Kiedy kilkanaście lat temu Lawrence „Okey” Ugwu – Nigeryjczyk – został dyrektorem Nadbałtyckiego Centrum Kultury w Gdańsku, stanowiło to ciekawostkę. Sympatyczną, bo Larry znany już był dość dobrze i polskim twórcom i polskiej publiczności, ale zawsze to był ktoś inny, niż wszyscy.
Moje serce podbił bezbłędnym wykonaniem klasycznej piosenki kaszubskiej „Welewetka” w duecie z Weroniką Korthals, co wydawało się ciekawostką jeszcze większą, bo wymowa kaszubska nie jest łatwa nawet dla Polaka.
W porze, o której wyruszam na łażenie po mieście, środki komunikacji miejskiej w Gdyni pełne są młodzieży gimnazjalnej i licealnej, wśród której coraz częściej trafiają się osoby o innej barwie skóry, nietutejszej urodzie, jednym słowem – dzieci przybyszów.
Ostatnio jedna z takich panienek o skórze jeszcze ciemniejszej, niż u Larry’ego zagadnięta o coś przez koleżankę przytaknęła jej z zapałem wołając „– Doch jo!”, co świadczyło o kompletnym skaszubieniu i uradowało moje serce tym bardziej, że urodą Larry’ego zdecydowanie przewyższała.
Kościół w mojej dzielnicy, szczególnie w wielkie święta też ma swoją „atrakcję”, a są nią miejscowi Hindusi – pracownicy stoczni (tej co to nie istnieje, ale za to wysyła np. elementy podwodnego hotelu do Dubaju i inne cuda, o których prasa przeciętnemu Polakowi nie donosi), którzy gromadnie odwiedzają świątynię na ogół nie znając ni słowa po polsku.
Jak dotąd wydawało mi się to wszystko normalne i oprócz prześladującej mnie Wietnamki (lat 5), o której już kiedyś wspominałem – bardzo przyjazne, ubarwiające nasze wspólne życie.
Zaczęło to nawet przybierać niemal instytucjonalne formy od czasu gdy jedna z uliczek niedaleko mojego domu, skryta w cieniu ogromnych starych kasztanów stała się międzynarodowym klubem towarzyskim, w którym handlowi turyści z Rosji wynajmujący tu mieszkania potrafią godzinami dyskutować z Hindusami, diabli wiedzą o czym, ale za to z zapałem i w atmosferze wzajemnej sympatii i zrozumienia. Ponieważ po tej uliczce samochody jeżdżą z częstotliwością 1 pojazd na 2 godziny, nic nie stoi na przeszkodzie, by poobsiadywać krawężniki i gadać do upadłego.
Dlatego z prawdziwym niepokojem przyjąłem informacje o ksenofobicznych atakach, jakie ostatnio miały miejsce w naszym kraju.
Moja obawa, że stan obecny, który w moim najbliższym otoczeniu najwyraźniej wszystkim odpowiada może się nagle skończyć jest autentyczna i podbudowana obserwacjami, jakie zacząłem robić po tych wydarzeniach.
Obawa jest tym większa, że dość szybko zauważyłem, że nie są to wcale pojedyncze incydenty, a fala, która teraz właśnie wzbiera czując swą bezkarność i ciche (?) wsparcie najwyższych czynników państwowych.
Oczywiście, są wśród nas tacy, którzy zauważyli to już dawno, ale mojej uwagi dotąd to nie zaprzątało, ponieważ – jako się rzekło – żyliśmy tu sobie spokojnie, ciekawiąc się jedni drugimi i tyle.
Pobicie profesora za mówienie po niemiecku to rzecz niedająca się wytłumaczyć właściwie niczym, nawet niechęcią niektórych środowisk do Niemców. Pomijając fakt, że wszystkiemu temu patronuje władza, której prezydent ma za żonę nauczycielkę niemieckiego, żaden normalny człowiek, nawet patridiota nie może być pewien, kogo ma przed sobą sądząc jedynie po języku. Muszę kiedyś zacząć deklamować wiersze łacińskie idąc przez miasto, ciekawe kogo sprowokuję.
