Dobro zawsze jest samotne, bo wydaje się mniej interesujące – Wojciech Pszoniak. Małe dobro wielkiego złego nie ozdobi ani naprawi; małe zło wielkie dobro zepsuje – Aleksander Fredro
Gdyby postawić pytanie czym jest dobro – zdecydowana większość odpowiedzi byłaby najprawdopodobniej lokowana w sferze ludzkich uczuć, przymiotów charakteru i zachowań, pozycji społecznej, zasobów – dóbr materialnych, dóbr kultury, sztuki, nauki, itp. Zapewne w części odpowiedzi pojawiłyby się i wskazania na szeroko rozumiane kategorie narodowe i państwowe, a wśród nich niepodległość, wolność, bezpieczeństwo wewnętrzne (spokój wewnętrzny) i zewnętrzne (międzynarodowe). Naukowe kryteria klasyfikują dobro jako indywidualne i zbiorowe (wspólne), kulturalne i materialne, narodowe i społeczne, tzw. wartości wyższe – dobra duchowe, ideały moralne i życiowe, narodowe i państwowe; dobra doczesne i nadprzyrodzone, itp.
Filozofowie tocząc intelektualne spory, od wieków zastanawiali się nad tajemnicą dobra, jego istotą i sensem. W ich wysublimowanych rozważaniach teoretycznych, dobro jest postrzegane jako niedościgniona idea, nieomal abstrakcja; czy samoistna wartość, wzniosły cel, wzorzec. Znane są poglądy, iż dobro wyraża się poprzez oddziaływanie na otoczenie i środowisko; ma znaczenie, jest wręcz nieodzowne w codziennej rzeczywistości, nadaje jej sens, piękno i urok. Biblijna „walka dobra ze złem” jest tu wiodącym argumentem. Zło jest przeciwieństwem dobra, jest znakiem krzywdy, podłości, upokorzenia.
Obserwacja życia na każdym niemal kroku pokazuje, że jeśli coś jest dobre, lepsze, to coś musi być gorsze, złe. Stąd wywodzą się kryteria wartości dobra i zła, swoiste stopniowanie: zło mniejsze, większe i podobnie dobro. Najwyższym złem w ludzkiej naturze są: zbrodnia, zdrada, wrogość, nienawiść, a narodowej – zdrada, agresja, wojna. Najwyższym dobrem – w ludzkim rozumieniu jest życie, zdrowie, w sensie narodowym – niepodległość, wolność, suwerenność. Dla obrony dobra przed złem, jego ratowania i przywracania gotowi jesteśmy uczynić wszystko, co w naszej mocy – włącznie z oddaniem własnego życia. Patrząc z tej perspektywy, można nieco metaforycznie powiedzieć, iż zmagania ze złem o życie narodu i państwa są rodzajem, wyrazem patriotyzmu, zajmują czołowe miejsce pośród wielu wydarzeń opisywanych i ocenianych w historii Polski. W naszych najnowszych dziejach takim jest stan wojenny.
Może w tym miejscu Państwo Czytelnicy żachną się: jakże to – stan wojenny i patriotyzm?
Co za zestawienie pojęć, zważywszy, że o gen. Wojciechu Jaruzelskim od wielu lat publicznie, w mediach mówi się „zbrodniarz”, a od procesu sądowego czasami dobitnie. Generał wiele razy mówił, że stan wojenny był mniejszym złem. W dyskusjach wyjaśniał okoliczności, które do tego stanu doprowadziły, pozwalały na taką kwalifikację, choć dodawał, że „zło nawet mniejsze, pozostaje złem”. Mało kto wie, że pod adresem Generała padło określenie – „przecież jest Pan także patriotą” – i to właśnie podczas trwania stanu wojennego. Kto i gdzie wypowiedział tę ocenę, napiszę szerzej w kolejnym tekście.
Wspomnę, że Generał witał w Belwederze Jana Pawła II podczas zawieszonego stanu wojennego (1983 r.) m.in. słowami – „Polska Ludowa jest zbiorowym dobrem wszystkich Polaków”. Dziś, wielu Polaków będących po ponad 20-letnim kursie „polityki historycznej”, może uznać to zdanie za fałsz, za obrazę rozumu. Spodziewam się jednak, że znacząca liczba „kursantów” zachowała zdrowy rozsądek i potrafi możliwie obiektywnie ocenić tamto „zbiorowe dobro wszystkich Polaków”, szczególnie w Polsce XXI wieku w kontekście zapisu i stosowania w praktyce art. 1. Konstytucji: „Rzeczypospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli”. W podobnym tonie, podczas tej pielgrzymki wypowiadał się Papież.
