Drodzy Czytelnicy,
Kilka miesięcy temu odeszła moja żona. Pamiętacie ją może, bo wszakże była redaktorką „Trybuny”. Ale nie po to piszę, aby opowiadać Wam o swojej traumie związanej z Jej odejściem.
Po Magdzie, oprócz innych, niezbywalnych rzeczy, pozostał mi wózek inwalidzki. Prawie nówka, bo niewiele go używała. I od czasu jej odejścia stał w salonie, jako swego rodzaju makabryczny rekwizyt. W końcu dojrzałem do myśli, żeby coś z nim zrobić. Bo, w końcu, nie chodzi o to, żeby po Magdzie pozostały pamiątki przypominające o Jej chorobie i cierpieniu, a taka rzecz przecież może się komuś potrzebującemu przydać.
Naiwnie wybrałem numer Caritasu. W krótkiej rozmowie zostałem poinformowany, że Caritas zbiórką złomu się nie zajmuje, a jak chcę tę pobożną organizację wesprzeć, to numer konta znajdę na jej stronie internetowej.
Po tej rozmowie, kiedy otrząsnąłem się z osłupienia, które dosłownie mnie zatkało zanim zdołałem cokolwiek odpowiedzieć, zastanowiłem się, czy gdybym zaoferował podarowanie niedużo jeżdżonego bentleya albo rolls-royce’a, to bym był potraktowany tak samo. Bardzo być może. Bo pewnie Ojcowie Dyrektorzy uznają tylko absolutnie nowe bentleye prosto z salonu, aby, zanim usiądą pierwszy raz na ich dziewiczych skórzanych siedzeniach, najpierw w ich obecności klerycy pozdejmują z nich plastikowe folie, dzięki którym wiadomo, że niczyja niegodna dupa ich wcześniej nie dotykała.
Przyznam, że już bym wolał usłyszeć, że przez to, że komusza dupa Magdaleny Ostrowskiej na tym wózku kiedyś usiadła, skalała go nieodwracalnie i uczyniła niezdatnym do użycia przez kogokolwiek. Bo w tym przynajmniej by była jakaś pryncypialna myśl. A tak wniosek jest tylko jeden – kasę chętnie przyjmujemy. I do niej się wszystko sprowadza.
Kasa nie śmierdzi. Tego pani z Caritasu przypominać mi nie musi. Wiem dobrze, że ma ona uniwersalne zastosowanie. Można za nią kupić co się zechce. Wódkę, piwo, wino i dziwki też. A jak się z małych kawałków zbierze większą kupkę, to i bentleya również. Na to wpadł już współczesny z dobrym Panem Jezusem cesarz Tyberiusz, kiedy wręczono mu dochody z rzymskich szaletów.
Nadchodzi okres świąt Bożego Narodzenia. Czas, kiedy rozmaici dobroczyńcy będą zwracać się do Was, Drodzy Czytelnicy, abyście w nastroju ogólnego rozrzewnienia sięgnęli do Waszych kieszeni i sypnęli groszem na zakup świeczuszek czy innych gadżetów, dochód z których ma posłużyć szerzeniu miłosierdzia. Bogatszy o opisane powyżej doświadczenie, pozwalam sobie zasugerować Wam, abyście rozważyli myśl, że zamiast tego, może lepiej dać parę groszy bezdomnemu, który kupi sobie za nie piwo, wypije je i jego święta będą dzięki temu przez jakieś pół godziny bardziej radosne. A Was zachowa we wdzięcznej pamięci.
PS. Jeśli jakiemuś księdzu biskupowi sekretarz podsunie myśl, że może zły wydźwięk PR-owy trzeba w jakiś sposób zneutralizować i teraz mój telefon się rozdzwoni z pytaniami o ten wózek na zbyciu, to proszę tego nie robić. Chcę wierzyć, że Caritas czyni dzieła wielkie, szlachetne i dobre. Ale niech ta wiara odbudowuje się nie wskutek podjętych znienacka akcji, ale stopniowo, na podstawie obserwacji idei w działaniu.