Stało się. Długo oczekiwany „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego wchodzi na ekrany. I już samego przedpremierowego wejścia mogą zazdrościć mu producenci i twórcy innych kinowych obrazów.
Wchodzi bowiem jako film niedoceniony przez jury gdyńskiego festiwalu najlepszych polskich filmów. Zgodnym zdaniem akredytowanych dziennikarzy niesłusznie przy podziale głównych nagród pominiętym. W Polsce każde męczeństwo jest szanowane, zwłaszcza ciosy od establishmentu, zatem już na starcie „Wołyń” zyskał społeczną sympatię.
Krzywdę Samrzowskiego usiłował zdyskontować prezes TVP Jacek Kurski. Zapragnął osłodzić mu werdykt jury przyznaną przez siebie nagrodą. I przy okazji wylansić się na Smarzowskim. I dać medialnego klapsa niechętnemu mu środowisku filmowemu. Ale czujny reżyser uniknął zastawionej na niego medialnej pułapki. Hołdu prezesa Jarosława Kurskiego na warunkach podyktowanych przez intryganta Jarosława Kurskiego w Gdyni nie przyjął. Ale przyjęcia nagrody prezesa nie odmówił. Sam sobie wyreżyserował ceremonię jej odebrania.
Film Samorzowskiego zobaczą miliony widzów w naszym kraju. Choć nie będzie przymusowej wywózki do kin kontyngentów uczniów, jak to na „Smoleńsk” bywa. Choć nie jest to film do radosnego oglądania i chrupania pudeł z prażoną kukurydzą w weekendowe wieczory. Będzie masowo oglądany, bo już po pierwszych, przedpremierowych pokazach opinia krajowych krytyków jest wyjątkowo zgodna.
Pierwszy raz w tej dekadzie czytałem tak zgodne opinie bojowników „Dobrej Zmiany” piszących w, konkurujących ze sobą, tygodnikach „Do rzeczy” i „W sieci” i krytyków filmowych związanych z tygodnikami dawnego reżimu. Jak choćby „Newsweek” i „Polityka”. Na prawicowych i lewicowych portalach. Wszyscy uznali „Wołyń” za film wybitny. I też się z nimi zgadzam.
Zapewne powszechna zgoda co do walorów artystycznych i społecznych filmu sprawi, że wywołana nim debata szybko przemieni się spór o ocenę relacji polsko-ukraińskich. Naruszy, pewnie nawet bezpardonowo, tabu dotychczasowej polskiej, prawicowej polityki historycznej, zwane przez publicystów „Dobrej Zmiany” narodowymi „sakramentami”.
Padną, przykre dla twórców obecnej polityki historycznej, pytania o ówczesną bierność polskiego państwa podziemnego wobec narastającego ukraińskiego nacjonalizmu. O przygotowaniach do Akcji „Burza”, koncentrowaniu partyzanckich oddziałów AK wokół miast na wschodzie II Rzeczpospolitej, o pozostawieniu ludności polskiej na Wołyniu bez obrony. Pytania o liczne przypadki udzielania pomocy przez radzieckich partyzantów i wojska niemieckie Polakom mordowanym na Wołyniu przez nacjonalistów ukraińskich.
Na pewno pokazy filmu i debaty o zbrodniach na Wołyniu wywołają reakcję ukraińskich władz. Skoro parlament ukraiński na uchwałę Sejmu RP o ludobójstwie na Wołyniu odpowiedział swoją uchwałą o polskich zbrodniach na Ukrainie, to i film „Wołyń” przemilczany tam nie będzie. Można spodziewać się reakcji władz. Protestów środowisk kombatanckich, ludzi kultury, polityków. Będą debaty, deklaracje, a może i filmowa odpowiedź.
Czeka nas zatem długotrwale starcie dwóch polityk historycznych, polityk o coraz bardziej nacjonalistycznym charakterze.
Dwóch mitów założycielskich dwóch państw. Niepodległej Ukrainy i IV Rzeczpospolitej.
Oczywiście w trakcie starć pojawią się też zdroworozsądkowe wezwania do niepodgrzewania konfliktu. Zaniechania, wybaczenia, pojednania.
I popularne argumenty, że każdy spór polsko-ukraiński to woda na młyn obecnej polityki Kremla. Opinie, że uczestnicy takich sporów to, mówiąc po leninowsku, pożyteczni idioci prezydenta Władimira W. Putina.
Do tej pory obawa przed wskakiwaniem w buty stronników Putina hamowała antyukraińską retorykę prawicowych publicystów z „Dobrej Zmiany”.
Po „Wołyniu” żadnej litości, żadnej autocenzury nie będzie. Skoro Piotr Semka i Piotr Skwieciński zgodnie zadeklarowali, że prawdę o ludobójstwie na Wołyniu trzeba wreszcie Ukraińcom wygarnąć. Do końca, bez osłonek. Raz na zawsze.
Nawet za cenę radości Putina.
Zatem idzie jesień w stosunkach polsko- ukraińskich. Jeśli macie tam coś do załatwienia – ubierzcie się ciepło.