Na Stadionie Dziesięciolecia – odnosząc się do trzechsetnej rocznicy zwycięstwa pod Wiedniem, m.in. mówi – że „człowiek jest powołany… do zwycięstwa nad tym, co krępuje naszą wolę i czyni ją poddaną złu. Zwycięstwo takie oznacza życie w prawdzie, prawość sumienia, miłość bliźniego, zdolność przebaczania, rozwój duchowy naszego człowieczeństwa”. Poszukajmy przykładów będących potwierdzeniem lub zaprzeczeniem tych słów w 2017 r., i zapowiadanych działań w 100-lecie odzyskania niepodległości, które słyszeliśmy z najwyższych państwowych trybun i ust hierarchów Episkopatu, zapamiętajmy nasuwające się refleksje i wnioski, może będą potrzebne…
W Częstochowie, odnosząc się do „Apelu Jasnogórskiego, tłumaczy rozumienie słowa „czuwam”, które „znaczy, że staram się być człowiekiem sumienia. Że tego sumienia nie zagłuszam i nie zniekształcam. Nazywam po imieniu dobro i zło, a nie zamazuję. Wypracowuję w sobie dobro, a ze zła staram się poprawić, przezwyciężając je w sobie”.
Proszę, odnieśmy te słowa do praktyki rządzących naszą Polską i zgodności słów z czynami biskupów, mając choćby na uwadze represyjną ustawę, obniżającą emerytury 50 tys. ludzi (poprzednio pisałem o 40 tys.) oraz szubienicę w Katowicach.
W Katowicach, głosząc homilię m.in. mówił o prawach człowieka i zadaniach związków zawodowych. Przypomniał – odwołując się do encykliki Laborem exercens, że „Praca jest powinnością człowieka: zarówno wobec Boga, jak też wobec ludzi, zarówno wobec własnej rodziny, jak też wobec narodu-społeczeństwa, do którego należy”. Czy to nie uwaga, refleksja dla organizatorów i uczestników strajków, właśnie przed i podczas stanu wojennego (słowa te Papież wypowiedział w 1983 r.) Proszę zwrócić uwagę, że Papież akcentuje pracę jako „powinność” – innymi słowy, nieomal jak obowiązek; stawia na pierwszym miejscu ludzi, rodzinę, naród. Podkreślam – słowa te padły w Katowicach, mieście kopalni Wujek; przecież znał podłoże tej tragedii. Czy nie brzmią jak wezwanie – „rachunek sumienia należy zaczynać od siebie”? Pomyślmy jak przyjęli i zrozumieli je górnicy. A teraz szubienica… jak ją rozumieć i zrozumieć, do tego w tym mieście, kto to objaśni? Kończył zaś słowami – „W podobnym duchu wypowiedziałem się też w styczniu 1981 roku, w czasie audiencji udzielonej w Watykanie dla delegacji Solidarności”. Wtedy Papież wyłożył myśl – „Chodzi o to, aby sprawy dojrzewały do właściwego kształtu, żeby również wśród napięć, które rozwojowi tych spraw towarzyszą, zachować umiar i poczucie odpowiedzialności za to wielkie wspólne dobro, jakim jest nasza Ojczyzna”. Proszę Czytelników, by przypomnieli sobie fakty i zdarzenia pomiędzy styczniem 1981, a czerwcem 1983 i zechcieli je możliwie obiektywnie skonfrontować z tymi słowami, wyciągnąć wnioski, może warto o nich pamiętać w 2018 r.
Na zakończenie powyższego wywodu: „Panie Prezydencie-niejednokrotnie wracam myślą do treści naszych rozmów. Widzę, że dobro Rzeczypospolitej i jej Obywateli stało się dobrem nadrzędnym. Nie przestaję modlić się i życzyć władzom oraz całemu narodowi, by wokół tego dobra skupił swoje siły i całą dobrą wolę”. Te słowa, w 4 miesiące po wyborze Generała na urząd Prezydenta Polski, napisał Jan Paweł II w liście 22 listopada 1989r. Warto zastanowić się, jak po 1989 r. nowe władze rozumiały to „papieskie dobro” i jak „wokół tego dobra” przez 28 lat „skupiały swoje siły i całą dobrą wolę”. Zachęcam Państwa Czytelników do głębokiego namysłu, w pierwszych dniach Nowego, 2018 Roku. A rok 2017 niech będzie dla Państwa podstawą do oceny na czym i na kim władza „skupiła całą dobrą wolę”. Kto, jaka część Narodu i dlaczego mocą tej „dobrej woli” doznała emerytalnej zemsty, różnych upokorzeń i niegodziwości.
