Co jakiś czas powraca problem migrantów z Afryki i Azji przybywających do Europy. Kto ma interes w ich przyjmowaniu i dlaczego nawoływanie do otwarcia polskich granic będzie jedynie pogłębiać podziały i nastroje nacjonalistyczne?
Komu zależy na napływie afrykańskich i azjatyckich migrantów do Polski? Czynniki są dwa. Pierwsze leży wewnątrz Unii Europejskiej. Na szczeblu wspólnoty czynnikiem nacisku są tu państwa takie jak Niemcy i Francja – czyli kraje rozwinięte, gdzie duża część społeczeństwa awansowała do tzw. „klasy średniej”. Brakuje więc taniej siły roboczej do prac fizycznych – i braki te mają wypełnić migranci. Jednocześnie stałego zwiększania populacji wymagają piramidowe systemy emerytalne. Aby móc aktualnie wypłacać emerytury, potrzebują one odpowiedniej ilości osób płacących w tym czasie składki. Jeżeli w krajach europejskich społeczeństwo się starzeje – czyli wzrasta liczba ludzi pobierających świadczenia emerytalne w stosunku do liczby płacących składki – to najłatwiejszym rozwiązaniem dla ratowania systemu jest przyjmowanie pracujących (płacących składki) z zewnątrz.
Tania siła
W samej Polsce również istnieje lobby naciskające na masowe przyjmowanie migrantów. Należy do niego część PO popierająca niemiecką politykę na szczeblu UE. Są to też firmy chcące pozyskać jeszcze tańszą siłę roboczą. Od strony społeczeństwa zauważyć da się także nieco bardziej zamożne osoby, często z większych miast – które naciskiem na pomoc migrantom, leczą własne kompleksy i poprawiają własny obraz samych siebie.
Drugi – zewnętrzny – czynnik nacisku na masowe przyjmowanie migrantów, to Rosja i inne podmioty, którym zależy na destabilizacji UE lub jej poszczególnych państw. Wszelkie zasoby są skończone. Dotyczy to również zasobów cywilizacyjnych, takich jak miejsca pracy, mieszkania, czy pieniądze w budżecie które można rozdysponować na wsparcie. Jeżeli zasoby te będzie dawać się kolejnym falom migrantów – to nie wystarczy ich dla obywateli. Szczególnie odczuwalne będzie to w krajach, w których już teraz zasobów tych brakuje – takich jak Polska, gdzie panuje duże bezrobocie, wielu ludzi żyje na granicy ubóstwa, a sporo rodzin tłoczy się w trzy, a nawet cztery pokolenia w jednym małym mieszkaniu. W takiej sytuacji społeczny strach i sprzeciw wobec migrantów będzie wywoływał bunt i wewnętrzne konflikty – a więc i osłabiał państwo.
Dbajmy o obywateli
Wraz z kolejnymi falami migrantów, aktywizują się wspomniane wcześniej środowiska naciskające na ich przyjmowanie – a powołujące się na prawa człowieka, humanitaryzm i litość. Tyle że w krajach takich jak Polska to nie zadziała. Sarah Brosnan i Frans de Waal, przeprowadzili kiedyś eksperyment na kapucynkach. Widzące siebie nawzajem małpy miały wykonać proste zadanie, za co były nagradzane kawałkiem ogórka. W pewnym momencie jedną z małp zaczęto nagradzać winogronem. Ekspozycja kontrastu między nagrodami za tak samo wykonane zadanie wzbudziła u gorzej nagradzanej kapucynki poczucie niesprawiedliwości – a w następstwie agresję. Jest to reakcja ukształtowana w toku ewolucji – istniejąca również u ludzi (choć są gatunki reagujące inaczej – np. szympansy). Szarpanie się z nią przy pomocy argumentów o humanitaryzmie, to szarpanie się z samą naturą i będzie równie skuteczne co przekonywanie argumentami o dobroci np. grawitacji – by ta przestała działać.
