Dobrze jest czasem pojechać na prowincję i poznać prawdziwe, przaśne jak chleb komiśny życie.
Konserwatywny uczony i publicysta Rafał Matyja, niegdyś jeden z koryfeuszy prawicowej publicystyki i ojciec duchowy braci Karnowskich, ciekawy skądinąd analityk polityki, nie zdzierżył swego czasu ekscesów obłudy swoich ideowych przyjaciół i wyniósł się z Warszawy do Nowego Sącza, gdzie znalazł naukową przystań. Świeże powietrze prowincji (po prawdzie od zeszłej zimy wiemy, że mocno jednak przereklamowane) otrzeźwiło go. W wielowątkowym wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” (nr 128, 3-4.06) zatytułowanym – nomen omen – „Gnicie” powiada oto Matyja: „Kiedy człowiek mieszka w Warszawie i jest wyposażony w gen przekory, to chętnie będzie akcentował swój konserwatyzm przeciw liberalizacji obyczajowej i światopoglądowej. Bronienie Kościoła – zwłaszcza w środowisku dziennikarskim czy akademickim – było rodzajem nonkonformizmu. A jak się ląduje na Sądecczyźnie – może nie w Nowym Sączu, bo samo miasto jest bardziej liberalne – to ta sama przekora sprawia, że człowiek zaczyna rozumieć lewicę. Klimat klerykalizmu jest tak gęsty, że zaczyna pan inaczej myśleć. Byłem w szoku, że Polska tak wygląda” „Czyli jak” – pyta rozmówca. „Ścisłe powiązania między lokalną władzą a Kościołem. Urzędnik mówiący na otwarciu mostu: „Jakie to piękne, że most Świętej Kingi połączy rondo błogosławionego Stanisława z rondem Jana Pawła II”. Czuje pan? Gdzieś jest moment, że zaczyna mdlić”.
A co mają powiedzieć ci, którym zbierało się na wymioty dużo wcześniej, nawet kilkanaście lat wcześniej niż zaczęło mdlić Matyję? I mdli ich dalej. A że będzie mdlić jeszcze bardziej, to już prezydent Duda swoim heroicznym czynem łapania latającej hostii tuż na progu swej prezydentury niejako zasygnalizował.
Ignorancja
Rzecznik dyscypliny zawodowej, który oskarżał (szczęśliwie bezskutecznie) nauczycielki z Zabrza z powodu zasygnalizowania przez nie na facebooku solidarności z czarnym protestem kobiet z 3 października 2016 roku, użył przeciw nim argumentacji wywodzącej się z artykułu 25 Konstytucji RP, który w punkcie 1 stanowi: „Władze publiczne w Rzeczypospolitej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu publicznym”.
Rzecznik oskarżenia okazał skrajną ignorancję, skrajny cynizm albo skrajnie złą wolę ideologiczną zaliczając nauczycielki do kategorii „władze publiczne”. Nauczyciele nie są nawet szeregowymi urzędnikami państwowymi, a tym bardziej nie są elementem jakiejkolwiek władzy. Co więcej, takie umocowanie nauczyciela, gdyby było faktem, implikowałoby sprzeczność z fundamentalnymi zasadami i ideami leżącymi u podstaw procesu edukacji i wychowania. Niewątpliwie natomiast „władzą publiczną” w rozumieniu wspomnianego artykułu są: prezydent państwa, premier i ministrowie, marszałkowie Sejmu i Senatu, wojewodowie, prezydenci miast, ale także np. kuratorzy oświaty czy dyrektorzy szkół publicznych. Otóż bardzo wielu spośród tych urzędników regularnie i ostentacyjnie łamie artykuł 25 Konstytucji. I tak na przykład, w wielu urzędach państwowych i samorządowych, wcale nie tylko tych opanowanych przez PiS, i tych miejskich i wojewódzkich, wiszą krzyże. Z tym samym można spotkać się w placówkach służby zdrowia, w tym w szpitalach.
Ostentacja
Wywodzący się z PiS i udający prezydenta państwa pan Duda okazuje jawną, a nawet radykalną, graniczącą ze śmiesznością dewocję, nie tylko uczestnicząc w obrzędach religijnych łączonych z oficjalnymi uroczystościami państwowymi, ale ostentacyjnie klękając, żegnając się i przyjmując tzw. „komunię świętą”, o której gorliwym łapaniu w powietrzu jest wzmianka wyżej. Tylko niewiele mniej ostentacyjnie, ale podobnie bez żenady zachowują się w tym względzie premier Szydło, marszałkowie obu izb parlamentu i co najmniej niektórzy ministrowie rządu PiS. Powtórzmy: ci wysocy przedstawiciele władzy publicznej jawnie łamią Konstytucję. Ponieważ niektórzy mogą mieć wątpliwości, czy istotnie tak jest, dokonajmy krótkiej analizy wspomnianego punktu 1, artykułu 25 Konstytucji RP. Kluczowe są w nim dwa słowa: „zachowują” i „zapewniając”. Otóż wspomniany artykuł władzom publicznym wyraźnie nakazuje „zachowywać bezstronność”, czyli właśnie owe władze zobowiązuje do określonego zachowania, natomiast obowiązek „zapewnienia” prawa do wspomnianej swobody mają owe władze gwarantować obywatelom. Wyraźnie wynika z tego – implicite – że artykuł 25 na władze publiczne nakłada w tym względzie wyłącznie obowiązek, a uprawnienie daje wyłącznie obywatelom. Innymi słowy: władze publiczne mają obowiązek zapewnić wspomnianą swobodę obywatelom, ale im samym Konstytucja takiego uprawnienia nie daje. Tu nie ma symetrii. Nie ma także symetrii między praktykami obecnych władz, a praktykami za czasów rządów PO-PSL. Tamte także nie były w tym względzie bez grzechu, ale daleko im było do pisowskiej ostentacji.