My chcemy Boga… po co?
Jeśli ta pieśń ma być tylko historycznym wspomnieniem – nie mam pytań. Transparent z takim pragnieniem był niesiony w Warszawie, przez młodzież i osoby dorosłe 11 listopada 2017 r. Wywołał – obok uwielbiających zachwytów – wiele kontrowersji, także kąśliwych komentarzy. Profesor Bronisław Łagowski w „Przeglądzie” (nr 1. 2018) pisze, że „Naiwną formą imitacji są pochody 11-listopadowe. Zwłaszcza ostatni, pod hasłem „My chcemy Boga” i z okrzykami antykomunistycznymi wyraźnie naśladował solidarnościowe msze za Ojczyznę. I ten eksksiądz, niedoszły błogosławiony”. Ponieważ takie oczekiwanie, żądanie pojawiło się – „coś jest na rzeczy”. Zakładam, że manifestanci znają dalsze słowa – „My chcemy Boga w książce, w szkole, w godzinach wytchnień, w pracy dniach …w naszym kraju… w polskim języku i zwyczaju”…Pytam więc – znacie Czytelnicy instytucję, organ w Polsce i poza naszą Ojczyzną, który zabraniałby, przeszkadzałby, ograniczałby „otrzymanie” w Polsce Boga? (inna sprawa, czy chce przyjść!) – wskażcie palcem, nazwijcie po imieniu.
Skoro „chcecie” Boga – kto jest uprawniony wam „dać”? Dlaczego wam nie „daje”, a może za „mało daje”, może nie tego Boga, którego „chcecie”, potrzebujecie? Może „daje wam”, tylko czyni to w sposób trudny przez was do zrozumienia. Może – znając ze szkoły lub studiów podstawową zasadę wychowawczą: przykład osobisty, jako potwierdzenie słów swoim czynem – tego nie dostrzegacie, nie widzicie, tylko słyszycie nawoływanie od ołtarza, co brzmi jak drętwy, pusty dźwięk. Co ma zatrzymać się w pamięci, skłonić do refleksji, do krytycznej oceny siebie, do przyjaznego spojrzenia na człowieka obok, co? Może boicie się do tego przyznać, jest wam po prostu wstyd. Spróbujcie więc w swoim otoczeniu zobaczyć biskupa, który osobistym przykładem potwierdza słowa, które do was kieruje. Podajcie to nazwisko do publicznej wiadomości, jako przykład i wzór dla wierzących Polaków na 2018 rok i lata następne.
Zapytam: po co, do czego jest wam potrzebny Bóg? Jeśli ten Bóg jest wam potrzebny do miłości, to zastanówcie się na czym ta wasza miłość ma polegać. Jan Paweł II w swoim nauczaniu min. pyta i wyjaśnia: „Jakże człowiek może miłować Boga, którego nie widzi, jeśli nie miłuje brata, którego widzi? Brata, pod tym samym dachem, przy tym samym warsztacie pracy, na tej samej ziemi ojczystej”. Do takiego nauczania Papieża mogły posłużyć słowa – zaprawdę powiadam wam: wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili(przywołałem w „liście do Prymasa Polski”). Przecież miłość w najwęższym zakresie wyraża się w odmawianiu wieczornego i porannego pacierza, co każdego dnia czyni miliony Polaków. Zaczynają od słów „Ojcze nasz…”. Gdy byłem dzieckiem i uczęszczałem na lekcje religii, ksiądz tłumaczył i uczył, że nie należy, wprost nie wolno modlić się „Ojcze mój”, tylko właśnie „Ojcze nasz”. Bo w tych słowach kryje się, zawiera właśnie miłość do wszystkich – naszych rodziców, braci, sióstr, przyjaciół, osób nam znajomych i tych, których nie znamy, nawet nie widzieliśmy na oczy, do wszystkich. Jednocześnie te słowa zawierają przeproszenie wszystkich, dosłownie wszystkich, którym tego dnia wyrządziliśmy swoim postępowaniem, czynem i słowem jakąś krzywdę, przykrość, itp. oraz zobowiązanie, że następnego dnia naprawimy je, w sobie wiadomy sposób zadośćuczynimy im i już więcej takich złych czynów ani słów nie będziemy popełniać.
