1 grudnia 2024

loader

Dyktator

Dyktator nie ma jednego imienia. Nie ma płci, chociaż to zasadniczo męskie zajęcie. Może być czarny albo biały, żółty albo innego koloru. Może być wysoki albo niski. Co ciekawe: niscy są wyjątkowo nadreprezentowani. Zerkam w lustro i widzę, że mam potencjalnie większe szanse zostać dyktatorem.

Dyktator nie ma narodowości. Mimo deklarowanego umiłowania ojczyzny i sztandarowego patriotyzmu — to Naród jest materią do lepienia należącą do dyktatora, a nie siłą i wartością nadrzędną. Dlatego tak łatwo przychodzi Mu mówić o Ojczyźnie, Honorze i świętej ziemi ojczystej — i jednocześnie zalewać tę ziemię krwią lub łzami.
Dyktator nie ma bogów. Bóg, tak jak i Naród, jest narzędziem do wywierania presji. Religia z jej hierarchicznymi strukturami doskonale nadaje się do wprzęgnięcia w machinę dyktatu. Czasem religia staje się bezpośrednim narzędziem terroru i władzy, gdy dyktator ogłasza, że dzieci jednego boga są lepsze od dzieci boga innego. Ale częściej bóg wraz z jego urzędnikami skutecznie służy dyktatorowi w transmisji prawd i dystrybucji koncesji. Nazwa boga nie ma najmniejszego znaczenia. Dyktator wybiera tylko tego boga, który ma najsilniejszą reprezentację w regionie.
Dyktator nie ma prawa nad sobą. Owszem, używa prawa jako maczugi przeciwko swoim wrogom. Opanowanie instytucji prawa to podstawowe zadanie ludzi dyktatora. Prawo to miecz, który ma wiele ostrzy. Restrykcje nie muszą być czarnobiałym internowaniem opozycji. Restrykcje to urzędy skarbowe, nadzory finansowe, dotacje i ich rozliczenie, nadzór sanitarny i farmaceutyczny, NIK i oczywiście służby. Dyktator musi mieć w ręku wszystkie te narzędzia — by na każdego psa mieć kij. Dlatego od pierwszego dnia swojego dzieła Dyktator musi zawłaszczać wszystkie strefy państwa prawa, by prawo reprezentowało tylko jego interesy. By impossybilizm wynikający, z jakichś tam praw i zapisów konstytucji nie mógł przeszkadzać w dziele.
Dyktator nie sprawuje władzy. Sprawowanie władzy jest dla mięczaków. Dyktator ma misję. Dzieło do wykonania, którego wielu nie rozumie. To dzieło, ta wizja i misja do wykonania sprawiają, że cel uświęca środki. Dlatego drobne niewygody, dylematy moralne, absmaki i niebywałe podłości mogą wywoływać u Dyktatora skrzywienie ust lub wzruszenie ramion, ale nie mogą go zatrzymać w misji. Dlatego Dyktator mówiąc o wysokich standardach moralnych może otaczać się rozwodnikami, złodziejami, ubeckimi kapusiami czy komunistycznymi prokuratorami. Dlatego Dyktator głośno modląc się na schodach świątyni wstaje z klęczek i wzywa swoich wyznawców do nienawiści wobec obcych, innych, gorszych.
Dyktator nie ma przeciwników politycznych. Przeciwników to mogą mieć szachiści. Dyktator ma wrogów, wrogów śmiertelnych, wrogów narodu, zdrajców i tych, których powinno się na zawsze wyeliminować z życia. Dlatego nie ma żadnych szarości i półcieni. Wróg nie ma żadnych ludzkich cech ani praw. Wróg nie może oczekiwać litości, a żadne działanie wobec wroga nie jest złe. Dlatego płoną stodoły z ludźmi w środku, dlatego można obcinać nogi zbyt wysokim Hutu, dlatego można rozpruwać ciężarne bagnetami, rozstrzeliwać jeńców, palić na stosach.
Zmieniają się metody, zmieniają się ludzie gotowi wypełnić rozkazy Dyktatora, ale Dyktator nie ma twarzy, wieku ani płci. Ma wizję, cel i wrogów do eksterminacji.
Historia nie jest nauką ścisłą. Wiele jest w niej momentów niejasnych, chwil nieodkrytych i niewyjaśnionych motywacji. Dlatego też, mimo że jest królową humanistyki — jest ułomna w swoim przekazie. Może właśnie dlatego ludzie ogarnięci obsesją, kandydaci na dyktatorów, nie umieją z niej wyciągać dobrych wniosków a wręcz wyciągają złe.
Wyobraźmy sobie kandydata na Dyktatora zapatrzonego w Piłsudskiego. W historii świata zamachowcy usiłujący przejąć władzę siłą częściej stawali przed plutonem egzekucyjnym niż osiągali chwałę. Piłsudski sięgając po zbrojne rozwiązanie zrobił to samo, co kilkunastu innych polityków europejskich w okresie międzywojennym. To był specyficzny czas w Europie dla demokracji. Fala zamachów stanu przeszła przez całą Europę. Gdy większość decydowała źle, niezgodnie z wolą silniejszych, sięgano chętnie po rozwiązania siłowe. To temat na osobny artykuł w formacie pracy doktorskiej, więc o tym tyle.
