8 listopada 2024

loader

Czy narodowcy mogą zagrozić demokracji?

Subiektywne spojrzenie na radykalizację praktyki politycznej w III i IV RP – Część II: Siła, czy słabość ruchu narodowego?

Analizy na temat umacniania się ruchu narodowego we współczesnej Polsce nasilają się na ogół w okolicy 11 listopada – Narodowego Święta Niepodległości, zajmując na chwilę uwagę czytelników popularnych tygodników opinii, aby później odłożyć niewygodny dla elit problem na półkę.
Obóz Narodowo-Radykalny (ONR), zorganizowany na szczeblu regionalnym w brygady, w czasie prowadzonych akcji wspierany jest przez środowiska kibicowskie i faszyzującą część Młodzieży Wszechpolskiej. Nie trudno jednak zauważyć, że rozproszony ruch narodowy nie ma charyzmatycznego przywódcy, który by nadał mu nowy impuls doktrynalno-polityczny. Symboliczny mit R. Dmowskiego nie wypełni już tego zadania: kształtował się w innych warunkach społecznych, geopolitycznych i wszelkich innych.
Być może z braku silnego przywództwa wśród członków ruchu narodowego przywiązanie do członkostwa jest stosunkowo luźne. Inaczej jest z wyznawaną ideologią: niezależnie od przynależności formalnej ma ona zawsze charakter narodowo-radykalny, a w niektórych przypadkach wręcz faszyzujący. Najważniejszą wartością dla nich jest naród, rozumiany jako rodzina rodzin, który przede wszystkim musi dbać o swą suwerenność. Stąd narodowcy już wcześniej byli przeciwni wiązaniu się Polski z NATO i UE, a w połowie lat 90. „zamiast” tych sojuszy zaproponowali budowę nowej formacji militarnej – obrony terytorialnej, opowiadali się za Europą Ojczyzn, rozumianą jako związek suwerennych państw.
Nadrzędną wartością łączącą narodowców jest kościół, religia i wiara katolicka. Jednakże podchodzą krytycznie do dorobku Soboru Watykańskiego II (akceptującego rozdział kościoła od państwa), a na podstawie tej krytyki podjęli próbę powrotu do międzywojennej koncepcji zbudowania w Polsce „katolickiego państwa narodu polskiego”, czyli państwa wyznaniowego. Koncepcja ta mocno wspierana przez kościół hierarchiczny, nie przemówiła do społeczeństwa i dziś nie trudno zauważyć, że hasło to coraz rzadziej pojawia się w planach ruchu narodowego.
Aktywność polskich grup nacjonalistycznych w sferze ideologicznej polega na głoszeniu radykalnych haseł ksenofobicznych, rasistowskich, antylewicowych, wzywają do wprowadzenia kary śmierci, obalenia „demoliberalnego” porządku, a w ślad za tym nawołują do wykluczenia ze wspólnoty narodowej tych wszystkich, którzy utożsamiają się z innym dziedzictwem historycznym, niż oficjalnie narzucane przez Kościół i prawicę. Nie lubią „lewaków”, homoseksualistów („zakaz pedałowania”), mniejszości narodowych i etnicznych, a także ludzi o innym kolorze skóry, czy odmiennej kulturze. Sprzeciwowi wobec „obcych” dają wyraz w zaczepkach, które kończą się często pobiciem domniemanych wrogów. Burdy uliczne i awantury wywoływane na uczelniach, nazywają „happeningami” (m.in. w Gdańsku, Warszawie, Białymstoku, lub w czasie spotkań środowiskowych, takich, jak z A. Michnikiem w Radomiu). Wykrzykują hasła: „Bóg, Honor, Ojczyzna”, „Wielka Polska Katolicka”, wcześniej „SLD–KGB”, „Raz sierpem, raz młotem, w czerwoną hołotę”. Jak nie trudno zauważyć, hasła te są proste, nie wymagają specjalnego myślenia i „od razu można wskazać, kto jest wrogiem, a kto nie”.