Wyobraźmy sobie przeciętnego Polaka żyjącego w jakimś mniejszym mieście. Zmaga się on z problemem braku pracy, braku mieszkań, skutkami niedofinansowania służby zdrowia, ubóstwem, brakiem pomocy ze strony zobligowanych do tego instytucji publicznych, zmuszony jest do pracy poniżej kwalifikacji i bez umowy o pracę. Kiedy mówi o swoich problemach usłyszy zawsze, że nie ma możliwości by mu pomóc, że to jego życie więc on się sam powinien się wziąć w garść – a nie oczekiwać pomocy, że nie wszystkim musi żyć się dobrze, że samo życie to nie obowiązek. A potem nagle ktoś zaczyna mu wmawiać, że migrantów trzeba przyjąć bo to ludzie a ludziom to jednak trzeba pomagać, że każdy zasługuje na pomoc – bo każde życie jest ważne i że wszyscy Polacy winni się solidaryzować z migrantami – nierzadko bogatszymi, skoro stać ich było np. na robienie interesów z FSB – bo tego wymaga humanitaryzm. Reakcją tego przykładowego Polaka będzie w tej sytuacji tylko wzrastające poczucie niesprawiedliwości, frustracja oraz wzrastająca niechęć do migrantów oraz polityków, którzy nawołują do ich przyjmowania.
Lewica, a migranci
Ludziom zbyt mocno zafiksowanym na politycznych etykietach, którzy ugrzęźli w przekonaniu, że sprzeciw wobec przyjmowania migrantów to wyłącznie domena Konfederacji i środowisk katolickich – zachęcam do popatrzenia poza granice Polski. Np. na Japonię – gdzie nacjonalizm ma dwa główne źródła: kompleksy względem zachodu połączone z tęsknotą za silnym imperialnym państwem oraz wynikające z ubóstwa obawy o zajmowanie miejsc pracy przez imigrantów z Chin i Korei. Dlatego np. Zaitokukai, czyi inne podobne nacjonalistyczne organizacje z grup „prawego skrzydła” (uyoku dantai), gromadzą tam często ludzi dotkniętych problemami społecznymi, w tym odgórnie wykluczonych, takich jak burakumini. Kontrasty ekonomiczne i chęć ominięcia niesprawiedliwego w poczuciu tych ludzi systemu, przyczyniły się z kolei do wyłonienia z takich ruchów – przestępczych grup stosujących przemoc (bouryoku dan). Nie trzeba więc wcale katolickiej retoryki, by ludzie znienawidzili imigrantów. Za to nasilenie obaw przed migracją, zwiększy poparcie dla ugrupowań promujących się na nacjonalistycznych nastrojach – takich jak działające w Polsce formacje katolickie.
Do negatywnych skutków przyzwolenia na masową imigrację, dodać należy jeszcze burzenie i tak słabej w Polsce solidarności społecznej oraz dbałości obywateli o sprawy Polski jako ich domu. Bo co to za solidarność i co to za dom, kiedy otwieramy jego drzwi by jedna osoba mogła się ogrzać, a wpuścić musimy przy tym dziesięć kolejnych, które coś w nim zniszczą, coś z niego zabiorą, a potem bez żadnych sentymentów go opuszczają – zostawiając jego mieszkańców z problemami?
Tutaj pojawia się kwestia bezpieczeństwa. Wbrew zapewnieniom obrońców migrantów – fakt, że są migrantami i skąd pochodzą, ma znaczenie. Sama już migracja zwiększa prawdopodobieństwo przestępczości – i dotyczy to nawet ruchu turystycznego w ramach UE, czy w obrębie kraju. Wprowadzeniem w błąd jest więc negowanie takiego zagrożenia w przypadku masowej migracji z innych kontynentów. Do tego migranci o których tu mowa pochodzą nierzadko z krajów wysoce zdegenerowanych. Sprowadzanie wszystkich takich ludzi do obrazu spokojnej rodziny z Iranu, czy Egiptu, jest więc manipulacją, jeżeli obok tych osób wpuszczać się będzie jednostki z państw takich jak Nigeria – słynących przeludnienia, codziennych mordów, gwałtów i okaleczeń. Obrońcy migrantów powiedzą, że to są właśnie ofiary takich zdegenerowanych systemów. Ale skąd pewność, że to ofiary, a nie oprawcy? Zwłaszcza, że w takich miejscach nierzadko „ofiary” prześladowań, wcześniej same też mordowały i prześladowały? Narrację o braku zagrożeń ze strony migrantów burzą zresztą obrazy z Francji, czy Niemiec – gdzie masy tych rzekomych „spokojnych rodzin z dziećmi”, okazują się masami agresywnych mężczyzn demolujących miasta.