Wracając do Piłsudskiego. Można być zafascynowanym nim politykiem, który wie, co będzie dobre dla narodu i w tym celu nie waha się przed użyciem siły, by osiągnąć swój cel. Można wzruszyć ramionami nad tymi trzema setkami ofiar. Można chcieć być jak Piłsudski. Tyle, że gdyby nie własna śmierć i późniejsza wojna — Piłsudski wcześniej czy później trafiłby przed Trybunał Stanu, a być może i przed pluton egzekucyjny. Gdyby nie wojna przeszedłby do historii jako postać z ciemnej strony mocy. Udało się. Wybuchła wojna. Tylko, czy można liczyć na takie „szczęście” marząc o byciu drugim Piłsudskim?
Historia, mimo że jest królową humanistyki, jest ułomna ze względu na wiele niewiadomych. Ale są w niej rzeczy pewne i oczywiste. Takie, które cząstkowo można rozważać i analizować, ale ich ogólny obraz jest pewny. Żaden Dyktator nie przetrwał. W stanie wojennym było takie powiedzenie, że „bagnetem można zdobyć władzę, ale nie da się na nim siedzieć”.
W historii świata mamy przykłady potężnych dyktatorów, którzy byli pewni, że nigdy nikt ich nie rozliczy. Uzupełniają ten obraz miliony małych służalczych postaci. To wojskowi „tylko wykonujący rozkazy”, to dziennikarze pisemka Der Stürmer, Prawdy, ci dziennikarze stanu wojennego, którzy pisali i mówili to, co im kazano, to sędziowie skazujący akowców i działaczy solidarności, to policjanci strzelający na Tienanmen, w Gdyni, na kijowskim Majdanie. Setki, tysiące kolaborantów, ludzi zapisujących się do PZPR po wprowadzeniu stanu wojennego i do PiS po wygranych wyborach. Ludzi, których historia niczego nie nauczyła.
A przecież każdy ma w głowie obrazy dumnych oficerów niemieckich siedzących ze spuszczonymi głowami w Norymberdze, Karadżicia siedzącego na ławie oskarżonych, wyciąganego z ziemianki brudnego i zarośniętego żebraka, który okazuje się potężnym Saddamem Husajnem. Kto nie pamięta strasznych scen egzekucji małżeństwa Ceausescu, zwęglonych zwłok Hitlera czy fascynujących obrazów z arabskiej wiosny ludów, gdy trwające dziesiątki lat dyktatury padały z woli ulicy każdego dnia.
Nie ma w Historii przykładu Dyktatora, który przetrwałby dłużej jak Naród.
Czasem trwa to bardzo długo. O wiele za długo z punktu widzenia pojedynczego człowieka. Ale im dłużej trwa tym gwałtowniej się kończy. Gdyby kandydaci na dyktatorów patrzyli na świat szerzej nie brnęliby w działania, które, jak uczy historia, musza skończyć się dla nich źle.
Gdyby zapatrzeni w dyktatorów posłuszni wykonawcy czytali historię, wiedzieliby, że zawsze, ale to zawsze są pierwszymi ofiarami gniewu ludu. Tak już jest, że pionki spadają z szachownicy, jako pierwsze.
Oczywiście trzeba mieć świadomość proporcji. W Polsce nie mamy dyktatury. Nasz żałosny kandydat na Dyktatora poza niskim wzrostem jest dodatkowo życiowym nieudacznikiem, wiecznym przegranym, człowiekiem, który dzięki zbiegom okoliczności, w tym śmierci brata, zamiast dołączyć do grona wykluczonych, stał się kandydatem na Dyktatora. Wokół siebie nie ma wielkich umysłów, genialnych strategów, błyskotliwych graczy politycznych. Ma miernoty, które pozostały w wyniku selekcji negatywnej. Taki dyktator z taką drużyną mogą uczynić wiele złego.
Mogą zepsuć nasz wizerunek na świecie, popsuć nasze stosunki międzynarodowe, wykluczyć nas z gremiów i instytucji. Mogą nawet wywołać wojnę, zacząć strzelać do własnych obywateli czy wprowadzić nam Stan Wojenny Dobrej Zmiany. Mogą doprowadzić pośrednio do śmierci obywateli w wyniku niedoinwestowania szpitali, policji czy ratownictwa. Mogą nawet wydać rozkazy, w wyniku których zaczniemy do siebie — my Polacy! — strzelać i rzucać kamieniami i butelkami z benzyną.
Ale to kres możliwości. To nie jest człowiek i ekipa zdolna sterroryzować Polaków. Gdyby Kaczyński nie przespał Stanu Wojennego to być może wyciągnąłby z niego jakąś lekcję.
Generał Jaruzelski był w nieporównywalnie lepszej sytuacji. Miał wsparcie agresywnej armii świata Wielkiego Brata i miał obojętność Zachodu. Miał potężny aparat policji, wojska i prokuratury stojące murem za nim i partią. I gdy wprowadził Stan Wojenny, to wydawało się i jemu i nam, że to już koniec świata.
Kaczyński poza chęciami i napędzającym go poczuciem winy ma Błaszczaka, Macierewicza, Suskiego, Kempę, Karskiego i Pawłowicz.
Zaiste z takimi kartami w ręku można rzucić się na kolonijny turniej Makao, a nie na nas.

trybuna.info

Poprzedni

Mury

Następny

Prezydent, co dotrzymuje słowa