Z Drupim, piosenkarzem włoskim, rozmawia Krzysztof Lubczyński.
Nie wiem, czy wiesz, że historyczny festiwal Piosenki Polskiej w Opolu nie odbędzie się w terminie, o ile odbędzie się w ogóle.
Nie, nie słyszałem. A właściwie co mi się o uszy obiło, ale nie wiem o co chodzi. To się w głowie nie mieści. W Italii nie dzieje się dobrze, ale akurat coś takiego nie mogłoby się zdarzyć.
Polityka to spowodowała. Najkrócej mówiąc, rządowa telewizja chciała przerobić Opole na swoją modłę i artyści się zbuntowali.
Gdzie rząd, gdzie polityka, a gdzie piosenka? Tak nie powinno się dziać.
Skąd się wziął pseudonim „Drupi”?
W dzieciństwie wziąłem raz udział w teatralnym przedstawieniu i zagrałem diabełka imieniem Drupi. Tak zaczęto mnie nazywać i tak już zostało. Diabełek, jak to diabełek, był czarniawy, a mój głos nazwano „czarnym”, więc to pasowało.
Przypomnijmy, w związku z Twoim obecnym, kolejnym powrotem do Polski, Twoje początki muzyczne. Zacząłeś występować latach sześćdziesiątych z rockowym zespołem o smutnej nazwie „Le Calamite”…
To prawda, ale już na początku lat siedemdziesiątych odkryłem w sobie potencjał do śpiewania solo. Wcześniej, jako młody człowiek czułem się bezpieczniej w zespole. Poza tym to był czas, kiedy mocna muzyka mojego pokolenia była bardziej słyszalna w wykonaniu grup. Solistami najczęściej bywali piosenkarze mieszczańscy, śpiewający dla klasy średniej. My zespołowo wyrażaliśmy muzycznie bunt naszego pokolenia, pokolenia ’68 roku.
Sam jednak zacząłeś śpiewać rzeczy raczej niebuntownicze, popowe, jak choćby słynną „Vado via”, którą w 1973 roku wyśpiewałeś na festiwalu w San Remo i która przez blisko trzy miesiące utrzymywała się na brytyjskiej liście przebojów.
Potrzeba takiego bezpośredniego buntu kiedyś się kończy. A solowo łatwiej było mi wejść na rynek w stylu tradycyjnej włoskiej piosenki, która była słodka, melodyjna, prosta, prawie zawsze o miłości. Pamiętam jednak, że nie miałem wtedy aż takiej wiary w siebie, że to będzie miało dalszy ciąg i zupełnie poważnie brałem pod uwagę powrót do zawodu hydraulika. Jednak sprzedaż dziewięciu milionów płyt odwiodła mnie od tego zamiaru.
Stałeś się człowiekiem bogatym?
Na pewno nie brakowało mi na dobre życie, które kocham ponad wszystko, tak jak kobiety, a w szczególności moją ukochaną Dorinę, z którą razem tworzymy piosenki. Kocham też śpiewać, ale tylko na żywo, „live”, przed publicznością, bo ona mnie unosi. Nie odczuwałem nigdy i nie odczuwam tremy. Nie lubię natomiast nagrań studyjnych, choć czasem się do nich przymuszam z konieczności.
A jaka muzyka była dla Ciebie wtedy ważna jako dla słuchacza?
Oczywiście przede wszystkim „The Beatles”, moja wielka i niezmienna fascynacja.
Czterdzieści jeden lat temu zaczęły się także Twoje relacje z Polską, które trwają dziś. Co było w nich najważniejsze?
Śpiewanie i życzliwość Polaków oraz uroda polskich dziewczyn. Podoba mi się też polskie podejście do życia. Słyszałem, że Polacy sami uważają się za ponurych, ale ja tego nie widzę. Włosi są bardziej ponurzy. Choćby ja – na twarzy. (śmiech).
Szczyt powodzenia i sławy przeżyłeś w 1978 roku w Sopocie, gdzie wystąpiłeś na festiwalu z utworem „Sereno è”, który stał się jednym z największych przebojów w Polsce. Mówiono wtedy, i tak zostało do dziś, że byłeś artystą znacznie bardziej znanym w Polsce niż we Włoszech…
Tak było, ale to nie oznacza, że nie byłem znany także we Włoszech, choć rzeczywiście mniej. Dziś natomiast myślę, że jestem jednak bardziej znany we Włoszech, bo w Polsce pamięta mnie raczej głównie starsze pokolenie. Musze jednak też wspomnieć, że jestem też znany w Niemczech, Czechach, a nawet na wyjątkowo trudnym rynku francuskim.
