Jeszcze nie weszły do oktagonu, a już wszyscy rzucili się na siebie z pięściami. Rzecz jasna wirtualnymi. O co chodzi? O Maję Staśko lewicową aktywistkę i zapowiedź jej walki w klatce w ramach tzw. MMA. Do tego nie w ramach zwykłego MMA, gdzie walczą zawodowcy od sztuk walki. Ale w ramach tzw. freak fight, gdzie walczą między sobą osoby medialnie popularne.
Zresztą nie Maja Staśko pierwsza z lewicy jest na tej na takiej gali. Głośna była niedawno walka Jasia Kapeli – znanego lewicowego poety i aktywisty. Jasiu niemiłosiernie obił, pewnego siebie prawicowca, który stylem przegranej zasłużył sobie na pośmiewisko od całej prawicy.
Punkt widzenia
Lewicowe argumenty przeciwko występowaniu w takim show narzucają się same przez się. Walka jako potępiany sposób rozwiązania problemów i agresja, choćby ta stadionowa, z którą tak przecież walczy od lat lewica, nagle okazują nie być przeszkodą, gdy samemu się uczestniczy. Przemoc nigdy nie miała być rozwiązaniem, a tu tymczasem jest już nie tylko jest rozwiązaniem, co jeszcze kapitalistycznym zarobkiem. I to nawet jak na kapitalizm patologicznym, bo jednak walki ludzi w klatkach dla nabijania kabzy milionerom są z lewicowego punktu widzenia czystą patologią właśnie. Patologią, na której zarabiają też uczestnicy. Tak brzmią argumenty przeciwników.
Argumenty za walką
Istnieją jednak argumenty za walkami w klatce. A mianowicie: lewica nie powinna oddawać pola i winna być wszędzie tam, gdzie są jej, zwłaszcza, docelowi wyborcy. A ci oglądają freak walki tak, jak oglądają tik toka albo youtubki. Pole gry, a więc i poniekąd walki, nie jest obierane przez lewicę, a jej jedynie dane. I to od lewicy zależy, czy podejmie rękawicę i czy na tym polu zawalczy. Czy może jednak odda Konfederacji. Przekaz freak fightów oparty na przemocy i hejcie można próbować zmienić albo przynajmniej ośmieszyć, jak, nota bene całkiem skutecznie, robi to Jasiu Kapela. Pieniądze z walk mogą iść na dobre, lewicowe projekty. Tak przynajmniej zapowiada Maja Staśko odnośnie własnej gaży. Wreszcie sama przemoc jest swoistym dziedzictwem lewicy. W końcu to lewicowe bojówki robiły rewolucję 1905-1907. To z lewicowych bojówek wyrosły legiony i POW. To lewicowe bojówki, lewicowe milicje obywatelskie rozbrajały Niemców i chciały wprowadzać socjalne reformy w 1918 roku. Tak brzmią argumenty zwolenników uczestnictwa w lewicy w walkach.
Czy to dobrze, że Maja walczy?
Mam swoje zdanie na ten temat, ale celowo go nie ujawniam. Niech każdy oceni sobie udział w tym evencie samemu, bez zbędnych sugestii. To, co jednak mnie interesuje, to sama dyskusja o walkach lewicy w rozmaitych freak fightach. A w ramach owej dyskusji, gdzieś spod spodu wyziera problem wciąż, moim zdaniem, w lewicowym dyskursie nieprzerobiony, to jest problem lewicowego celebryctwa. Otóż abstrahując od tego, czy dobrze, czy źle, że walczą, ważne jest kto walczy. A walczy znany poeta, pisarz i aktywista Jaś Kapela i znana aktywistka, poetka, pisarka, krytyczka literacka Maja Staśko. Walczą więc lewicowi celebryci. Osoby, które, owszem mają pokaźny dorobek, ale większości poza lewicą znani są jako osobistości internetowe, bo przecież dzięki temu, a nie wierszom czy książkom, dostali propozycje walk. Teraz dodatkowo będą znani jako postacie freak fightowe. Mam wrażenie, że Lewica, narzekająca na wieczny brak osób publicznie popularnych, ciągle nie jest gotowa na to, co zrobić z takim prezentem? Sama idea celebryctwa i popularności jako czegoś z gruntu elitarnego jest z jednej strony dla niej podejrzana. Z drugiej dawno lewica nie dostała do ręki takiej okazji zaistnienia w nie-lewicowym mainstreamie. Tylko czy potrafi Lewica jako wspólnota pożytecznie to wykorzystać, czy skończy się, jak zawsze, na awanturze?