Kościół uważają za swego naturalnego sojusznika, przy czym część hierarchii kościelnej jawnie sympatyzuje z nacjonalistami. Zauważmy, że ważne rocznice związane z historią ONR, nacjonaliści zwykli ostatnio spektakularnie świętować w kościołach, żeby przypomnieć obchody rocznicowe w kwietniu 2013 r. w archikatedrze częstochowskiej i w kwietniu 2016 r. w katedrze białostockiej. Ze strony episkopatu nigdy wobec narodowców nie została wypowiedziana jednoznaczna nagana moralna. Biskupi w wygłaszanych homiliach lubią się powoływać na nauki Jana Pawła II, jednocześnie ignorują słowa papieża, zamieszczone np. w książce „Pamięć i tożsamość”, będące pochwałą dla wielokulturowej wizji Polski: „Polskość to w gruncie rzeczy wielość i pluralizm, a nie ciasnota i zamknięcie”. Stąd m.in. w części środowisk katolików świeckich (zwłaszcza związanych z „Tygodnikiem Powszechnym”) padają głosy krytyki na temat mariażu Kościoła z nacjonalizmem. Zjawisko to uznawane jest za niebezpieczne z uwagi na postrzeganie przez nacjonalistów narodu polskiego jako wybranego, jako „coś nadrzędnego”. Zdaniem zabierających głos na łamach „Tygodni ka Powszechnego”, takie rozumienie narodu idzie w kierunku pogańskości i grozi przekreśleniem chrześcijańskiego personalizmu, skupiającego się na jednostce.
Narodowcy lubią zaznaczać swój koloryt i być widoczni w przestrzeni publicznej. Nawiązując do wizerunkowych tradycji OWP z okresu międzywojnia, coraz częściej występują w przyjętym organizacyjnym umundurowaniu, ulicami miast maszerują zwartym szykiem, niosąc flagi państwowe i organizacyjne (z mieczem Chrobrego). Ich dążeniem jest wzbudzanie strachu. Wszechpolak Robert Winnicki już dawno zapowiadał: „Chcemy zbudować siłę, której lewaki, pedały i liberałowie się boją. Chcemy zbudować polską narodową siłę”. Nacjonalistyczna emblematyka robi na młodych mężczyznach wrażenie. „Jest kolorowo, butnie, głośno”/…/ im właśnie o to chodzi – żebyśmy mieli wrażenie, że jest ich więcej, że są silniejsi”.
Nikt im nie przeszkadza w łamaniu Konstytucji, wręcz przeciwnie: policja i prokuratury są wyjątkowo łaskawe w ocenach ich działalności. Grupy nacjonalistów przenikają się z pseudokibicami, wspólnie się szkolą w stosowaniu przemocy, a NOP i ONR organizują obozy letnie, w czasie których młodzi mężczyźni uczą się walki wręcz i strzelania z broni palnej. Nie ulega wątpliwości, że są to grupy, „dla których agresja, przemoc fizyczna, są czymś niezwykle ważnym dla budowania własnej tożsamości”.

