9 grudnia 2024

loader

Francja: Wybory i pieniądze

Kto ma Libię na sumieniu, ale nie pogardzi kolonialnymi pieniędzmi.

„Jaka walizka? No, normalna, skórzana. W środku były 2 miliony euro w banknotach po 500” – Ziad Takieddine rozsuwa ramiona, by pokazać do kamery, jak duża była walizka. To fragment wideo, w którym opowiada, jak pośredniczył w nielegalnym finansowaniu prezydenckiej kampanii wyborczej Nicolasa Sarkozy’ego, kampanii udanej, bo na wiosnę 2007 r. Sarkozy został prezydentem. Starł się wtedy w drugiej turze z Ségolène Royal, ówczesną życiową partnerką obecnego prezydenta François Hollande’a i matką jego czwórki dzieci, która dziś jest ministrem środowiska. Sarkozy pokonał ją, bo jego fundusz wyborczy trzykrotnie przewyższał dozwoloną kwotę, co pozwoliło na bezprecedensowy w historii Francji rozmach kampanii.
Ten hollywoodzki rozmach sfinansował wtedy pułkownik Kaddafi, przywódca Libii, który tak bardzo chciał się wtedy zbliżyć do Zachodu. Zaoferował 50 milionów euro, z czego 20 dostarczono w gotówce, a pozostałe 30 okrężnymi przekazami bankowymi. Takieddine, jesienią 2006 r. i w styczniu 2007 przywiózł do Paryża łącznie 3 walizki, w sumie tylko 5 milionów, bo był tylko jednym z pośredników. Ale to on, na kilka dni przed niedawną, pierwszą turą prawicowych prawyborów, które według mediów i komentatorów wyłonią przyszłego prezydenta Francji (gdyż przyszłej wiosny ich zwycięzca ma wygrać z Marine Le Pen w drugiej turze wyborów właściwych), zdecydował się głośno opowiedzieć dziennikarzom to, co właściwie wszyscy wiedzą od lat.
Kim jest Ziad Takieddine? To libańsko-francuski biznesmen wyspecjalizowany w dwóch dziedzinach: w pośrednictwie francuskiego handlu bronią z krajami muzułmańskimi i w nielegalnym finansowaniu wyborów francuskiej prawicy. Współpracownik Sarkozy’ego niemal od początku jego kariery politycznej, jest czołową postacią afery, która dziś wydaje się prehistoryczna, bo z lat 1994-95, a która do dzisiaj nie doczekała się ostatecznego finału sądowego, choć odpowiednie procedury trwają nieprzerwanie. Sarkozy opowiedział się wtedy za Edouardem Balladurem, który postanowił zmierzyć się w wyborach prezydenckich z Jacquesem Chirakiem. Wówczas Takieddine nielegalnie przelewał miliony na kampanię Balladura, pochodzące ze sprzedaży przez Francję okrętów podwodnych Pakistanowi i fregat Arabii Saudyjskiej. A konkretnie z tzw. retroprowizji (prowizje dla pośredników są legalne, a retro-prowizje, tzn. zwrot części prowizji przedstawicielom sprzedawcy, całkowicie nielegalne).