Tzw. środowiska patriotyczne mające wsparcie rządu RP są dziś „na fali”. Rosną w siłę otwarcie wypowiadając wojnę wielokulturowości i wszystkiemu, co nie „rdzennie polskie” Nie wiem, kto tych ludzi uczył historii, w każdym razie nie ja, bo nie omieszkałbym wspomnieć, że największa potęga Rzeczpospolitej przypada na czasy, gdy Polaków mieszkało w niej 40 proc..
Kościół katolicki (jeszcze? wciąż?) jakby zapominając słów Ewangelii (nie ma ni Żyda, ni Greka) wspiera te ruchy, a w najłagodniejsze wersji – nie protestuje przeciw nim. Nawet, kiedy otwarcie na stronach www nazywają papieża Franciszka oszustem i kłamcą, który „gubi chrześcijaństwo”.
Samo chrześcijaństwo zresztą też ma w Polsce coraz ciekawsze oblicze.
Na Facebooku grupa „jestem chrześcijaninem” ma już ponad 3 tys. członków i jej liczebność rośnie.
A jest to grupa, na którą warto zwrócić uwagę, może jeszcze nie jest za późno.
Zrzesza bowiem zarówno ludzi uważających się za obrońców chrześcijaństwa, jak i członków wszelkiego typu organizacji paramilitarnych łącząc ich w jedno i to z poparciem najwyższych władz, jak minister obrony, która uważa ten element za „wsparcie dla armii”
Napoleon powiedział kiedyś, że armia baranów prowadzona przez lwa jest silniejsza od armii lwów prowadzonych przez barana.
Korsykańczyk nie przewidział trzeciej możliwości – armii baranów prowadzonej przez barana.
Minister spraw wewnętrznych dwoi się i troi, by nie podpaść krytykującym go „patriotom”.
Zawsze uważałem, że idiota, paranoik czy cymbał, to sprawa statystyki. W licznej populacji trafić się musi, nie ma rady.
Natomiast fakt, że takim ludziom powierza się władzę w państwie, że znajdują oni poparcie ok. połowy jego mieszkańców, to już ze statystyką nie ma nic wspólnego. To choroba, której nie potrafię precyzyjnie zdiagnozować.
Człowiek, który ukończył wydział historyczny UW i wie jak, z kogo i po co tworzono oddziały SA i czym się to skończyło, wydaje się nie dostrzegać, że idzie po śladach tamtego paranoika. Dokładnie, krok po kroku.
Dokąd więc idzie?
Zaczynam powoli czuć się jak emigrant, który otworzywszy oczy po długim śnie dostrzega, że znalazł się w jakimś zupełnie innym kraju.
W kraju, który stoi na krawędzi wojny, o czym wszyscy prócz niego wiedzą i szykują się do niej.
Jeśli duchowieństwo zezwala na wywieszanie takich ogłoszeń na kościelnych tablicach, to cóż to znaczy? To dociera do wielu, do coraz większej ilości rodaków (?), urabia umysły powodując, że rozmowa staje się coraz mniej możliwa.
Znam trochę osób naprawdę wierzących w to, że PiS jest jedyną naszą możliwością na ocalenie Ojczyzny przed pewnym już atakiem wrogów. Patrzę i nie wierzę własnym oczom, bo znałem tych ludzi wcześniej i wydawali mi się normalni.
Zabawy z bronią
Wiedziałem dotąd i miałem na to przykłady, że gustują w nich osobnicy o zmniejszonym poważnie poczuciu własnej wartości. Czytałem kiedyś niemiecką analizę historyczną na temat tworzenia hitlerowskich bojówek SA. Tam działał dokładnie ten sam mechanizm.
