobią wszystko, aby nie dopuścić do powstania armii kurdyjskiej. Rożawa – quasi państwo kurdyjskie w Syrii – składa się z dwóch obszarów. Głównego – na wschód od miasta Manbidż – i enklawy Afrin na północny zachód od syryjskiego miasta Aleppo, wciśniętej pomiędzy teren Turcji, obszary kontrolowane przez protureckich rebeliantów i armię rządową.
Zgodnie z międzynarodowymi porozumieniami z Astany, na obszarze Afrin, w tym w samym mieście, rozwinięte były punkty obsadzone przez rosyjską żandarmerię oraz oficerów „Centrum Rozejmowego Walczących Stron”. „Rosyjska flaga” chroniła Kurdów przed tureckimi nalotami. Turcja wystąpiła jednak do Rosji o zagwarantowanie kontroli granicy Afrin z Turcją, dla zabezpieczenia jej przed przenikaniem terrorystów, czyli powstańców kurdyjskich z Partii Pracujących Kurdystanu (PPK). Moskwa stojąca na stanowisku nienaruszalności granic Syrii, od dawna sugerowała Kurdom włączenie się w proces pokojowego uregulowania konfliktu, poprzez tworzenie założeń pod polityczny ustrój przyszłej Syrii. Mowa była o autonomii, ale to Kurdów nie satysfakcjonowało, uznawali oni władze Rożawy (protegowanych USA).
Obecność enklawy na północ od Aleppo będącej w obszarze wpływów Waszyngtonu była też „nie w smak” Moskwie i Damaszkowi. Jak ujawnił Ałdar Kselił członek „Demokratycznego Wolnego Ruchu Tew-Dem”, w obliczu gróźb Turków, do Moskwy zaproszono liderów Kurdów z Afrin, składając im konkretne propozycje. Rosja gwarantowała, że powstrzyma agresję turecką, pod warunkiem przywrócenia kontroli granicy turecko-syryjskiej przez wojska rządowe. Miałoby nastąpić też wpuszczenie do Afrin wojsk prezydenta Assada, wywieszenia flag syryjskich oraz powrót administracji, w tym bezpieki (Mukhabarat). Rosjanie zażądali też zwrotu rządowi w Damaszku zagarniętych pól naftowych w prowincji Deir ez-Zor.
Kurdowie, wierząc, że Stany Zjednoczone nie dopuszczą do agresji Turcji, odrzucili propozycję Rosjan. Nie wyrazili zgody na kontrolę przez siły rządowe granicy syryjsko-tureckiej, a na zwrot pól naftowych w prowincji Deir ez-Zor, twierdzili, nie wyrażą zgody Amerykanie.
Ponadto, przywódcy kurdyjscy w Afrin, w tym Nobachar Mustafa i Sinam Mohammed, zakładali, że armie NATO, nie wystąpią przeciwko sobie, szczególnie, iż Rożawa ma gwarancje bezpieczeństwa Waszyngtonu. Ze swej strony proponowali przekazanie Rosjanom zniszczonej bazy lotniczej Menaż, oraz wywieszenie w niektórych miejscach flag syryjskich.
W tych okolicznościach do Moskwy przyleciał Szef Sztabu Generalnego armii Turcji Gen. Hulusi Akar z szefem wywiadu i całą czeredą wysokich rangą oficerów. Omawiali z generałem Walerym Gierasimowem (Szef Sztabu Generalnego armii Rosji) i ministrem obrony Siergiejem Szojgu operację militarną Turcji w Syrii. I… znaleźli wspólny punkt widzenia.
Dla dalszych wyjaśnień polskiemu czytelnikowi, jest istotne wyjaśnienie jeszcze jednego faktu. Na północnym zachodzie Syrii znajduje się prowincja Ildib w całości kontrolowana przez islamskich rebeliantów, w tym terrorystów z An-Nustra , Wolną Armię Syryjską itp., twory, generalnie uznające zwierzchnictwo i sponsorowane przez Turcję. Wcześniej rebelianci zbrojeni byli i utrzymywani przez Zjednoczone Emiraty Arabskie, Arabię Saudyjską, USA i kraje Unii Europejskiej. Utworzono tam na podstawie porozumienia w Astanie strefy deeskalacji podlegające rozejmowi. Nadzór nad nimi i rozmieszczenie punktów obserwacyjnych wzięła na siebie Turcja. Jednak nie wypełniła w większości swoich zobowiązań. An-Nusra prowadziła nadal swoje ataki, a „nieznani sprawcy” przeprowadzili naloty za pomocą dronów na rosyjskie bazy w Chmejmim i Tartus, zadając straty w ludziach i samolotach, przyprawiając Moskwę o przysłowiowe „zgrzytanie zębów”. „Przypadkowo” podczas tych ataków latał sobie na wysokości bazy w Tartus amerykański samolot zwiadowczy. Turcy ewidentnie nie kontrolowali w pełni „swojej” strefy deeskalacji, „gościnne występy” czynili tam inni.