Zastanówcie się Czytelnicy jakie powyższe nauczanie, słowa świętego Jana Pawła II mają zastosowanie w praktyce, wobec choćby – 50 tys. osób, którym chrześcijańska władza właśnie z poparciem Episkopatu Polski obniżyła emerytury, oczywiście w „majestacie prawa”. Do tego – nazywani są „komunistami, zdrajcami i złodziejami” oraz „esbeckimi wdowami”, o innych, młodszych mówiono „zakazane mordy” – to potępił Prymas (pisałem o tym w tekście „Non”). W tym kontekście powtórnie pytam – do czego jest nam, Polakom potrzebny Bóg? Przyznajcie się Czytelnicy – tak w skrytości ducha: Nie chcielibyście wiedzieć co myślą biskupi, parlamentarzyści, rządzący nami chrześcijanie, gdy mówią „Ojcze nasz”. Zapewne spodziewacie się szczerego wyznania prawdy, gotowości naprawienia krzywd, np. cofnięcia represyjnej ustawy, potępienia szubienicy, odrzucenia fałszu, nienawiści, zemsty w słowie i piśmie, przebaczenia… ja też.
A może to „katolicy na pół etatu”, jak mówił Jan Paweł II?
Jednakże w tej pieśni jest odpowiedź na powyższe pytanie – wierni śpiewają, by Bóg był „naszych czynów tchem. Byśmy umieli chętnie żwawo, odbierać dobre, gardzić złem”. A kto ma nas nauczyć pogardy dla zła, ubranego w patriotyczne frazesy, ozdobionego „Bożą miłością”. Bo dobro umiemy odbierać chętnie, często nawet nie zasłużenie, i z nawiązką.
Jan Paweł II uczył – „Boże Narodzenie wzbudza uczucia wzajemnego przebaczenia”. Szkoda, że ten – jak niektórzy głoszą – Największy Polak, nie powiedział nam Polakom, swoim rodakom, czy biskupi mają też przebaczać, na czym takie przebaczenie ma praktycznie polegać. Czy my wszyscy tzw. zwykli zjadacze chleba takie „praktyczne przebaczanie” możemy zobaczyć na własne oczy, dotknąć własną ręką. A przecież nie jeden Polak chciałby poznać nazwisko biskupa, który głośno, dobitnie wyraził swe oburzenie „skazaniem” 50 tys. osób – hańbiącym chrześcijaństwo i człowieczeństwo w Polsce, jasno opowiedział się, wręcz wezwał wiernych do poparcia akcji Federacji Służb Mundurowych i składania podpisów (pisałem w „liście do Prymasa Polski”), bo biskupów aprobujących tę hańbę – znamy. Prymas Polski w pasterkowej homilii czule mówił, że Betlejem „wzywa nas do odważnej troski o potrzebujących pomocy i wsparcia, o uchodźców i ludzi wciąż umierających na naszych oczach w drodze do lepszego świata”. Jakże piękne, po ludzku wzruszające słowa. Betlejem tłumaczy się jako „dom chleba”. Dla wielu spośród tych 50 tys. „skazańców”, ludzi w wieku podeszłym, schorowanych, „chlebem” będzie lekarstwo, na które może zabraknąć emerytury, podobnie uchodźcy. Ludowe przysłowie mówi, że „dobry przykład, to połowa kazania”.
Jan Paweł II też nie powiedział, czy błogosławiona przez biskupów władza ma, powinna przebaczać, na czym to polega. W okresie bożonarodzeniowym z ust najwyższych przedstawicieli władzy padały słowa o przebaczeniu. Czy takie „praktyczne przebaczenie” może spotkać tych 50 tys. emerytalnych „skazańców”. Jan Paweł II odwiedził Alego Agcę w więzieniu, apelował do władz o skrócenie kary, co jednak zostało wysłuchane i odesłano go do Turcji. Może ktoś z Państwa uzna ten przykład za chybiony, gdyż nikt spośród tych 50 tys. jeszcze nie trafił do więzienia… więc nie ma co „skracać”.