Dlaczego młodzież patrzy w prawo?

ONR i Młodzież Wszechpolska corocznie 11 listopada zwołują swe siły na „marsz niepodległości” do Warszawy. Liczba ich uczestników wzrasta z roku na rok. Klimat ich przebiegu koreluje z aktualną sytuacją w kraju.
Po wygranej PiS w 2015 r. liczba uczestników oenerowskiego „marszu niepodległości” pobiła dotychczasowe rekordy (obliczana była na 100 tys. uczestników).
Uważnych obserwatorów aktywności ruchu narodowego zastanawia wzrost popularności ruchów faszyzujących wśród części najmłodszego pokolenia mężczyzn (umownie chodzi o roczniki 1980–1990+), przejawiających postawy antysystemowe, wręcz wrogie wobec III RP.
Przyczyny zbliżania się tej grupy pokoleniowej do ugrupowań narodowo-radykalnych wynikają przede wszystkim z uwarunkowań o charakterze społeczno-ekonomicznym, a w szczególności z trudnej sytuacji socjalnej, naznaczonej brakiem miejsc pracy, umowami śmieciowymi i masową emigracją w poszukiwaniem nowych perspektyw. Jak podają specjaliści, Polska jest w grupie rekordzistów, jeśli chodzi o odsetek pracujących za płacę minimalną. Choć wydajność pracy plasuje się na poziomie dwóch trzecich średniej unijnej, to płace są na poziomie jednej trzeciej, z czego wynika, że wyzysk ekonomiczny w Polsce jest dwa razy większy niż w lepiej rozwiniętych państwach Europy. Bunt młodych ludzi jest wyrazem niezgody na to, że w kraju nie mają szans na poprawę własnego położenia. Przemiany ustrojowe, wbrew wcześniejszym obietnicom, zmieniły na niekorzyść sytuację wielkich grup społecznych, a w szczególności wielkoprzemysłowej klasy robotniczej, związanej historycznie z buntem „Solidarności” w 1980 r. Nieoczekiwanie dla niej, po wyborach z 4 czerwca 1989 r. źródła oddolnej robotniczej rewolucji zostały odgórnie zduszone przez konserwatywną rewolucję liberalną (w uproszczeniu: – koncepcję Samorządnej Rzeczypospolitej zastąpiono terapią szokową J. Sachsa), której ofiarą padło w Polsce 1675 zakładów przemysłowych.
Co myślą dziś synowie bohaterów walk strajkowych z lat 80.? Andrzej Leder odpowiada na to pytanie następująco:
„Dziś dzieci robotników, pozbawionych na początku lat 90. znaczenia, pracy i godności, zwracają się ku agresywnemu nacjonalizmowi. Ideologia narodowa, czy patriotyczna daje niesłychanie silne, grupowe poczucie wpływu, znaczenia, bycia kimś. Wnuki robotników i robotnic, którzy w Służbie Polsce pracowali na wielkich budowach socjalizmu, tworzą dziś ruchy narodowe – stają się aktorami owych wielkich, strasznych spektaklów, które sądla nich reżyserowane”.
Z badań socjologicznych wynika, że w awanturach ulicznych biorą udział przede wszystkim młodzi mężczyźni, wywodzący się w przeważającej mierze z małomiasteczkowych środowisk robotniczych, którzy zdobyli wykształcenie i kwalifikacje wierząc, że stanowi ono klucz do godnej przyszłości (i nie zawsze są to środowiska kibolskie, byłych i obecnych skinów, czy miłośnicy muzyki heavy metalowej). Wyrastali w propagandzie mitu równości szans, dostępności awansu społecznego i realnego sukcesu, który okazał się nieprawdziwy. Ich sytuacja socjalna naznaczona jest brakiem miejsc pracy, umowami śmieciowymi i masową emigracją w poszukiwaniu życiowych perspektyw, „są w panice, że nie znajdą pracy”. Bunt jest wyrazem niezgody na to, że w kraju nie znajdują szans na poprawę własnego położenia. A przecież brak życiowych perspektyw zawsze sprzyjał radykalizacji mas.
Jednakże należy dodać, że w osławionych „marszach niepodległości” (nazywanych również „marszami nienawiści”) maszerowali również studenci i wykształceni z wielkich miast, czyli całe spektrum życiorysów i melanż poglądów ludzi potencjalnie wchodzących na rynek pracy. Dawali w ten sposób wyraz niezadowoleniu z powodu braku zainteresowania ich sytuacją ze strony polskiej polityki, a także sprzeciw wobec takich patologii życia społecznego, jak polityczny kapitalizm, korupcja, pogłębianie się nierówności społecznych i nepotyzm, które odebrały im poczucie równych szans. Po awanturach w Święto Niepodległości 11 listopada 2013r, jeden z analityków aktywności ugrupowań narodowo-radykalnych stwierdził ostrzegawczo: „Oni chcą zmiany w Polsce”.
Socjolog Wojciech Burszta takim nastrojom się nie dziwi, ponieważ przez lata „nikogo nie interesowało to, co tak naprawdę działo się z ludźmi na wsi i w małych miasteczkach /../ Nie dopuszczaliśmy do głosu tych wszystkich, którzy zapłacili ogromną ceną w procesie modernizacji /../ Zatraciliśmy instynkt obserwowania tego, co naprawdę dzieje się z ludźmi /../ Potencjał bólu, cierpienia, poczucia niesprawiedliwości, który się zgromadził po drugiej stronie jest tak wielki, że jak walec rozjedzie świat, który znamy”.
Autor tych słów zwraca jednocześnie uwagę na widoczny regres w naukach społecznych, których przedstawiciele wybierali sobie jako cel badawczy tematy atrakcyjne tylko z punktu widzenia nowych elit, omijając narastanie w świadomości społecznej poczucia wykluczenia i braku bezpieczeństwa: „płacimy wysoką cenę za brak krytycznego myślenia i szerszej perspektywy społecznej”. Emocje, które narosły na gruncie krzywdy i żalu, kierowane są dziś przez prawicę w kierunku odmrażania demonów nacjonalizmu (mit zagrożonej polskości), pomyślanych jako tarcza obronna przed wszelkimi zmianami modernizacyjnymi w mentalności Polaków.
Nie ulega jednakże wątpliwości, że pod sztandary z falangą garną się również „młodzi ludzie o typowo konserwatywnych poglądach, dla których polska prawica parlamentarna jest niewystarczająco ideowa /…/ Ich polem bitwy jest ulica, gdzie mogą wykrzyczeć hasła i stanąć oko w oko ze śmiertelnymi wrogami”.