Libijski kant

Typ afer, jak ta z ubiegłego wieku, ma we Francji charakter „wiecznie nieskończony”, gdyż dotyczy sfery szczególnie delikatnej: nie chodzi w zasadzie o problem wielkich pieniędzy, lecz ochronę służb specjalnych, co jest domeną „racji stanu”. Podobnie jest ze sprawą finansowania przez Libię kampanii Sarkozy’ego w 2007 r. Śledztwo trwa oficjalnie już od trzech lat, ale wiadomości o jego losie są dość rzadkie – pod koniec zeszłego roku prokuratura lapidarnie potwierdziła jedynie, że „dokumenty libijskie (w kwestii 50 milionów) są prawdziwe”. Gdyby nie dziennikarskie śledztwa, co nieco spychane zresztą na margines mejnstrimu, wiedzielibyśmy niewiele.
Problem w tym, że za dużo mleka się wylało. Ostatnia opowieść Takieddina zgadza się z zeznaniami złożonymi przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym w 2012 r. przez Abdallaha Senussiego, człowieka nr 2 w Libii Kaddafiego, szefa tamtejszych tajnych służb, i dostarcza tyle wiarygodnych szczegółów, uzupełniających zeznania innych świadków, że Sarkozy’emu – jeśli nie zostanie prezydentem Republiki – trudno będzie wyjść z tego cało. A już wiadomo, że nie zostanie, gdyż pierwsza tura prawicowych prawyborów została rozstrzygnięta. Wygrał ją b. premier, 62-letni Francois Fillon. Na drugim miejscu znalazł się 71-letni mer Bordeaux, były szef rządu Alain Juppe. Oni zetrą się w drugiej turze i wtedy zdecyduje się, który z nich „wystąpi” w prawdziwych, przyszłorocznych wyborach prezydenckich. Sarkozy nie wystąpi na pewno i na pewno będzie miał czas na wizyty w sądach.
Na razie jego adwokaci wnieśli przeciw Takieddinowi oskarżenie o zniesławienie. Wśród wielu śledztw ciągnących się za Sarkozym oficjalne zarzuty prokuratorskie spadły nań jedynie za nielegalne finansowanie przegranej, prezydenckiej kampanii wyborczej przeciw Hollande’owi w 2012 r., kiedy jego fundusze tylko dwukrotnie przekroczyły dozwolony poziom. Ta ostania sprawa mogła nabrać rozpędu, gdyż nie dotyczy stosunków z zagranicą, ale nie ma oczywiście mowy o sprawie sądowej przed ostatecznym rozstrzygnięciem obecnej kampanii, tj. przed majem 2017 r.

Radość Kaddafiego

Zachód zdjął embargo na sprzedaż broni do Libii w 2004 r. Ziad Takieddin od razu zaczął (nieoficjalnie) reprezentować interesy Francji przed pułkownikiem Kaddafim. Zajmował się głównie transakcjami handlowymi (broń, technologie kontroli komunikacji elektronicznej itp.), ale znacząco pomógł Sarkozy’emu, który był wtedy ministrem spraw wewnętrznych w administracji Chiraca, nawiązać specjalne stosunki z przywódcą Libii. Projekt polityczny Kaddafiego (ustanowienie normalnych stosunków z Zachodem) miał się według obietnic Sarkozy’ego naprawdę spełnić, jeśli zostanie prezydentem. Kaddafi wyraźnie nie miał pojęcia, co się szykuje, bo po prostu opłacił Sarkozy’emu kampanię. „Fizycznie” przekazaniem pieniędzy zarządzał Sanussi, a Takieddine na jesieni 2006 r. dostarczył dwie walizki do paryskiej siedziby francuskiego ministerstwa spraw wewnętrznych przy placu Beauvau dyrektorowi gabinetu ministra Sarkozy’ego Claude’owi Guéantowi (późniejszemu szefowi prezydenckiej kancelarii). Trzecią – jak utrzymuje – samemu Sarkozy’emu, w styczniu 2007, na trzy miesiące przed wyborami.
Kiedy Sarkozy został już prezydentem, Kaddafi mógł się tylko cieszyć. Droga do europejskich stolic wydawała się otwarta. Sarkozy dotrzymał obietnicy, przyjął w Paryżu pułkownika z wielką rewerencją i przepychem. Kaddafi mógł nawet pozwolić sobie na ekstrawagancje, mógł rozbić swój wielki, pustynny namiot w ogrodzie Pałacu Elizejskiego, pod oknami francuskiego prezydenta. Był zachwycony nęcącymi perspektywami, ale Sarkozy, po jego wyjeździe nakazał rozpoczęcie negocjacji w sprawie procedury powrotu Francji do zintegrowanego dowództwa NATO. Była to rewolucja w polityce obronnej, bo kraj przestał brać udział w przedsięwzięciach Sojuszu w r. 1966, za czasów prezydentury gen. de Gaulle’a, który uważał, że „Francja nie będzie wasalem Stanów Zjednoczonych”. Sarkozy podaje się za gaullistę, jednak na wiosnę 2009 r., ku wielkiemu zadowoleniu Waszyngtonu, Francja ostatecznie wróciła na łono NATO.