Jan Paweł II podczas Światowych Dni Młodzieży wołał – „ponieważ jesteście młodzi, powinniście zwyciężać zło przy pomocy dobra, także i zło najbardziej zastarzałe, najbardziej zaskorupiałe…dokonajcie wyłomów w murze nienawiści, nie dajcie się zwodzić, pobudzajcie do przezwyciężenia wszelkich uraz i wszelkiej zawiści”.
Ale cóż, tamta młodzież wydoroślała i… zapomniała, a wszystkie pomniki Jana Pawła II w Polsce… milczą.
Zostaje przypomnieć anegdotę ze znanej serii Jaś i Małgosia. Z sąsiednich balkonów na II piętrze oboje plują na przechodniów. Widzi to dziadek i krzyczy: Jasiu, bój się Boga, ty mój wnuczek, plujesz na ludzi. Co za hańba, co za wstyd, jak ja komukolwiek spojrzę w oczy. Odpowiada wnuczek – no tak dziadku, trochę brzydko. Ale mówiłeś, że Małgosia to dobre dziecko i namówiła mnie do takich zawodów. Nie martw się dziadku, ona trafiła 10 razy, a ja tylko 2. Oto pokrętność, jakże trafnie oddająca naszą rzeczywistość, rozumienie dobra i zła. Profesor Zbigniew Sabak w publikacji „Gdy zło nazywa się dobrem” (Sprawy Nauki), pisze o manipulowaniu słowami dobro i zło – „Przeciętny, bezkrytyczny odbiorca zmanipulowanej informacji przyjmuje podświadomie jako normalność i prawidłowość taki stan rzeczy, jaki mu zasugerują (narzucą) media. To warunkuje późniejsze jego zachowania”. Zaś prof. Michał Heller twierdzi, że „dobra lub zła kwalifikacja czynów pochodzi z intencji”.
My chcemy… szubienicy!
Zapewne Czytelnicy o długim doświadczeniu życiowym pamiętają, że w naszym kodeksie karnym istniała najwyższa kara – śmierci. Zasadniczo wykonywała była za zbrodnie najcięższe, zabójstwa (ze szczególnym okrucieństwem, często wielokrotne), zdradę – przez powieszenie, rzadko rozstrzelanie. Jeszcze są kraje, np. USA, gdzie taką karę przewiduje ich prawodawstwo oraz jest wykonywana. Cywilizacyjny rozwój społeczeństw po II wojnie światowej, w tym szczególnie rozwój idei humanizmu, a także społecznej nauki Kościoła sprawił, że wiele krajów, w tym Polska – usunęło z prawodawstwa karę śmierci. A tam, gdzie ją utrzymano, np. USA, wykonuje się w sposób możliwie humanitarny. Delikwentowi, w momencie jej wykonywania ogranicza się do minimum ból fizyczny, nawet krótkotrwały (podobno 8 – 13 sek. podczas wieszania). Stąd stosuje się np. zastrzyki uśmiercające, by oszczędzić skazańcowi (zwyrodniałemu mordercy) cierpienia, a jego rodzinie dodatkowo (jeśli chce uczestniczyć) – traumatycznego przeżycia. Norwegia, zbrodniarza Brevika (zabił 77 osób), skazała na najwyższy wymiar kary – 21 lat więzienia. Jaka stąd nauka dla nas?
U nas, podobno w 95 proc. chrześcijańskiej Polsce, rok 2017 – – szubienica w Katowicach. Czy to efekt manii rekonstrukcji różnych zdarzeń historycznych, może zbyt „swobodnej zabawy” grupki młodych ludzi. Wprawdzie pojawiły się, ale „tylko” zdjęcia, żywych ludzi, europosłów, których z tzw. przymrużeniem oka można uznać za „statystów”. Przyznaję, że nachodziły mnie różne myśli po podniesieniu tej kwestii w tekście „Krzywdy” – może należało ją pominąć, inaczej rozłożyć akcenty, wycieniować, może…
Po przeczytaniu prasowych relacji z kilku homilii pasterkowych, wątpliwości ustąpiły. Tu skupię się na wymiarze ludzkim, chrześcijańskim (wymiar państwowy, prawny – podniosę w innym miejscu). Skoro biskup podczas pasterki, mającej upamiętniać narodzenie Dziecka – Boga, wysławiać życie mówi, że „ręka podniesiona w Brukseli” była „wymierzona przeciw rozporządzeniom w Polsce”. Daje tym do zrozumienia, że europosłowie to „ptactwo, co własne gniazdo kala”, a szubienica w Katowicach nie jest „wybrykiem rozwydrzonej młodzieży”.