Jakie wspomnienie z minionych lat z Polski jest dla Ciebie najważniejsze, najciekawsze?
Jak powiedziałem wcześniej, jestem stary i mało pamiętam. Ale pamiętam tyle, że było dużo do zapamiętania. (śmiech). Bardzo miło wspominam Sopot, który był miejscem mojego polskiego debiutu i gdzie zaśpiewałem „Sereno e”. Gdy w Sopocie są wakacje i jeśli jest ciepło, słonecznie, to jest tam przyjemniej niż w San Remo.
Na pewno wiesz, że Twoje nazwisko weszło do historii polskiej piosenki, ale nie tylko dlatego, że tu śpiewałeś i śpiewasz, ale także dlatego że śpiewano o Tobie?
-?
Myślę o satyrycznej piosence Jacka Zwoźniaka z lat siedemdziesiątych, gdzie jest fraza: „jeszcze wierzysz, że dla ciebie śpiewa Drupi”….
A tak, słyszałem, znam. To była zabawna parodia mojej piosenki „Ragazza da Napoli”.
Zwoźniak nawiązywał do tego, że Włosi, nie tylko neapolitańczycy, mieli w tamtych czasach wielkie wzięcie u Polek. Jak myślisz, dlaczego?
Myślę, że było kilka przyczyn. Włosi mają, czy może mieli, opinię, słuszną czy nie, męskich mężczyzn, lubiących kobiety, a taka fama je wtedy przyciągała. Wiele kobiet lubi brunetów, a Włosi to przeważnie bruneci. Po drugie, perspektywa związku czy małżeństwa z Włochem oznaczała unikalną wtedy możliwość zamieszkania w moim pięknym, słonecznym kraju, a przy tym nie aż tak bardzo odległym od Polski, mimo, że polski papież mówił po wyborze, że przybył „da paese lontano”, „ z dalekiego kraju”.
Powiedziałeś, że jesteś zmęczony Włochami i dlatego zawsze chętnie przyjeżdżasz do Polski…
Tak, bo w Italii jest skomplikowana sytuacja polityczna, ekonomiczna i dość przykra atmosfera.
W Polsce akurat teraz też…
Mogę mówić o mojej ojczyźnie. Mój piękny kraj sprokurował sobie obecnie los nie do pozazdroszczenia, zwłaszcza jeśli porównać to do czasów „dolce vita” („słodkiego życia”) czyli prosperity gospodarczego lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Jednak zawsze lubię wracać do mojej rodzinnej, cichej, prowincjonalnej Pawii. A w Polsce odpoczywam. Polska kojarzy mi się ze śpiewaniem, z miłymi wspomnieniami z młodości, ze słonecznym Sopotem.
Ostatnio w Polsce wystąpiłeś w Sylwestra 2014/2015, na koncercie na Rynku we Wrocławiu. Lubisz noc sylwestrową?
W Italii się nazywa to po prostu Buon Anno, Szczęśliwego Nowego Roku. Tylko w Polsce łączy się to z imieninami Sylwestra, które skądinąd jest we Włoszech imieniem bardziej popularnym niż w Polsce. A noc tę lubię, bo ciągle lubię się bawić.
W Italii ten czas jest znacznie cieplejszy. Przynajmniej nie ma mrozu.
To prawda, ale ja nie boję się mrozu, tym bardziej, że zauważyłem, że w Polsce już nie ma tak ostrych zim, jak kiedyś.
W 2013 roku wydałeś ostatni jak do tej pory dwupłytowy albumu „Ho sbagliato secolo”. Co na nim jest?
Na pierwszej płycie znajdują się nowe piosenki, natomiast druga to zestaw moich największych przebojów. Udowodniłem nim, że nie jest prawdą to, co o mnie mówiono – że jestem bardziej popularny w Polsce i w Italii. I tu i tam jestem znany, ale popularność w Polsce chyba bardziej sobie cenię.
Dziękuję za rozmowę.
Drupi, właśc. Giampiero Anelli, ur. 10 sierpnia 1947 w Pawii – piosenkarz włoski. W latach 60’. występował z rockową formacją „Le Calamite”, a karierę solową rozpoczął na początku lat 70’. Wydał m.in. płyty: „Vado via” (1973), „ Sereno è” (1974), „Due” (1975), „La visiera si stacca e si indossa” (1976), „Provincia” (1978), „E grido e vivo e amo” (1979), „Drupi” (1981), „ Drupi” (1989), „Avanti” (1990), „Voglio una donna” (1995), „ The best of Drupi” (1996), „Drupi best Europa” (2000), „Ho sbagliato secolo” (2013).