Wpływ obecnego systemu wychowawczego na kształtowanie się postaw radykalno-narodowych

Długotrwały brak zainteresowania losami młodego pokolenia ze strony rządzących wykorzystywany został przez prawicę, która w minionych latach opanowała model wychowawczy III RP. W szczególności po wyborach z 2015r ma wszelkie możliwości, aby wdrażać w procesie edukacji „dobrą zmianę”. Podręczniki szkolne były i są pełne zdeformowanych ocen historycznych, selektywnych treści, które uzupełnia na swój sposób Kościół.
Z niedawnych badań socjologicznych, poświęconych rzeczywistości polskiej szkoły wyraźnie wynika, że polski model edukacyjny odbiega od podstawowych wartości konstytucyjnych, takich, jak pluralizm, wolność sumienia i wyznania, tolerancja, równoprawność religii i etyki. Nie zmieni tego „reforma” edukacyjna, przeprowadzana obecnie przez rząd PiS.
W 2013 r. do opinii publicznej dotarł raport, przygotowany na podstawie badania szkół w województwie małopolskim. Wskazuje on wyraźnie, że badana szkoła to szkoła endecka. Z raportu wynikało, że doktryna kościoła rzymskokatolickiego nakładana jest na program historii i języka polskiego, który z urzędu przygotowywany jest przez specjalistów z uczelni katolickich. Z podręczników usuwane są treści, związane z innymi systemami filozoficznymi. Nie do rzadkości należą sytuacje, kiedy w szkole publicznej katecheci wpływają na treść nauczania innych przedmiotów. Ponadto, ze strony nauczycieli dominuje usłużność wobec zatrudnionego w szkołach duchowieństwa. Zauważany jest powszechny kult duchownych, w związku z czym bardzo często naruszane były przepisy MEN, wykluczające zatrudnianie księży na stanowiskach wychowawców. W ten sposób cały system wychowawczy napełniany jest narodowym systemem wartości, „a później ktoś się dziwi, skąd biorą się tysiące narodowców na ulicach”. Nic więc dziwnego, że Jacek Żakowski napisze w komentarzu do wydarzeń z Dnia Niepodległości 2013 r., że „tę nacjonalistyczną zarazę wychowaliśmy wspólnym, trwającym ćwierć wieku wysiłkiem”. Należy przypuszczać, że pod rządami PiS kierunek ten wyraźnie się zaostrzy, czego sygnałem są meandry wiedzy historycznej minister edukacji – Anny Zalewskiej, która ma kłopoty z odpowiedzią na pytanie, kto był odpowiedzialny za zbrodnię w Jedwabnem z 1941r oraz za pogrom kielecki z 1946 r. Nie można również pominąć tego, że po wyborach z 2015r w edukacji szkolnej pojawił się nowy element wychowawczy – przysposobienie obronne, współgrające z tendencją do militaryzacji życia społecznego.
Na takiej glebie wychowawczej młodzi stają się naturalnymi wyznawca mi ideologii narodowej, oferowanej przez prawicę, zwłaszcza, że inicjatorzy struktur narodowo-radykalnych przyciągają umiejętnościami organizatorskimi, czytelną ideologią, determinacją i dyscypliną. Dają poczucie wspólnoty tym, którzy nie zgadzają się ze swoją sytuacja socjalną. Do modelu wychowawczego III RP dołączyła w ostatnich latach mitologia „Żołnierzy Wyklętych”, którzy polecani są przez polityków prawicowych jako wzór do naśladowania. Stąd sami narodowcy nazywają się coraz częściej „Wyklętymi”, noszą koszulki z rysunkiem wilka, symboliką tą nawiązują do mitu „żołnierzy wyklętych”, „bo inaczej nie potrafią wyrazić tego, co w nich siedzi /…/ „Wyklęci” są rewolucjonistami, którzy