Dziś ta patologia zyskuje miano oficjalnego patriotyzmu, wychowuje dzieci kłamiąc na prawo i lewo na temat historii i dnia codziennego. I nie dotyczy to tylko mężczyzn, ostatecznie mamy równouprawnienie, kobiety też mają prawo do zidiocenia.
Ci ludzie są obecni na ulicach naszych miast oficjalnie, nie kryjąc się ze swymi zamiarami. Mają wsparcie także intelektualistów, co sprawia, że umysły wrażliwe na tytuły szybciej lgną do nich i ulegają ich propagandzie.
Były kandydat na prezydenta, człowiek o wyrazie twarzy ewidentnie zdradzającym tęsknotę za rozumem potrafi przekonywać maluczkich posługując się dość szczególną, mówiąc oględnie, logiką.
Drodzy państwo, powtórzę raz jeszcze. Występowanie takich osobników w dużej populacji to nic szczególnego. Są w każdej bez wyjątku. Tyle, że tych ludzi popiera coraz większa liczba naszych krewnych, znajomych, przyjaciół. Żyją obok nas, sprzedają nam coś, kupują od nas, kłaniamy się sobie (póki co) na ulicy. To dziś. A jutro?
Tłumaczyłem kiedyś dla zabawy jedną z tzw. Horst Wessel Lied pomijając dla niepoznaki nazwę organizacyjną, która występuje w tekście.
„Nasz sztandar dziś powiewa ponad krajem
niech dudni krok, bo nasz dziś nadszedł czas.
Koledzy mordowani przez czerwoną zgraję
w mogiłach śpią, lecz duchem są wśród nas.”
Ilu z naszych znajomych chętnie zaśpiewałoby tę piosenkę zakładając, że nie wiedzieliby, że chodzi o „Die Fahne hoch”?
Robiłem to dla żartu, a tu nagle żart przestał być śmieszny. Zobaczyłem go, jak idzie po ulicy w koszulce z napisem „Śmierć wrogom ojczyzny”.
Strach człowieka zdejmuje bo w innej przeróbce znanej pieśni pisałem, że
„…Nie im wyglądać zmiłowania
wyroków boskich myśmy skład.
Dziś z naszej woli praw nadania,
Rozliczmy rząd co stocznie skradł.
Niech w kuźni naszej ogień bucha
Dziś będzie tak jak wódz nasz chce.
Cóż prawo? Kwiatek do kożucha,
Bez niego też nie będzie źle.
Bój to jest nasz ostatni
kto nie z nami ten wróg.
kraj będzie jak w matni,
tak nam dopomóż Bóg.”
Melodii wolę nie przypominać. Też przestało już śmieszyć.
To, co jest najgorszego to to, że wśród tych ludzi niewielu jest takich, których można by uznać obiektywnie za „skrzywdzonych przez transformację”. To już zupełnie inne pokolenie. Pokolenie, które my wychowaliśmy.
A przynajmniej tak nam się wydawało.
Ktoś nam ich wychował? Kto?
A efekty takie, jak po meczu reprezentacji Niemiec
Powie ktoś: jeszcze jedna głupia panienka.
A kimże jest ta panienka?
Jakieś pytania?
Możemy się pocieszać, że tego rodzaju ruchy występują na całym świecie itd. Tyle, że u nas one naprawdę mają wsparcie władzy państwowej, a to oznacza zupełnie inne ich możliwości. Możliwości, które już niedługo zaczną wpływać na nasze życie prywatne, co do tego nie mam wątpliwości.
Oni też.
Proszę wybaczyć pesymistyczne tony, ale gdy idę uliczką do domu, nawet mijając prześladującą mnie Wietnamkę (lat 5), która wywala na mnie ozór, jest mi dobrze i spokojnie. Nie chciałbym tego tracić.
Chyba nikt by nie chciał.
Na pewno nikt?