A przynajmniej jego elektorat?
Pytanie o to, czy szatan może być zbawiony, wciąż jest dla niektórych frapujące. Ponad 120 tysięcy wyników w Google. Odpowiedź nie jest jednoznaczna, ale warunkiem zbawienia – o ile jest ono możliwe – jest nawrócenie. Na pytanie, czy SLD może być zbawione, Google niestety nie zna odpowiedzi. Przypuszczalnie również w tym wypadku do zbawienia potrzebne byłoby prawdziwe nawrócenie – na lewicowość, i grzechów odpuszczenie.
Jakie to grzechy?
Pierwszy, na lewicy wypominany trochę mimochodem, to grzech historiozoficzny. W tym wypadku jest to historia o złych komuchach, w najlepszym razie o postkomunie. I o tym, że „komunizm w Polsce się skończył”, chwała Panu! A kiedyś się zaczął? Wiadomo, tak naprawdę chodzi o PRL i PZPR; o autorytarny system oparty na państwowej własności środków produkcji, podporządkowany sąsiedniemu mocarstwu. O władzę – zgodnie z oficjalną narracją – kompletnie wyalienowaną ze społeczeństwa, właściwie obcą. Udział w niej skazywał na potępienie. Biorąc pod uwagę wyniki wyborów 2001 (40 proc. dla Sojuszu), narracja ta nie była aż tak dominująca, jak mogłoby się wydawać, ale wciąż istnieje. Podobnie jak ciągłość historyczna ugrupowań wywodzących się z PRL-u. I istnieje opowieść o elektoracie SLD jako sierotach po komunie – byłych apartczykach i ubekach – których jest coraz mniej z powodów biologicznych.
Spróbujmy jednak spojrzeć na ten elektorat inaczej. Kiedyś to zapewne byli ci, którzy wierzyli w trwałość PRL. Nie odczuwali z tego powodu złości, rozpaczy ani potrzeby działań opozycyjnych, widzieli w nim dla siebie możliwości działania i awansu. Może chcieli jego naprawy, ale raczej nie chodziło im ani o zaprowadzenie kapitalizmu, ani o demokrację, tylko zaspokojenie potrzeb materialnych. Nie przywiązywali wielkiej wagi do tego, czy „będziemy mogli mówić prawdę o Katyniu”. Nie chodzi więc jedynie o partyjną nomenklaturę, a jakąś – bardzo słabo opisaną – część społeczeństwa. Te przynajmniej 30 proc. elektoratu, który nie zagłosował na Solidarność w 1989. No i jest jeszcze prawie 40 proc. tych, którzy nie poszli na pierwsze prawie wolne wybory, nie poniósł ich żaden rewolucyjny zryw. Powiedzmy, że pozostają oni zagadką. Jeśli komuś chodziło o prawdziwą, nieskażoną PRL-em lewicowość, to miał do wyboru wiele innych, nowo powstałych ugrupowań, żadne jednak się nie ostało jako znaczące na scenie politycznej.
Można powiedzieć, że elektorat ten szybko stopniał, szczególnie po błędach i aferach SLD, a co więcej zestarzał się i wymiera. Nadal jednak istnieje i jego wierności starcza na te kilka procent. Po drodze dołączyli ponadto młodsi, których ta tożsamość nie odstraszała. Partia to nie tylko hasła, to również autorytety i tradycja, nawet ta nie wypowiedziana. Czy zatem przynajmniej ten elektorat może zostać zbawiony? Zakładając, że komu po drodze było do liberałów, to już odpłynął do PO czy Nowoczesnej. Ich przynajmniej nie przeraża słowo lewica – bez względu na to, jaka treść je wypełnia.
I chociaż muszą tu walczyć z własnymi, zakorzenionymi uprzedzeniami – komuchy, ubecy, karierowicze – jednak myślę, że elektorat ten zasługuje na zbawienie, i gdyby dostał inną lewicę, ale taką, która jednak nie odcina ich od korzeni, to jest w stanie się nawrócić. Część tego elektoratu pewno jest klientystyczna, uwieszona u klamek ważnych samorządowców, póki tacy istnieją. Ale załóżmy, że nie są to wszyscy. Niektórzy po prostu są do tej marki przywiązani i może nie należy ich jej pozbawiać.
Inna lewica, która podobno jest możliwa, mogłaby na początek przestać brzydzić się tym elektoratem. Skończyć z ageizmem – tylko stare pryki głosują na SLD. Rzeczywiście, Sojusz jest najmocniejszy w starszych grupach wiekowych, ale one też głosują i póki nie wymrą powinny być dla lewicy nie mniej ważne niż młodzi. Oraz przyjąć do wiadomości, że ludzie ci jednak czują się reprezentowani przez polityków, których, pewno słusznie, nie lubimy.
Nie lubimy ich z powodu największych grzechów SLD: neoliberalnej polityki, uległości wobec Kościoła, więzień CIA i wojny w Iraku, afer rozmaitych – lista jest długa i łatwo ją znaleźć w Google (230 tys. wyników dla hasła „błędy SLD”). Dla niektórych z tych grzechów można szukać usprawiedliwienia – logika historyczna, wymagania przedakcesyjne – ale większości nie da się obronić. I oczywiście za błędy trzeba płacić. Ale możliwa jest też zmiana, nawrócenie. I tak naprawdę nie musi być ono szczere. Nie idzie bowiem o duszę Włodka Czarzastego i co w niej naprawdę gra. Może wystarczy to, co się aktualnie mówi i robi. Nie pochwalam bezideowości, ale, jak wiadomo, za zachowaniami i rytuałami idzie też dostosowanie przekonań. (Im dłużej się modlę, tym mocniej wierzę.) A z drugiej strony, gorący ideowcy, kiedy dochodzi do politycznych realiów, niejednokrotnie stają się zimnymi pragmatykami. Czyli po prostu, bądźmy realistami, w obecnej sytuacji politycznej SLD musi pozycjonować się na lewicy, bo inne miejsca są zajęte. Szczególnie, że na razie walczy raczej o przetrwanie, a nie sejmową większość. W związku z tym programowo i deklaratywnie jest już może nawet dostatecznie lewicowe.
Są jednak jeszcze inne grzechy, które każą zastanawiać się nad sensem „zbawiania” SLD i wspólnymi działaniami np. wyborczymi. To twardy i cyniczny zawodnik, który nie jednego już połknął. Doświadczenia Zjednoczonej Lewicy pokazują, że SLD raczej nie potrafi postawić wspólnych interesów lewicy ponad partykularyzmem partyjnym. Chyba… Chyba, że obok pojawi się silny, zjednoczony podmiot, inna lewica, która podobno jest możliwa, i to on będzie dyktował warunki. Tylko wtedy, kto bym tam myślał o zbawianiu szatana, kiedy można go skazać na wieczne potępienie, a najlepiej śmierć.
A na koniec przypomnę stary dowcip, z wczesnych lat 90.
Dwaj wędkarze siedzą nad Wisła. Nagle dostrzegają mężczyznę, który spaceruje swobodnie po wodzie. „O, Wałęsa!” – mówi jeden. Na to kolega – „Widzisz, jest skończony, nawet pływać nie umie!”.
I może to jest ten ostatni problem: czy SLD jest w stanie odzyskać – poza swoim elektoratem – społeczną wiarygodność? Nawet gdyby zaczęli chodzić po wodzie.