dojrzewają do rewolucji, czyli do próby zmiany rzeczywistości politycznej, społecznej”. Chcieli by powrotu do społeczeństwa patriarchalnego. Z takimi poglądami i metodami walki zbliżają się do faszyzmu, „bo jest na to miejsce w polskiej tradycji prawicowej. Antysemityzm, homofobia, szeroko rozumiany faszyzm to najprostsza droga do pozasystemowego osiągnięcia sukcesu. Tym bardziej, że społeczeństwem sfrustrowanym, czy nieszczęśliwym łatwo jest manipulować, podsuwając proste rozwiązania”. Nic więc dziwnego, że jak grzybów po deszczu przybywa portali internetowych, gloryfikujących ideologię narodowo-radykalną, w tyle nie zostaje również prasa drukowana („Gazeta Polska”, „Gazeta Warszawska”, „Myśl Polska”, „Dziennik”).
Czy narodowcy groźni są dziś dla demokracji w Polsce?
Wydarzenia ostatnich miesięcy świadczą o tym, że w 2017 r. kwestia perspektyw ruchu narodowego jest w Polsce sprawą otwartą.
Zapowiedź byłego Ministra Spraw Wewnętrznych z rządu PO–PSL – B. Sienkiewicza (maj 2013 r.): „Idziemy po was!” w świetle praktyki instytucji państwowych po wyborach z 2015 r. brzmi, jak kiepski dowcip. Dziś już nikt nie ma zamiaru po „nich” iść, ponieważ rządząca prawica w dużej mierze przejęła ideologię i metody działania organizacji nacjonalistycznych. Przy okazji „komuną” (z którą precz), stały się już wszystkie ugrupowania, stojące na lewo od PiS. Nie trudno więc zauważyć, że system polityczny III RP chwieje się w swoich posadach; to, co w konstytucji jest zakazane, stopniowo staje się filozofią państwową.
Narodowcy jako formacja polityczna nie są środowiskiem, które samodzielnie zagroziłoby dziś systemowi politycznemu III RP, świadczą o tym chociażby ich słabe wyniki w wyborach, odbywanych na różnych poziomach. Groźne jest natomiast przejście na pozycje ideowe narodowców przez rządzącą partię PiS. Nie ulega wątpliwości, że prawicowy rząd – mieszając nacjonalizm z wiarą i dysponując wsparciem większości parlamentarnej, do urzeczywistniania radykalnych zapowiedzi programowych używa instrumentarium władzy państwowej. W ten sposób sprawdziły się niegdysiejsze słowa Romana Giertycha, kiedy był jeszcze w LPR: „My nie wygramy wyborów, ale narzucimy naszą narrację”. Nie tak dawno przecież, dziś prezydencki minister Krzysztof Szczerski (zwolennik polskiej republiki wyznaniowej) wykrzykiwał z trybuny sejmowej do posłów PO „jesteście tutaj obcy!”. W krótkim czasie dowiedzieliśmy się również, że nie tylko politycy PO są „tutaj obcy”: naprzeciw prawowitej władzy PiS stoją w Polsce już nie tylko „komuniści i złodzieje”, ale i Polacy „drugiego sortu”, lewacy, syjoniści i – ogólnie rzecz biorąc – zdrajcy.
Instytucjonalnym tłem dla szeroko zakrojonej naprawczej pedagogiki państwowej jest od dawna działalność Instytutu Pamięci Narodowej (IPN) i polityka państwowej pamięci historycznej, która – jak się okazało – w rękach polityków prawicy stała się „pewną formą selekcji przeszłości”, polegającą na wpajaniu społeczeństwu gotowej wizji historii, będącej jednocześnie instrumentem działania politycznego. Tak to m.in. postrzega prof. B. Łagowski, który uważa IPN za instytucję podważającą demokratyczny, konstytucyjny charakter państwa. Jego zdaniem, IPN indoktrynuje, narzuca hierarchię wartości, czyli „wychowuje” cały naród. Ostatnim, inspirowanym przez prawicę znanym aktem dekomunizacyjnym jest tropienie „niewłaściwych” nazw i patronów ulic, przy czym w politycznym w zapale nie oszczędza się nawet ofiar caratu, jak proletariatczyka Ludwika Waryńskiego (1856–1889) oraz socjalistów z PPS – Marcina Kasprzaka (1860–1905) i Stefana Okrzeję (1886–1905), którzy z carskiego wyroku zginęli na stokach Cytadeli Warszawskiej w pamiętnym 1905 r.