Niejako w odwecie za te naloty, podczas trwania rozmów, w najlepsze rozwijała się potężna ofensywa wojsk rządowych, przy wsparciu lotnictwa rosyjskiego na pogranicze prowincji Aleppo i Ildib. 9 dywizja pancerna, 4 dywizja zmechanizowana , 124 brygada Gwardii Republikańskiej, elitarna brygada „Tiger Force” oddziały brygady palestyńskiej „Liwa Al Kuds” i pododdziały V Ochotniczego Korpusu Szturmowego wyszkolonego i wyposażonego, przez Rosjan nacierały zbieżnie w kierunku lotniska i miasta Abu al Duhur. Wpierały je oddziały rosyjskich najemników z CZWK „Wagner”, formacje libańskiego „Hezbollachu” i irańskie jednostki Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej. Po obu stronach, w tym trwającym potężnym starciu, bierze udział kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy i bojowników. Baza została 20 stycznia zdobyta, a pierścień okrążenia wokół bojowników, którzy nie zdążyli się wycofać zatrzasnął się. Wywołało to uzasadniony protest sponsora dżihadystów czyli Turcji.
W tych okolicznościach, na zasadzie mniejszego zła, Rosjanie nie chcący mieć sojuszników Amerykanów pod Aleppo, dokonali swoistego targu. Zgodzili się, aby Turcy zdobyli i tak nie kontrolowaną przez prezydenta Syrii Assada enklawę Afrin, a wojska rządowe i rosyjskie, za zgodą Turcji „wydrą” dżihadystom część prowincji Ildib, przez co radykalnie poprawią się ciągi komunikacyjne do największego miasta Syrii o które toczono walki przez 3 lata, czyli Aleppo.
Dowodzący siłami Rożawy kurdyjski generał Mazlum Ilcham Ahmed, spotkał się z amerykańskim dyplomatą Brettem H. McGurkiem, specjalnym przedstawicielem prezydenta USA ds. walki z ISIS, prosząc o ochronę przez Turcją. Amerykanie jednak uznali, że Afrin, nie leży w sferze ich wpływów, ograniczając się do terytorium Rożawy. W sobotę, 20 stycznia, pododdziały rosyjskiej armii obecne w Afrin wycofały się do prowincji Aleppo. Nic już nie hamowało prezydenta Erdoğana od wypuszczenia swoich janczarów do walki.
Turecka operacja „Gałązka oliwna”
Orwell nie wymyśliłby takiego absurdu. Gałązka oliwna, symbol pokoju, stała się kryptonimem operacji militarnej Turcji przeciwko Afrin. 21 stycznia armia turecka przystąpiła do walki, o czym poinformował prezydent Turcji tayip Recep Erdoğan. Co ciekawe, Turcy „zdjęli” dżihadystów WAK z frontu pod Abu al – Duhur, ułatwiając w ten sposób natarcie syryjskim wojskom rządowym i rzucili ich do ataku na Kurdów z Afrin. Ogółem do operacji „Gałązka oliwna” skierowanych jest ok. 20 000 bojowników WAK i innych protureckich rebeliantów syryjskich i ok. 15 000 żołnierzy tureckich 2 armii. Podobnie jak podczas operacji „Tarcza Eufratu”, piechota to bojownicy, a wsparcie pancerne i artyleria to żołnierze tureccy. Układ granic Afrin jest skrajnie niekorzystny dla Kurdów, jednak bronią się oni na obszarze górskim. Pierwsze dwa dni, to seria nalotów lotnictwa tureckiego. W walkach obronnych siły kurdyjskie miały zniszczyć i uszkodzić ok 5 czołgów, w tym typów „Leopard” 2 oraz M-60A3 „Sabre”.
Taktyka Turków nie należy do wysublimowanych i Blitzkriegu tu raczej nie będzie. Piechota, czyli rebelianci z Wolnej Armii Syrii, służący za „mięso armatnie, nie odznaczają się szczególnym wyszkoleniem i wolą walki. Zatem na pozycje Kurdów spada ogień artylerii, naloty tureckiego lotnictwa, po czym szturmuje piechota bojowników przy wsparciu wojsk pancernych tureckiej 2 armii. Trudny teren górski i warunki zimowe dodatkowo nie ułatwia operacji wojskom tureckim. Po trzech dniach operacji Turcy zajęli 19 nadgranicznych wsi. Nie rysuje się, póki co, główny kierunek natarcia, a obrońcy, nie chcąc tracić wątłych rezerw, trzymają je nadal w odwodzie. Strategicznie, jeśli siły rządowe prezydenta Assada nie stworzą „korytarza” przez swoje terytorium, to posiłki z Rożawy nie dotrą na pomoc Kurdom w Afrin. Mimo że Damaszek nie jest entuzjastą „interesu” dobitego w jego imieniu przez Moskwę z Ankarą, to raczej Kurdów nie przepuści. Amerykanie i ich sojusznik Kurdowie w Afrin, są większym zagrożeniem dla władzy prezydenta Baszszara al-Assada, niż Turcy Erdoğana, aktualnego sojusznika prezydenta Putina.
W tych warunkach, na skutek podjęcia błędnych kalkulacji politycznych Kurdowie w Afrin skazani są na porażkę. Za cenę krwawych strat, Turcy prędzej czy później osiągną swój cel. A świat? Będzie milczał wobec tragedii Kurdów, wszak pierwsza (US Army) i druga (armia turecka), armie NATO nie będą z sobą walczyć. Rosjanie „umyli ręce”, a Damaszek nie ma sił aby przeciwdziałać agresji na swoje terytorium, nawet jeśliby chciał.