8 listopada 2024

loader

Gang Olsena

Niezawodną lekturą na sezon ogórkowy jest dobry kryminał.

Pomimo, że lato nie rozpieszcza nas tego roku, to w polityce mamy „sezon ogórkowy” urozmaicany od czasu do czasu przyjmowanymi przez partię rządzącą pod osłoną nocy kolejnymi ustawami, oprotestowywanymi następnie na ulicy przez ich adwersarzy. Taki stan rzeczy skłania do wyboru lżejszej tematyki niż – dajmy na to – debata nad losem ludzkości.
Pisać o „Nessi” jakoś nie mam serca, a że niezawodną lekturą na taki czas jest dobry kryminał, postanowiłem przyjrzeć się bliżej głośnemu zabójstwu byłego deputowanego do rosyjskiej Dumy – Dienisa Woronienkowa, do którego doszło 23 marca b.r. w samym centrum Kijowa.
Oczywiście, dokonywane w biały dzień zabójstwa nie są w życiu ukraińskiej stolicy niczym niezwykłym tyle, że ich ofiarami padają zwyczajowo politycy opozycji i inni nie sympatyzujący z aktualnie rządzącą na Ukrainie władzą. Co ciekawe mało się o nich mówi, gdyż zachodnie media i tamtejsi „etatowi” obrońcy praw człowieka, wolności prasy i demokracji z jakiegoś powodu zgodnie na ten temat milczą. Tym razem strzały przed kijowskim hotelem „Premier Palace” – przynajmniej początkowo – wywołały pewien rezonans.
Jeszcze śledczy nie zdążyli pozbierać łusek pozostałych na miejscu strzelaniny, a właściwe służby zabrać leżących tu i tam na trotuarze zwłok a już ukraiński prezydent – Petro Poroszenko – wygłosił takie oto oświadczenie : „Podstępne zabójstwo w centrum Kijowa Dienisa Woronienkowa to efekt państwowego terroryzmu ze strony Rosji, którą był on zmuszony opuścić z powodów politycznych. Oczywisty ślad rosyjskich spec – służb, niejednokrotnie wcześniej widziany w różnych europejskich stolicach.”
Wtórował mu ukraiński prokurator generalny – Jurij Łucenko – nazywając zabójstwo Woronienkowa „…typową dla Kremla, pokazową egzekucją świadka.” Podobne wypowiedzi najwyższych dostojników państwowych stanowią rzecz jasna czytelny sygnał dla prowadzących sprawę śledczych jaki POWINIEN być końcowy efekt ich pracy…
Nie czekając zatem na zakończenie śledztwa, którego wyniki z góry przesądzono spróbujmy na podstawie ogólnie dostępnych materiałów wyciągnąć własne, niezależne wnioski.
Kim była główna postać tego dramatu i jak przebiegała droga, która doprowadziła go na kijowską ulicę pod kule zabójców?
Dienis Woronienkow urodził się w 1971 roku w mieście Gorkij ( wiązek Radziecki). Po ukończeniu w 1988 roku leningradzkiej szkoły im. Suworowa kontynuował dalszą naukę w Mińsku. Po dwóch latach dostał powołanie do odbycia służby wojskowej w Bobrujsku. Nie wiadomo jak ona przebiegała, gdyż z dostępnych danych wynika, że w czasie jej rzekomego odbywania pracował jako kelner i barman w bezpiecznej odległości 140 km od swojej jednostki.
W 1995 roku wstępuje do akademii wojskowej w Moskwie i w tym samym czasie (!) zostaje przyjęty do pracy w prokuraturze wojskowej w Riazaniu w charakterze śledczego i pomocnika prokuratora. Dyplom ukończenia studiów na wydziale prawa uniwersytetu w Riazaniu (uprawniający go do zajmowania tych stanowisk!) przedstawia dopiero w 1996 roku! Cóż, zapewne lepiej późno niż wcale tyle, że przedstawiciel Uczelni kategorycznie zaprzeczył jakoby taki student uczył się na tamtejszym uniwersytecie. Tymczasem z przedstawianych przez Woronienkowa dokumentów czarno na białym wynika, że obronił on tam swoją pracę doktorską co władze uczelni najwyraźniej musiały w nawale zajęć przeoczyć!
Nasz bohater szybko doszedł do wniosku, że choć służba Ojczyźnie zaszczytną jest niewątpliwie to przynależne jej apanaże daleko odbiegają od jego oczekiwań i ambicji. Postanowił zatem wziąć sprawy w swoje ręce.
Pierwsze efekty jego przedsiębiorczości nie były zachęcające. Oto w kwietniu 2001 roku rosyjscy stróże prawa zatrzymali go na gorącym uczynku przy przyjmowaniu „wziątki” w wysokości 10 tysięcy „zielonych” od niejakiego Trostencowa. Widać jednak Opatrzność Boska i koledzy w prokuraturze czuwali, gdyż 30 lipca 2001 roku sprawę umorzono.
