Coś jest z tym czarcim pomiotem, że mimo modlitw i inkwizytorskich poczynań Kościoła trwał nadal, a nadto rozszerzał się odnajdując schronienie w amerykańskim Salem, a także w katolickiej Polsce po 1990 roku. Czarostwo – na co zwrócić należy szczególną uwagę – występuje u nas bardzo często także w męskim rodzaju.
Apogeum wiary w czarownictwo, a co za tym początek polowania na czarownice, miał miejsce w XIV w., gdy papież Jan XXII wydał edykt, w którym polecał, aby na całym obszarze Kościoła karano za czary, tak jak za herezję. Jego następca na tronie piotrowym zezwolił na karanie śmiercią czarownice i czarowników. Ważne w tym historycznym przypomnieniu jest słowo herezja, które wówczas oznaczało odejście od obowiązującej doktryny Kościoła, a z czasem od stanowiska innych, takich świeckich instytucji, jak na przykład państwo czy też partia polityczna.
W 1692 r. w Salem Village i Salem Town w USA dziesiątki osób oskarżonych zostało o czary. Po procesie sądowym nastąpiła egzekucja 13 kobiet oraz 7 mężczyzn. Dramat Arthura Millera – „ Czarownice z Salem” – nawiązywał do prześladowań ludzi przez niesprawiedliwą władzę, do działalności, od 1950 roku, komisji śledczej senatora McCarthy’ego – inicjatora kampanii oskarżeń prominentnych osób w Stanach Zjednoczonych o działalność komunistyczną. Komisja ze względu na coraz bardziej obsesyjne działania, takie jak m. in. słynny rajd po amerykańskich bibliotekach w poszukiwaniu komunistycznych publikacji, została rozwiązana.
W bolszewickiej Rosji stalinowski terror też znalazł czarostwo w osobach czołowych działaczy komunistycznych, którzy okazali się być zdrajcami obowiązującej doktryny i wrogami proletariatu, a w III Rzeszy w roli czarownic wystąpili Żydzi; książki na stosach palono nieco później. W tak uwielbianej przez niektórych II RP mieliśmy też własne czarostwo – do niekochających tego państwa chłopów i robotników po prostu strzelano, nieposłusznym innowiercom palono cerkwie, a polityczną opozycję zamykano w Berezie. Ale książek jeszcze nie palono. Gdy w Polsce trwały stalinowskie procesy i wykonywano wyroki śmierci, przyszedł czas na nieprawomyślne drukowane dzieła. Jedno z nich „Druga wojna światowa” autorstwa Biura Informacyjnego Stanów Zjednoczonych, uratował mój ojciec zabierając ze szkolnej biblioteki – mam ją do dziś w swoich zbiorach.
Ktoś się obruszy, że takie porównania minionych czasów do współczesności są nadużyciem, kary śmierci wykonywać u nas nie można, a książek nikt przecież nie pali. To prawda, ale tylko do czasu, którego obyśmy nie doczekali.
Jak się okazało, po 1989 roku, tylko naiwnym mogło się wydawać, że epoka dominujących ideologii, wspieranych opresyjnym państwem, minęła w Polsce bezpowrotnie. Otóż nie. Z roku na rok przybywało oskarżanych o czarnoksięstwo: pierwszymi okazali się być twórcy stanu wojennego, później absolwenci dyplomatycznej i wojskowych radzieckich uczelni, dąbrowszczacy i żołnierze lewicowego ruchu oporu, komuniści jako tacy, to znaczy ci, których do tej kategorii zaliczono, i za powyższe byli eliminowani. Przyszła także pora na wszystkich zatrudnionych w SB, milicja też nie ocalała, wywiad i kontrwywiad oraz BOR zostały przeorane, bronowanie usiłowano zrobić na wyższych uczelniach. Ostatnimi czasy zakpiono z tych, którzy w spec służbach uwierzyli w Najjaśniejszą, zabrano się za sędziów, przygotowywana jest masowa czystka w MSZ, trwa aktywna rządowa interwencja na polu kultury, nie zapomniano oczywiście o Bolku i innych zdrajcach we własnym obozie, tym razem pałac prezydencki wykrył, zapewne ukrywającego się, ponoć po kursie nadzorowanym przez GRU, generała Krzysztofa Motackiego. Niepokornych dziennikarzy z okresu PRL odstrzelono już na początku, a w ramach zapowiadanego nowego porządku w mediach zrobi się to samo z tymi, którzy uwierzyli w wolność słowa.
Uzasadnienia tych wszystkich zmian są nie tylko pokrętne, kłamliwe, alogiczne ale i kuriozalne, acz ostatnio wicepremier Gowin zalicytował najwyżej. Nie mając żadnych, jak wszyscy pozostali inkwizytorzy, merytorycznych argumentów, oświadczył: „Po 16 latach prezydentury starszego mężczyzny (czytaj: prof. Jacka Majchrowskiego) czas na młodą kobietę (czytaj: Jadwigę Emilewicz).
Jeśli ktoś sądzi, że to koniec tej listy, to jest w błędzie. W karnej kolejce już są ustawiani członkowie ruchów obywatelskich, panie i dziewczęta z czarnymi parasolkami, kilku niepokornych hierarchów Kościoła Rzymsko-Katolickiego, wszyscy ci, co są za in vitro i przeciwni wycince Białowieży, samorządowi działacze i … pozostali, nie popierający Dobrej Zmiany. Później zapewne będą ateiści, rusycyści i kolarze. Nawiązując do starego dowcipu – a dlaczego kolarze ? A dlaczego ktokolwiek?
Czym, w gruncie rzeczy, różni się dawna walka z czarownicami, heretykami, mającymi odwagę myśleć i postępować odmiennie niż głosiła obowiązująca doktryna, od PiS-owskiej krucjaty, wartej wypraw krzyżowych na niewiernych?
Myliłby się jednak ten, kto całą winą obarcza Prawo i Sprawiedliwość, bo już od początku rządów solidarnościowych ekip prawo i sprawiedliwość stawały się, z biegiem czasu, pustym zwrotem. Krok po kroczku, coraz większy, aż obecnie do pełnego zaprzeczenia. I to jest ta nadzwyczaj gorzka prawda dla zawiedzionych szczytnymi hasłami Solidarności Polaków, którzy nie chcą tego przyjąć do wiadomości. Także grzech śmiertelny, popełniony przez rozliczne – nadal zadufane w sobie – postsolidarnościowe gremia.
A czarostwo, tak bliskie jest czartom, że aż Marek Beylin stwierdził: „Prezes zmienił politykę na demonologię: widzi, jak zewsząd atakują go diabły, także te przebrane za sojuszników. A gdy pokonuje jedne, wyrasta wokół niego legion innych. Zdrada czai się wszędzie”. Pozostaje liczyć tylko na egzorcystów i kropidło ze święconą wodą.