Nostalgia oszukanych

Rok później przygotowania do likwidacji państwa libijskiego szły już pełną parą. Obama z Hillary Clinton przychylili się do pomysłu Sarkozy’ego, za którym zresztą stała nie tylko chęć usunięcia niewygodnego świadka politycznej korupcji. Sojusz Północnoatlantycki zniszczył państwo w Libii, a Kaddafi został zabity, co do dziś owocuje bezprecedensowym chaosem politycznym, władzą ekstremistycznych ugrupowań islamskich z Al-Kaidą Maghrebu Islamskiego (AKMI) i Państwem Islamskim na czele, które okupują wschodnie i środkowe wybrzeże, by zarabiać i rosnąć w siłę dzięki organizowaniu masowej imigracji do Europy mieszkańców Afryki subsaharyjskiej – ludzi, którzy kiedyś pracowali w Libii.
Dziś media wolą zachować dyskrecję, jeśli chodzi o sytuację w Libii. Kto wie np., że w połowie października doszło tam do „zamachu stanu”, a premier, którego nazwisko można spokojnie zapomnieć, musiał uciekać na Maltę… Niektórzy dziennikarze być może przez chwilę zastanawiali się, co się wiąże z katastrofą samolotu francuskich sił specjalnych na tamtejszym lotnisku, ale nie mieli zielonego pojęcia, zresztą ruch lotniczy na Malcie był w owych dniach bardzo wzmożony… Ów premier, po długich negocjacjach osadzony w kwietniu w Trypolisie przez zachodnie mocarstwa, i tak nie rządził nawet najbliższym skrzyżowaniem, gdyż w Libii nie ma żadnego stanu państwowego – w tej chwili są tam trzy konkurencyjne rządy i dwa nienawidzące się parlamenty, które kierują w zasadzie tylko najbliższymi miejscowościami. O reszcie terytorium lepiej milczeć. Zwykli ludzie, którzy tam zostali, tęsknią za czasami Kaddafiego, jak za utraconym snem.

Trójka umoczonych

Kiedy francuska telewizja publiczna transmitowała ostatnią, trzecią debatę kandydatów w prawyborach prawicy, Sarkozy musiał odpowiedzieć na pytanie o „sprawę libijską” i wyznania Takieddina. Libańczyk skończył swą interwencję stwierdzeniem, że Chirac, choć robił finansowe przekręty, „był święty” w porównaniu do Sarkozy’ego, którego nazwał „szefem mafii”. Były prezydent skwitował to wszystko dyskredytacją swego byłego współpracownika, jako „kogoś absolutnie niewiarygodnego” i wyjąkał, że bombardowania Libii były tak prowadzone, by ginęło jak najmniej cywilów. Nikt nie chciał ciągnąć tematu. Nic dziwnego – w końcu każdy z trzech kandydatów do drugiej tury prawicowych prawyborów miał – w różnym stopniu – Libię na sumieniu. W czasie libijskiej awantury Sarkozy’ego Alain Juppé był ministrem obrony oraz nieco później ministrem spraw zagranicznych, zaś François Fillon był premierem francuskiego rządu. Fillon zresztą dobił do dwójki faworytów tego prawyborczego wyścigu dosłownie rzutem na taśmę – po wyraźnym odcięciu się od Sarkozy’ego i nieoczekiwanej deklaracji, że Francja w Syrii powinna „odwrócić sojusze”, to jest sprzymierzyć się z Rosją i Iranem w celu wyeliminowania Państwa Islamskiego.
Ku zaskoczeniu obserwatorów z tej trójki, jak się okazało, odpadł Sarkozy. Optymiści utrzymują, że po wszystkim, co się działo wokół wyborów francuskiej prawicy, argument uczciwości może zadziałać…

trybuna.info

Poprzedni

Będą w drużynie UEFA?

Następny

Rywali mają mocnych