Media i politycy w USA nie przestają się kompromitować w pogoni za „agentami Putina”.
Niedługo minie rok, odkąd sztab Hillary Clinton rozpętał w Stanach Zjednoczonych antyrosyjską histerię związaną z „mieszaniem się” ludzi Władimira Putina w ostatnie wybory prezydenckie. Żadna z trzech działających obecnie komisji śledczych nie była jednak w stanie ustalić twardych faktów, świadczących o tym, że ludzie z otoczenia Donalda Trumpa działali wbrew racji stanu, w niejawny sposób zapewniając rządowi Rosji wpływ na amerykańską politykę najwyższego szczebla. Najwyraźniej jednak z medialnego punktu widzenia wydaje się to nieistotnym szczegółem. Zarówno w USA jak i na całym świecie, także w Polsce, media o profilu liberalnym, zawsze entuzjastycznie stojące „po stronie demokracji”, śmiało głoszą, że Trump jest „marionetką Putina”, a jego relacje z Rosją są co najmniej podejrzane. Jednak w mainstreamowej narracji na ten temat pojawia się coraz więcej kłopotliwych luk, nieścisłości i spektakularnych wpadek. Paradoksalnie najmocniej może to uderzyć w Partię Demokratyczną, która z „Russia-gate” uczyniła koło zamachowe swojej polityki.
CNN – wpadka za wpadką
Dotkliwą porażkę na wojnie z Trumpem zaliczyła ostatnio telewizja CNN, która zmuszona była wycofać jeden z tekstów zamieszczonych w swoim serwisie internetowym. Redakcja uzasadniła decyzję tym, że artykuł nie spełniał uznawanych przez nią standardów dziennikarskich. Jak więc doszło do tego, że w ogóle pojawił się on na stronie CNN? W związku z tą sprawą odeszli trzej dziennikarze, autorzy niefortunnego artykułu (wśród nich był laureat nagrody Pulitzera, Eric Lichtblau). Trudno jednak w tej sytuacji spodziewać się, że wina spoczywa wyłącznie na nich, bo za respektowanie wspomnianych standardów odpowiedzialny jest również sam wydawca.
Publikacja dotyczyła niejasnych powiązań finansisty Anthony’ego Scaramucci, odpowiedzialnego za pozyskiwanie funduszy na zeszłoroczną kampanię Donalda Trumpa, z instytucją o nazwie Rosyjski Fundusz Inwestycji Bezpośrednich (Russian Direct Investment Fund – RDIF). Artykuł dopuszczony przez CNN powstał w związku dochodzeniem, jakie wszczęła komisja senacka w sprawie spotkania Scaramucci’ego z prezesem zarządu RDIF Cyrylem Dmitriewem. Na stronie CNN można było przeczytać, że firma podległa Dmitriewowi jest częścią państwowego Wnieszekonombanku (VEB) – jednego z banków objętych antyrosyjskimi sankcjami obowiązującymi od 2014 r., poważnie ograniczającymi możliwości kredytowania rosyjskich banków przez instytucje i spółki amerykańskie z powodu aneksji Krymu przez Rosję. VEB był już wcześniej znany z tego, że prześwietlano jego powiązania z Jaredem Kushnerem, zięciem Donalda Trumpa, obecnie doradcą prezydenta. Zdaniem dziennikarzy CNN podejrzana rozmowa między Scaramuccim a Dmitriewem dotyczyła właśnie możliwości zniesienia sankcji przez rząd Trumpa. Wymowa artykułu była czytelna: Rosjanie wykorzystują Trumpa, żeby robić co chcą – dalej niszczyć pokój i demokrację na świecie.