Polityka historyczna już dawno sprawiła, że pamięć zbiorowa i historia stała się polem konfrontacji politycznej i instrumentem moralnego piętnowania, przy czym polityczno-moralnemu osądowi IPN i rządzącej prawicy poddawane są już osobistości, które do tej pory łączone były z dziełem „obalenia komunizmu” (L. Wałęsa, D. Tusk).
Upowszechnianie postaw i poglądów w stylu prezentowanym przez IPN i prawicę stwarza potencjalne podłoże dla postępującej faszyzacji życia społecznego. Wspominał już o tym przed laty prof. B. Łagowski, komentując artykuł, zamieszczony w jednej z ogólnopolskich gazet: „Gdy słyszę ~faszyzm nie wróci~ albo ~faszyzm wróci~, odpowiadam tak samo: pod swoją nazwą nie wróci, to się będzie nazywało inaczej”.
W kontekście dyskusji na temat groźby faszyzacji życia politycznego prof. J. Tokarska-Bakir zwraca uwagę na mechanizmy długotrwałego kształtowania mentalności faszystowskiej (dom, szkoła, kościół, media), które odnoszą sukcesy wtedy, gdy brakuje refleksji na temat wartości obywatelskich oraz tego, jak one funkcjonują na poziomie życia codziennego. Przywołuje opinie, że żaden człowiek nawet w warunkach ekonomicznej degradacji nie staje się nieuchronnie faszystą, jeżeli faszystą nie stał się już wcześniej, w sensie psychicznym, wewnętrznie (patrz: model wychowania). Warto zapamiętać jej znamienne, następujące słowa:
„Faszyzm sprowadza się do dwóch ruchów: do połączenia wszystkich uprzywilejowanych w hierarchiczną strukturę na czele której stoi Wódz, i do wykluczenia, potem zaś eliminacji tego, co nie pozwala się przyłączyć. Poparcie społeczne dla PiS zadecyduje o tym, jaki charakter będzie miała eliminacja. Możemy jednak być pewni tego, że zostanie ona zapisana w nowym prawodawstwie, którego nie skontroluje już żaden Trybunał. I że zadziała tradycyjny w dyktaturach „podział pracy”: państwo da tylko sygnał przyzwolenia, a resztę zrobią ci, którzy sygnał poprawnie odczytają: urzędowi nadgorliwcy, trolle i bojówkarze”.
U progu „dobrej zmiany” trudno jest przewidywać, jak na praktyki PiS będą w przyszłości reagować środowiska postępowej inteligencji. Jest rzeczą oczywistą, że ma na tym polu lekcje do odrobienia, ponieważ zagubiła się w czasach transformacji milcząc, lub pouczając oszukany przez nowe elity lud, jak z pokorą powinien akceptować warunki pracy i życia, które nie dają się „pogodzić z ludzką godnością”. Wydaje się jednak, że postępuje zrozumienie dla poglądu prof. Marcina Króla, że „nic nie robiąc hodujemy sobie siły, które zmienią świat po swojemu. I nie będą negocjować”. Ten, kto weźmie dziś na siebie zadanie wypracowania nowej antropologii Polski, być może znajdzie rzeczywisty klucz do zasypywania głębokich podziałów społecznych – światopoglądowych, klasowych i wszelkich innych.

trybuna.info

Poprzedni

Vanagas kontra Vanagaitė, czyli jak Litwa (nie) rozmawia o swoich „wyklętych”

Następny

Donald na białym koniu