18 września 2024

loader

Cudownych pięć lat przy tablicy na Beiwaiu – z pekińskich wspomnień

Artykuł partnerski

To był wtorek 4 września 2000 roku. Samolot holenderskich linii KLM wylądował w Pekinie zgodnie z planem, czyli parę minut po godz. 8:00. W hali przylotów czekał z napisem „Pani Jasińska” młody Chińczyk, którego pamiętałam z poprzedniego mojego pobytu w Pekinie, gdy dwa lata wcześniej byłam studentką Pekińskiego Uniwersytetu Języka i Kultury, czyli dzisiejszego Bei Yu, wówczas powszechnie używano jeszcze starej nazwy: Yu Yuan. W grudniu 1998 roku zostałam bowiem zaproszona na zorganizowane przez Ambasadę RP i Pekiński Uniwersytet Języków Obcych obchody dwusetlecia urodzin Adama Mickiewicza, a Zhao Gang, bo o nim mowa, pełnił rolę tłumacza z chińskiego na polski wystąpień przedstawicieli władz PUJO. Zaczynał w ten sposób swoją polonistyczną karierę.

Po wzajemnej prezentacji załadowaliśmy bagaże do taksówki i ruszyliśmy w kierunku uniwersytetu. Najpierw dotarliśmy do hotelu dla zagranicznych lektorów. Mój przewodnik wiele się namęczył, by wnieść 30-kilogramowy plecak na drugie piętro. A przecież Zhao Gang nie należy do drobnych Chińczyków, przeciwnie – jest wysoki i dobrze zbudowany. Po otworzeniu drzwi do mieszkania nr 531 buchnęło na nas ciepłe powietrze. Zhao Gang rzucił się do otwierania wszystkich okien, a ja rozejrzałam się po wnętrzu. Mieszkanie składało się z wielkiego salonu łączącego się bezpośrednio z przedpokojem, dużej sypialni, małej kuchni i łazienki. Było w pełni umeblowane i wyposażone, ściany świeżo pomalowane na biało. Do tego wszystkiego balkon z widokiem na zielony skwer. Przysiedliśmy z Zhao Gangiem na chwilę, by odpocząć po zmaganiach z ciężkim bagażem i by dla orzeźwienia napić się chińskiej zielonej herbaty. Przy okazji dowiedziałam się, że Katedra Polonistyki PUJO, w której obejmuję posadę lektorki, liczy czworo pracowników. W październiku to grono zostanie pomniejszone, ponieważ Zhao Gang wyjeżdża na dwa lata do Polski na staż doktorancki na Uniwersytecie Warszawskim. Chwilę potem, gdy udaliśmy się na wydział, poznałam osobiście polonistyczną kadrę. Przywitał mnie szef katedry prof. Li Jintao i przedstawił młodziutką doktorantkę Mao Yinhui, która na dzień dobry wręczyła mi plik papierów do wypełnienia i zaoferowała filiżankę neski. Nie wiedziałam wtedy, że nie tylko przyjdzie nam wypić wspólnie niejedną kawę, ale że zostaniemy przyjaciółkami na zawsze! Zapoznałam się z planem moich zajęć. Wskazano mi też moje służbowe biurko i zapowiedziano, że od następnego dnia zaczynam. Dostałam jeszcze komplet podręczników, trzy cienkie zeszyty i długopis.

Środa 5 września 2000 roku była moim pierwszym dniem pracy przy chińskiej tablicy. Prowadziłam zajęcia ze studentami trzeciego roku. Poświęciłam je na wzajemne poznanie, na rozmowę o zainteresowaniach, co pozwoliło mi wstępnie się zorientować w poziomie znajomości języka każdego ze studentów. Następnego dnia stanęłam przed świeżym narybkiem polonistycznym, czyli studentami pierwszego roku. Po dziś dzień nie mogę zapomnieć tych dwudziestu par oczu wpatrzonych we mnie jak w jakieś niebywałe zjawisko. Nie zdawałam sobie wówczas sprawy, że to początek serdecznej i wzajemnej więzi, która będzie się pogłębiać z roku na rok. Pośród tego grona siedziała w środkowym rzędzie Li Yinan, dziś utytułowana polonistka – badaczka i nauczycielka, wybitna tłumaczka i propagatorka literatury polskiej w Chinach.

Dopiero w środę na zebraniu pracowników katedry poznałam profesor Yi Lijun. Ją też pamiętałam z mickiewiczowskiej konferencji, w czasie której prezentowano świeżo wydany chiński przekład Pana Tadeusza oraz sprawców tego wydarzenia: właśnie profesor Yi Lijun i profesora Lin Honglianga. Stąd wiedziałam, że pani profesor jest uznaną tłumaczką literatury polskiej. Z czasem przekonałam się, jak bardzo jej osoba konsolidowała cały nasz polonistyczny zespół, zarówno uczących, jak i studentów. Niektórzy lektorzy innych języków zazdrościli mi atmosfery pracy w Katedrze Języka Polskiego: wzajemnego zaufania i szacunku, życzliwości, współpracy zamiast niezdrowej rywalizacji. Pani profesor cieszyła się ogromnym autorytetem. Przyjechałam do pracy do Pekinu na dwa lata, w rezultacie przepracowałam na PUJO pięć. To prof. Yi Lijun zaproponowała mi pozostanie na trzeci rok, a potem także na kolejne lata.