Kilka dni później okazało się, że RDIF nie jest częścią VEB, co oznaczało, że nie podlega sankcjom. Wyjaśnił to w swoim oświadczeniu rzecznik RDIF, dodając że jego firma działa zgodnie ze wszelkimi regulacjami i wyrażając jednocześnie ubolewanie z powodu nierzetelności CNN. Rzecznik zażądał też od redakcji opublikowania przeprosin i sprostowania. Tym sposobem naciągany tekst “spadł” ze strony, a CNN zamieściło lakoniczny wyraz skruchy. Najciekawsze jednak, że stało się to po artykule polemicznym zamieszczonym przez agencję Sputnik, bo to właśnie za jej pośrednictwem wypowiedział się rzecznik RDIF. Zaszedł tym samym fakt o znaczeniu symbolicznym. Agencja prasowa Sputnik i telewizja Russia Today to w oczach zachodnich ośrodków opiniotwórczych dwa główne kanały „putinowskiej propagandy”, oskarżanych o żerowanie na naiwności niewyrobionych odbiorców i podkopywanie ich zaufania do wiodących demokracji świata. Oba media zostały szeroko i oczywiście bardzo krytycznie omówione w słynnym choć bardzo nierzetelnym raporcie amerykańskiego wywiadu, opublikowanym w styczniu. Teraz okazuje się, że czołowe medium „wolnego świata” musiało ulec takiej właśnie tubie propagandowej, współuczestniczącej zdaniem liberałów w zniewalaniu ludzkości. Sprawa przykra, ale i znamienna. Opinia publiczna ma prawo zastanawiać się nad wiarygodnością czołowych mediów, skoro ich zdeklarowanym wrogom tak łatwo przychodzi obnażenie ich niekompetencji.
CNN przyznało, że wycofany tekst powstał w oparciu o jedno niesprawdzone źródło. Jakim sposobem mogło dojść do takiej kompromitacji? Wydaje się jednolity front, w jakim media głównego nurtu występowały do niedawna przeciwko Trumpowi, oraz wyjątkowe zaufanie, jakim darzyła je opinia publiczna, uśpiły trochę ich czujność, rozleniwiły je i doprowadziły do rozluźnienia dziennikarskiego rygoru. Tylko tak można wytłumaczyć fakt, że mimo całkowitego braku konkretów w sprawie rosyjskich powiązań prezydenta, prasa, telewizja i internet zdołały rozdąć bezładny zbiór podejrzeń do rozmiaru afery o historycznym znaczeniu, którą emocjonuje się cały świat, i teraz z pełnym przekonaniem głoszą pogląd o ingerencji Rosji w wybór Trumpa i w amerykańską politykę.
Przy takim podejściu wpadka była tylko kwestią czasu. Zaskakujące jest jednak to, że ostatnia kompromitacja przyszła niedługo po wcześniejszej, równie żenującej. Grono czołowych dziennikarzy telewizyjnych CNN wypowiadało się związku ze zbliżającym się wówczas przesłuchaniem byłego szefa FBI zwolnionego przez Trumpa – Jamesa Comeya, który w ciągu ostatnich dwóch miesięcy stał się głównym czempionem krucjaty przeciwko „rosyjskiej inwigilacji”. Z poczuciem niezachwianej racji, powołując się na anonimowe źródło, informowali oni widzów, że wiedzą, co Comey powie przed komisją. Twierdzili mianowicie, że zaprzeczy wersji okoliczności jego zwolnienia, którą głosił Trump, i CNN prezentowała tę właśnie wersję jako obiektywną prawdę o „Russia-gate”. Gdy jednak Comey stawił się przed komisją senacką, potwierdził słowa prezydenta. Telewizja uczciwie wytłumaczyła się ze swojego błędu, ale nie uniknęła – co zrozumiałe – złośliwej krytyki zarówno ze strony konkurencji, jak i mediów niezależnych, zawsze cieszących się z porażki mainstreamu. Kiedy jednak opiniotwórcza stacja telewizyjna okłamuje ludzi raz za razem, to kurtuazyjne tłumaczenie się niewiele zmienia i w oczach odbiorców zaczyna zakrawać to na arogancję.
Dokończenie w następnym numerze.