Paroksyzmy dewocji
Skoro taki przykład dają władze publiczne, to nie ma powodu, by się dziwić, że w szkołach na przykład dzieją się takie paroksyzmy dewocji, jak ten opisany przez Agatę Diduszko-Zyglewską w „Gazecie Wyborczej” („Szkoła nie jest miejscem kultu”, 7.04.), który przeżyła ona niejako „na własnej skórze”, jako matka uczennicy nie uczestniczącej w rekolekcjach zorganizowanych w szkole z prawdziwie katolickim rozmachem „na cztery fajerki”. Wobec takich praktyk w stosunku do bezbronnych dzieci, nie warto już koncentrować się choćby na licznych intencjach mszalnych zamawianych przez rozmaite firmy państwowe, takie choćby jak Wytwórnia Papierów Wartościowych w Warszawie, którą zarządza pisowski pretorianin Piotr Woyciechowski oraz licznych, bardzo licznych przykładach naruszania „wzajemnej niezależności Państwa i Kościoła”, jak to formułuje Konstytucja. Mam nadzieję, że pracownikom tej i podobnych instytucji nie perswaduje się uczestnictwa w owych obrzędach religijnych, tak jak we wczesnym PRL miewało to czasem miejsce w przypadku pochodów pierwszomajowych.
Państwo czcicieli
Inna sprawa, że nie unieważnia to pytań, dlaczego z funduszy firmy odbywa się zasilanie kasy kościelnej. Ostatnio do tej kolekcji doszły kolejne eksponaty. Cała świta z Dudą, Szydło et consortes na czele udała się do Zakopanego, żeby tam czcić 100 rocznicę tzw. „objawień fatimskich”. To już nie jest retoryczny „Bóg, Honor i Ojczyzna”. To nie incydentalny i obśmiany przyklęk Oleksego na częstochowskiej Jasnej Górze w połowie lat 90-tych. To prowincjonalna, zawstydzająca dewocja niegodna najwyższych władz państwa. A zaraz tuż obok, choć dużo niżej: prokuratura regionalna w Wrocławiu chce kasacji wyroku nakazującego wypłatę odszkodowania nauczycielce z Krapkowic Grażynie Juszczak, która za zdjęcie krzyża w pokoju nauczycielskim była szykanowana przez dyrekcję i radę pedagogiczną. Gdzie stojąca na straży prawa prokuratura ma art. 25 Konstytucji? Widać to gołym okiem, gdzie ona go ma. Wielu ludzi wychodzi z założenia, że „krzyż na ścianie i modlitwa nikomu nie zaszkodzą”. A przecież oburzamy się na łamanie przez obóz rządzący PiS Konstytucji czy trójpodziału władzy, a na dewocyjne, antykonstytucyjne demonstracje władzy pozostajemy obojętni.
Poniewieranie Konstytucji
Tymczasem sposób uregulowania relacji między aparatem państwa a sferą religijno-światopoglądowo-filozoficzną jest jednym z kluczowych zagadnień, a jednocześnie papierkiem lakmusowym badającym rzetelność władzy publicznej na poziomie metapolitycznym. Nie lekceważmy tego i domagajmy się także i tego, by prezydent państwa, szef rządu, marszałkowie czy ministrowie zechcieli nie poniewierać Konstytucją korzystając z faktu, że religia katolicka, jej kapłani i wyznawcy mają w Polsce ustawowy („ochrona uczuć religijnych”) status „świętych krów”. Artykuł 25 lekceważy bez mrugnięcia okiem najwyższa elita władzy państwowej. Trudno o większą hipokryzję. Jeśli nie zadbamy o wypełnianie przez władze publiczne standardów konstytucyjnych w tej sprawie, daremnie będziemy oczekiwać respektowania ich w innych sferach.
Z ostatniej niemal chwili. Burmistrz podlubelskiego Kraśnika Mirosław Włodarczyk, a więc władza publiczna jak najbardziej, za zgodą biskupa lubelskiego Budzika, „zawierzył” miasteczko Matce Boskiej i ze swoją świtą udał się na koszt podatników do Częstochowy, gdzie owego zawierzenia dokonał. To kolejna jawna kpina władzy publicznej z Konstytucji. Czy kiedyś nadejdzie czas na poważne traktowanie jej 25 artykułu? Czy jakaś siła polityczna na poważnie upomni się o świecki charakter państwa, który jednak z obecnej Konstytucji implicite wynika? Kiedy zostanie powiedziane: non possumus? Nie ma bowiem innego przepisu konstytucyjnego, który byłby poniewierany z taką bezczelnością, pogardą, z ostentacyjną nonszalancją i do tego każdego dnia, jak artykuł 25. A to jest nielegalne. To jest permanentny delikt konstytucyjny.