Miałam szczęście i wielki zaszczyt cieszyć się szczególną życzliwością i zaufaniem prof. Yi Lijun od początku. Dziś śmiem nawet twierdzić, że łączyła nas szczera przyjaźń. Z łezką w oku wspominam nasze regularne spotkania, które w założeniu miały być lekcjami chińskiego. Z czasem przybrały charakter szczególnego konwersatorium: rozmawiałyśmy o wszystkim i to wyłącznie po polsku. Wypytywałam panią profesor o Chiny i o wszystko, co chińskie. Przyszedł i taki moment w naszych spotkaniach, kiedy stałam się konsultantką w pracy translatorskiej pani profesor i jej męża. Z racji tego, że jestem łacinniczką, z początku pomagałam w rozszyfrowaniu łacińskich słów i całych wyrażeń u Sienkiewicza, jak również u Gombrowicza, a później także w dekodowaniu słowotwórczych obrazów Olgi Tokarczuk czy nowomowy Mrożka.

Jak wielką moc sprawczą i autorytet posiadała prof. Yi Lijun, obrazuje następująca historia. Rok 2003 ogłoszono w Polsce rokiem Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Była to doskonała okazja, by studentom ówczesnego czwartego roku chińskiej polonistyki przybliżyć twórczość tego poety. Zrodził się nawet pomysł, by w Ambasadzie RP zorganizować dla polskiej publiczności wieczór poezji Gałczyńskiego w wykonaniu adeptów chińskiej polonistyki. Wieczór miał charakter konkursu recytatorskiego. Na miesiąc przed jego rozegraniem pani profesor i ja objaśniałyśmy studentom na zajęciach teksty poety, by mogli je w pełni rozumieć i łatwiej sobie przyswoić. Następnie każdy wybrał sobie po wierszu do recytacji. Aby planowany wieczór uatrakcyjnić, zaproponowałam wykonanie dwóch piosenek z tekstami Gałczyńskiego. Przygotowania szły jakoś wyjątkowo opornie, na co wpływ niewątpliwie miała słaba frekwencja na zajęciach. W celu większej mobilizacji zarządziłam próbę generalną już w ambasadzie, w sali, w której przewidziany był występ, w obecności współpracującej z nami I sekretarz ambasady. Próba generalna okazała się wielką katastrofą. Kompletna klapa! Załamałam się. Był bowiem poniedziałek, a w czwartek wszystko miało iść już na czysto. Tymczasem większość uczestników zupełnie się nie przygotowała. Byli nawet tacy, którzy czytali swój tekst, ledwo go dukając. O recytacji nie było mowy! Śpiewanie też nie szło. Jak miało iść, skoro co drugi wykonawca oczu od kartki ze słowami nie odrywał? Było mi wstyd przed panią sekretarz, która wprawdzie cały czas mówiła „świetnie, świetnie”, w oczach jej widziałam jednak rozczarowanie. Później w rozmowie telefonicznej wyraziła je słowami. Następnego dnia, we wtorek, zdałam sprawę pani profesor i uprzedziłam o spodziewanej klęsce i kompromitacji całego naszego zespołu. Starała się mnie uspokoić i jednocześnie usprawiedliwić studentów. Zdenerwowana rzuciłam, że po czwartkowym wieczorze nie pozostanie mi nic innego, jak tylko się spakować i wyjechać z Pekinu na zawsze… Na takie dictum pani profesor odpowiedziała działaniem. Przyszła na moje zajęcia i wygłosiła do studentów taką mowę, że skutek był niemal natychmiastowy. W środę rano wszyscy umieli swoje teksty na pamięć i piosenki śpiewali też z głowy. Cud, po prostu cud! Za jego sprawą w czwartek 27 listopada 2003 roku publiczność przy Ritan Lu 1 w Pekinie bawiła się doskonale, a emocje sięgnęły kryształowych żyrandoli, gdy przyszło do oddawania głosów na laureata nagrody publiczności. Gratulowano mi i podziwiano utalentowanych studentów, słowem (nieskromnym): sukces! Moi Chińczycy tryskali szczęściem, błyszczeli jak gwiazdy, zebrali gratulacje i nagrody. Był to zdecydowanie ich wieczór. Na koniec podjęto wszystkich gości uroczystą kolacją. Nie byłam w stanie tknąć niczego, dopiero po powrocie do domu, kiedy napięcie zeszło, poczułam, że jestem głodna. Pani profesor w swojej wielkiej dobroci wzięła za mnie piątkowe lekcje, twierdząc, że powinnam się wyspać i należycie odpocząć.

Minęło ponad 20 lat od tamtych chwil, a wydaje się jakby to było wczoraj. Jestem dumna i szczęśliwa, że w 70-letnią dziś historię pekińskiej polonistyki wpisuję się z moją pięcioletnią cegiełką.

mgr Agnieszka Jasińska
Uniwersytet Warszawski

Artykuł jest częścią projektu współfinansowanego przez Fundację Uniwersytetu Warszawskiego.

Redakcja

Poprzedni

Trump kontra Harris. Bez niespodzianki

Następny

Finansowe sidła MFW