„Nasz przekaz jest jasny: z Banderą do Europy nie wejdziecie. Mówimy to i głośno i cicho. Nie powtórzymy błędów z lat 90., gdy nie domknęliśmy pewnych spraw w relacjach z Niemcami oraz z Litwą. Mam tu na myśli status polskich mniejszości w tych krajach. Nauczeni tymi doświadczeniami będziemy od Ukrainy stanowczo domagali się, by wszystkie sprawy zostały wyczyszczone, zanim Kijów stanie u wrót Europy, prosząc o członkostwo. Będziemy tak stanowczy, jak stanowcza jest np. Grecja wobec Macedonii w sprawie nazwy” – takie stanowisko wobec obecnych władz Ukrainy zadeklarował pan minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski.
I wszystko jasne. Szkoda więcej gadać.
Tylko.
Polska ma trzech wschodnich sąsiadów. Z Białorusią ma chłodne, lecz poprawne relacje polityczne. I dobre biznesowe.
Z Rosją wszystkie relacje są złe lub zamrożone.
Z Ukrainą mamy oficjalnie dobre relacje polityczne na poziomie władz państwowych i ciągle pogarszające się relacje na niższych poziomach. Jeszcze bardziej zakręcone są relacje gospodarcze. Ukraina nadal nie jest przyjazna polskim firmom, bo generalnie nie jest przyjazna firmom zagranicznym. Około milina Ukraińców pracuje w Polsce i będzie ich pracować u nas jeszcze więcej. Mając wybór Uchodźca – islamista i Ukrainiec – banderowiec, Polska gospodarka postawiła na banderowca. I będzie się od nich uzależniać w przyszłości.
Tworząc mit założycielski swego niepodległego państwa władze Ukrainy postawiły na Stefana Banderę, OUN i UPA. Bo potrzebowali bohaterów będących w kontrze do ZSRR, Armii Czerwonej, czyli obecnej putinowskiej Rosji.
To, że Stefan Bandera, OUN i UPA walczyli też przeciwko państwu polskiemu i Polakom ma dla ukraińskich nacjonalistów drugorzędne znaczenie. Głównym wrogiem w tworzonym właśnie micie jest ZSRR. Przykre to dla polskich patriotów, znów jesteśmy traktowani po macoszemu, ale taka jest prawda. Zresztą, po 1944 roku więcej i dłużej UPA walczyła z Armią Czerwoną niż Wojskiem Polskim.
Oczywistym też jest, że obecna Ukraina nie wykreśli Stefana Bandery i UPA ze swojej tradycji. Gdyby tak się stało, byłby to jedynie dowód na niesuwerenność tego państwa.
Czy minister Waszczykowski wyrzekł by się tak zwanych „żołnierzy wyklętych” gdyby tego zażądała Białoruś, Słowacja albo Izrael? Oni też pamiętają, że „wyklęci” mordowali Białorusinów, Słowaków i Żydów.
Poza tym, „zanim Kijów stanie u wrót Europy, prosząc o członkostwo”, minie przynajmniej 20 lat. Czyli na Ukrainie wyrośnie całe pokolenie wychowane w kulcie Bandery, OUN i UPA. I nawet gdyby za 20 lat Polska dalej żądała, to tego mitu już nie uda się „wyczyścić”.
Polska może strofować Ukrainę za jej politykę historyczną. Zwłaszcza teraz, bo łatwo jest, kiedy państwo ukraińskie słabe. Ale jak każde słabe jest jednocześnie szalenie dumne i przeczulone na swym punkcie. Zatem, jedynym efektem strofowania Ukrainy za historyczne zbrodnie będzie pogorszenie się politycznych relacji ukraińsko-polskich, a potem wszystkich innych.
Także pogorszenie się relacji Polaków z pracującymi Ukraińcami. Nie są to Wietnamczycy, czy Niemcy, czyli narody dalekie od mazgajstwa w polityce historycznej. Mazgajstwa tak charakterystycznego dla Polaków, i Ukraińców też. Nie ma nic gorszego jak spór historyczny dwóch mazgajów politycznych.
Dlatego, tocząc bój pod flagą antyBandery nasze państwo będzie miało wielka szansę mieć złe stosunki z Ukrainą. Dodając do tego złe relacje z Rosją, mamy historyczna szansę być zablokowanymi na wschodzie.
Oczywiście, Polska jest już tak wielka, że może sobie pozwolić na złe stosunki z Ukrainą.
Ale tylko wtedy może sobie pozwolić kiedy ma przynajmniej przyzwoite relacje z Rosją. Bo wtedy Polska ma otwarcie na wschód, a Ukraina jest izolowana z dwóch stron. Wtedy nawet karcenie Ukrainy może być ciut skuteczne.
Tylko, zadajmy sobie, zupełnie serio, czy obecna Polska jest w stanie unormować sobie relacje z Rosją?
Zamienić banderowca na putinowca?
Kijów na Moskwę?