Niewątpliwie, postawa sześciorga europosłów w Brukseli zasługiwała na publiczne, uważne, swoiste „medialne wysłuchanie” ich intencji, argumentów i racji; krytyczną dyskusję prawników, ekspertów i polityków oraz ocenę telewidzów; czym byłaby lekcją rozumienia prawa, funkcji UE, parlamentarnej i obywatelskiej odpowiedzialności. Może należałoby ją powtórzyć, by dotarła do świadomości wszystkich Polaków. Na tym należałoby zamknąć temat; potępić wielowymiarowe barbarzyństwo-zarówno od ołtarza jak i z narodowej trybuny.
Kto z Państwa Czytelników, milionów Polaków słyszał, a widząc szubienicę w TVP, oczyma własnej wyobraźni dostrzegł na niej zdjęcie swojego ojca, męża, brata, syna – swojej matki, żony, siostry?…
Komu tak po ludzku zrobiło się „mdło”, poczuł się nieswojo, „coś zakłuło w sercu”?…
Kto, siedząc przy wigilijnym stole czy odpoczywając świąteczno-noworocznie skierował myśli, może wyrazy współczucia i solidarności do rodzin, których zdjęcia członków zawisły w Katowicach, co postanowił w efekcie refleksji?
Ponownie wywołując temat szubienicy i łącząc go z wołaniem „my chcemy Boga” – nie mam zamiaru jątrzyć, epatować, wzniecać różne animozje czy waśnie, gdy te dwa fakty należą do jeszcze bliskiej, ale już przeszłości. Ich powaga i wymowa nie pozwala w „spokoju ducha” pogodzić się z taką rzeczywistością, przejść do tzw. porządku dziennego. Dlaczego nie? Bo te dwa fakty, zaistniałe czasowo blisko siebie (dzieli je 16 dni, 11-27 listopada), są obrazem naszego, Polaków – podkreślam – Polaków, chrześcijaństwa i człowieczeństwa. Są skutkiem postępowania właściwych w tym względzie instytucji i organów Państwa oraz w tym Państwie! To efekt wychowawczy polityki historycznej, szalejącego od lat potępiania wszystkiego, co PRL-owskie, a ci europosłowie w tamtym czasie „przyszli na świat”. To skutek „pomnikowego uwielbiania” Jana Pawła II; wzniosłego, czasami podniebnego i przez to wręcz odległego od codziennej rzeczywistości prezentowania Jego nauki. Należy postawić drastyczne pytanie – jakimi jesteśmy na co dzień chrześcijanami, ludźmi, jak, do czego biskupi kształtują Polaków? Skoro młodzież najpierw woła – „my chcemy Boga”… by pomagał… mścić się „szubienicą”, którą biskup symbolicznie uznaje, a władza „wyrozumiale” aprobuje. Kto zna biskupa, który jednoznacznie potępił tę szubienicę, powtórzył za Janem Pawłem II, że miłując Boga, należy Go widzieć w każdym człowieku, dosłownie w każdym – także w europosłach „wiszących” w Katowicach, bez względu na ich polityczne poglądy i wyznawane przekonania religijne. Nawiasem dodam, że niektórych spośród nich widziałem w przeszłości przed biskupimi ołtarzami. Co myśleć o młodzieży, dokonującej „wyczynu”, o ich rodzicach, duchowych, religijnych wychowawcach i politycznych, historycznych mentorach.
„Nie można bezkarnie zmieniać kraj, pozostanie bolesne rozdarcie. Znam ludzi, dla których to nie ma znaczenia, ale to osobniki o zdecydowanie odmiennej konstrukcji psychicznej” – napisała Joanna Rawik w książce pt. „Po co nam to było”(Wydawca Jacek Marciniak, Studio Emka); zachęcam do poznania tam wielu pouczających, mądrych i życiowo przydatnych refleksji, również ze świata kultury w czasach PRL. Co myśleć, jak ratować czerniejące dobro i bronić się przed porażającym syberyjską bielą złem – pomóżcie Czytelnicy!