1 grudnia 2024

loader

Bitwa o historię i nauki ścisłe

Chwilowo mamy zapowiedź pani minister, że w bitwie o historię polegną nauki przyrodnicze. Pewnie nie tak całkiem polegną, ale sygnał jest wyraźny.

Pani minister oświaty jego prezesowskiej mości poinformowała, że młodzież przechodząca ze szkoły podstawowej do średniej nie będzie miała egzaminów z nauk przyrodniczych. Historia wysforowała się na czoło wiedzy najważniejszej i będziemy teraz mieli społeczeństwo oparte na wiedzy historycznej zaprawionej smoleńską mgłą. Trudno powiedzieć, czy śmiać się czy płakać, należy jednak odnotować, że mamy do czynienia ze zjawiskiem wykraczającym daleko poza nasze krajowe podwórko.
Okazuje się, że na podobną nutę zaśpiewał w tym samym czasie izraelski minister edukacji Naftali Bennett, przemawiając w Cezarei na konferencji TALI Education Fund. Też mówił o większym znaczeniu historii niż nauk ścisłych. Miesiąc wcześniej izraelskie ministerstwo edukacji uległo pobożnym naciskom środowisk ultra ortodoksyjnych, by mogły w swoich szkołach ograniczyć lub zrezygnować z nauczania przedmiotów ścisłych, bez narażania się na utratę państwowych funduszy.
Niektórzy jeszcze w ubiegłym stuleciu mogli zauważyć, że lewicowy premier Wielkiej Brytanii dokonał zasadniczego zwrotu w brytyjskim systemie oświaty, decydując się na zrównanie prywatnych szkół religijnych ze szkołami państwowymi i skierowanie strumienia pieniędzy podatników na oświatę zaprawioną miłością do boga. Pozostał jednak demokratą, bo było mu wszystko jedno, czy bóg jest protestancki, katolicki, muzułmański, czy jakiś inny. Sam Tony Blair, już po wygnaniu z fotela premiera, nawrócił się pod wpływem upałów na katolicyzm. Nie było to takim ewenementem, bo upały były siarczyste, czyli bliskowschodnie. Te bliskowschodnie upały mają jakiś zły wpływ na Brytyjczyków. Ostatnio brytyjski ambasador w Izraelu nawrócił się na judaizm. Już wiele lat temu ożenił się z żydówką z rodziny ultra ortodoksyjnych Żydów i kupił dom w osiedlu na Zachodnim Brzegu… O najmocniej przepraszam, pomyliłem kraje, ambasador Simon Collis, reprezentuje Wielką Brytanię w Arabii Saudyjskiej i nawrócił się nie na judaizm tylko na islam, odbył pielgrzymkę hadż do Mekki, a ożenił się z pobożną muzułmanką z Syrii, co może wyjaśniać, dlaczego wydarzenie nie wzbudziło szczególnej sensacji. (Ciekawe, czy chodzi na królewskie imprezy ścinania głów i biczowania ateistów?) Jakby na sprawę nie patrzeć, wątpliwe, by informował swój rząd o systemie saudyjskiej oświaty, który przy bliższym oglądzie sprawia wrażenie niedosiężnego wzoru, ku któremu zmierza minister Zalewska.
Arabia Saudyjska dba nie tylko o własną oświatę. Wielu saudyjskich filantropów łoży ogromne sumy na uniwersytety zachodnie. Pobożni filantropi, niezależnie, czy są chrześcijańscy, czy muzułmańscy mają zazwyczaj pewne oczekiwania i nie są to nigdy oczekiwania dotyczące poprawy nauczania w dziedzinie nauk ścisłych. Częściej dotyczą historii i szczególnych kwalifikacji personelu nauczającego tej historii.
Wszechstronny i obfity nacisk charytatywny na zachodnie uczelnie i instytucje medialne przynosi efekty, które przy wyostrzonej uwadze dają się zauważyć. Jednak zmiana historii może przychodzić niepostrzeżenie i to nawet dla tych, którzy czytanie ze zrozumieniem uczynili swoją profesją.
Nikt nie wie, czy Jezus rzeczywiście istniał, ale trudno zaprzeczyć, że mit o Jezusie stanowi istotny element europejskiej i nie tylko europejskiej historii. Z tego punktu widzenia jest rzeczą interesującą, jak Jezus zmienia narodowość. Oczywiście tu, w Europie dość trudno zaakceptować twierdzenie, że Jezus był Palestyńczykiem (chociaż część europejskiej zaangażowanej lewicy zupełnie nieźle to połknęła, a i w chrześcijańskich wyznaniowych szkołach Jezus w podręcznikach zaczął się pojawiać w kefiji), Zapewne jeszcze trudniej zaakceptować pod naszą szerokością geograficzną, że był muzułmaninem (a są takie teorie). Jednak najlepsi pisarze i to ci, którzy wcale nie mają zamiaru wprowadzać nas w błąd, coraz częściej piszą, że Jezus urodził się w Palestynie.
To ciekawe, bo front walki o umysły lubi się kręcić wokół narodowych i religijnych mitów, więc ta nagła i w niektórych przypadkach z pewnością niezamierzona amnezja dotycząca miejsca urodzenia chrześcijańskiego boga wydaje się być znamienna. Kiedy chrześcijański teolog zapomina, że geograficzna nazwa „Palestyna” pojawiła się ponad sto lat po śmierci Jezusa, to znaczy, że oddziaływanie filantropów nie tylko na media, ale i na piśmiennictwo jest już tak silne, że pewne rzeczy ludzie piszą mimowolnie.
Ten palestyński Jezus to ciekawy przyczynek. Weźmy na przykład takiego Matta Ridleya. Biolog, popularyzator nauki, ateista najdalszy do wszelkich religijnych mitów, a na dodatek ani lewicowy, ani prawicowy, chociaż z pewnym przegięciem dla gospodarczego liberalizmu. Jego najnowsza książka pod tytułem „Ewolucja wszystkiego” jest nie tylko pochwałą racjonalizmu i krytyką pogoni za utopiami, ale wspaniałą historią handlu i postępu technicznego, które przyniosły ludzkości wyzwolenie od głodu i nędzy, pozwoliły na wydłużenie naszego życia i poprawę stanu zdrowia. Lubię tę książkę, podobnie jak jego wcześniejsze prace, więc uczciwie mówiąc zdębiałem jak na stronie 28, w rozważaniach o mniej znanym dziele Adama Smitha – „Theory of Moral Sentiments”, w pochwale niemal ateistycznego spojrzenia Smitha na moralność, która nie jest jego zdaniem ani dana od jakiegoś boga, ani niezmienna, i która nie musi być kojarzona z prawdopodobnie nigdy nie istniejącym, ale poczętym przez boga starożytnym „palestyńskim cieślą”.
Wpatrywałem się w tego „palestyńskiego cieślę” i zapragnąłem kontaktu z jakimś angielskim Bralczykiem, który umiałby wyjaśnić, jak się obecny od stuleci w angielskiej literaturze „żydowski cieśla” zmienił w „palestyńskiego cieślę”.
Sam Ridley nigdy nie odpowiedział na pytanie, skąd mu się ten palestyński cieśla przyplątał, ale ze względu na moje zainteresowanie zmieniającą się historią mam swoje domysły.
Te domysły w pewnym stopniu wspiera niedawne doniesienie londyńskiego „Independenta”, który mnie patriotycznie skusił artykułem o Bitwie o Anglię. Duma narodowa, to ciekawe zjawisko; w piłce, w wojnie, nawet w innowacjach technicznych (ale to ostatnie tylko niektórych rajcuje, a kiedy zainteresowanie wynalazkami jest zbyt silnie dumą narodową podbarwione, to też komedie z tego wychodzą). Tak czy siak zacząłem czytać, jak to 76 lat temu RAF odniósł zwycięstwo nad Luftwaffe, a warto pamiętać, że było to pierwsze liczące się zwycięstwo nad nazistami.
Brytyjski dziennik przypomina, że w tej bitwie brało udział 574 zagranicznych pilotów obok 2353 pilotów brytyjskich. Liczebnie największą grupę stanowili piloci polscy – 141 pilotów, z których 29 poległo w tej bitwie. (Z małej Czechosłowacji było 86 pilotów, a Josef František zestrzelił 17 niemieckich maszyn, Witold Urbanowicz 15).
Muszę przyznać, że najbardziej zdumiał mnie „Palestyńczyk”. Ponieważ na diagramie narodowość oznaczono narodowymi flagami, więc pilotowi z Mandatu Palestyńskiego przypięto flagę palestyńską, chociaż Mandat Palestyński miał zupełnie inną flagę. Pilotowi, który jak się okazało po dalszych badaniach, urodził się w Hajfie i nazywał się George Goodman, przyklejono flagę ruchu palestyńskiego, który wyłonił się w połowie lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. (Palestyńscy Arabowie nie tylko nie walczyli z nazistami podczas drugiej wojny światowej, ale byli z nimi sprzymierzeni.)
Zabawny drobiazg bez znaczenia, gdyby nie stanowił kamyka w lawinie systematycznych pomyłek zmieniających historię. Takie konsekwentne przekłamania mogą prowadzić do tego, że za kilka lat, uczniowie przygotowując się do egzaminu z historii dowiedzą się, że polscy piloci walczyli ramię w ramię z pilotami palestyńskimi przeciwko tym Żydom, niemieckim nazistom.
Historia jest ważna, ale obok faktów z rodzimej i światowej historii może warto by było, żeby uczniowie mieli w literaturze (chociażby nadobowiązkowej) „Córkę czasu” Josephine Tey, cudowny kryminał, który lepiej niż niejedna rozprawa naukowa pokazuje, dlaczego historia należy do nauk nieścisłych. Można dzieciakom uczciwie powiedzieć, że czyta się ten kryminał jak „Harrego Pottera”…
Cholera, nie miałem tego „Harrego Pottera” wspominać, bo teraz to pani Zalewska pewnie nie posłucha mojej rady, żeby raczej zwiększyć nacisk na nauki ścisłe, aniżeli egzaminować z poziomu opanowania nieścisłości.

trybuna.info

Poprzedni

Licha ta ekstraklasa

Następny

Powołani przez Nawałkę