Najwyraźniej ten „sukces” uskrzydlił i rozzuchwalił niedoszłego klienta prokuratury gdyż podbił zdecydowanie stawki. Od biznesmena Andreja Burłakowa przyjął łapówkę w wysokości 15 mln euro za załatwienie rządowych kontraktów dla tego ostatniego. Pieniądze zniknęły podobnie jak nadzieja na rzeczone kontrakty, toteż trudno się dziwić oszukanemu przedsiębiorcy, że 5 września 2011 roku wystąpił on w kategorycznej formie o zwrot swoich pieniędzy, grożąc ujawnieniem całej sprawy za pośrednictwem mediów. Nie zdążył – 29 września 2011 roku został zastrzelony przez nieznanego mężczyznę w moskiewskiej restauracji „Chutorok”…
Kolejną ofiarą przedsiębiorczego oszusta padł Otari Kabachidze, właściciel wartej 127 mln rubli nieruchomości o powierzchni 1500 metrów kwadratowych, położonej w centrum Moskwy przy ul. Międzynarodowej 38. Dienis Woronienkow, wraz ze wspólnikami, posługując się sfałszowanymi dokumentami przejął nieruchomość, ale tym razem trafiła kosa na kamień: pokrzywdzony właściciel oddaje sprawę do Sądu i – o zgrozo! – wygrywa!
Toczące się równolegle postępowanie karne nie poprawia nastroju wspólników. Tymczasem nasz bohater wykonuje kolejny krok w swojej karierze: postanawia zostać deputowanym rosyjskiej Dumy! Możemy się tylko domyślać ile (dosłownie!) kosztowało go znalezienie się na listach Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej – faktem jest, że się tam znalazł! W trakcie kampanii wyborczej na spotkaniach z wyborcami przedstawiał się jako… weteran walk w Afganistanie i Czeczenii, co naturalnie było wierutnym łgarstwem: w momencie wyprowadzenia wojsk z Afganistanu (1988 rok) ich autor – jak nietrudno policzyć – był „małolatem”, zaś w 1995 roku – jak już wiemy – pracował w riazańskiej prokuraturze.
Jak by tam nie było, te opowiadania przyniosły pożądany skutek z oto 11 grudnia 2011 roku Dienis Woronienkow zostaje deputowanym do Dumy VI kadencji, gdzie zgłasza się do pracy w komisji… przeciwdziałania korupcji! Aby lepiej zobrazować absurdalność całej sytuacji przyjrzyjmy się deklaracjom podatkowym owego „bojownika z korupcją” w zestawieniu z deklarowanym przez niego majątkiem.
I tak w 2013 roku w złożonych deklaracjach widnieje dochód 2,5 mln rubli (Dienis Woronienkow) i 0,8 mln rubli u jego małżonki. Przy takich oto legalnych dochodach „wesoła rodzinka” przyznawała się do majątku w wysokości przeszło miliarda rubli. przy czym w jego skład – między innymi – wchodziły mieszkania w Moskwie o powierzchni 1088 metrów kwadratowych oraz skromna dacza o powierzchni … 887 metrów! To – jak się można domyślać – i tak nie wszystko, gdyż jego syn został w 2009 r. obdarowany połową apartamentu w Moskwie o powierzchni 446,6 metrów kwadratowych – właścicielem drugiej połowy jest wspólnik Woronienkowa w zarejestrowanych w „rajach podatkowych” spółkach, niejaki A.N.Płotnikow.
W 2013 roku w jednej z moskiewskich restauracji dochodzi do bijatyki pomiędzy Woronienkowem a współoskarżonym wraz z nim w sprawie przejęcia moskiewskiej nieruchomości płk FSB Murzikowem. W efekcie tej wymiany poglądów Dienis Woronienkow ląduje w szpitalu – później będzie to przedstawiać jako… politycznie motywowany zamach na swoją osobę!
W grudniu 2014 roku śledczy prowadzący sprawę przywłaszczenia moskiewskiej nieruchomości występują do Dumy z wnioskiem o pozbawienie naszego bohatera immunitetu parlamentarnego, który – jak to zwyczajowo bywa – został odrzucony. W 2015 roku D. Woronienkow żeni się po raz drugi – tym razem ze znaną śpiewaczką operową Marią Maksakową. Tymczasem czarne chmury nad naszym bohaterem stają się coraz gęstsze. Śledztwo w „moskiewskiej sprawie” toczy się nadal i owocuje kolejnym wnioskiem o pozbawienie go parlamentarnego „parasola”. Co prawda, także zostaje odrzucony, ale… kończy się VI kadencja Dumy! Jakby kłopotów było mało, nazwisko naszego pupila wypływa w „Panama Papers” !
W tym stanie rzeczy „matuszka partia” nie zamierza wstawiać aferzysty na swoje listy, a próba samodzielnego startu kończy się spektakularną klapą, podobnie jak starania o przedłużenie parlamentarnej przygody przez jego nową małżonkę. Nadchodzi czas ewakuacji.
Woronienkow przepisuje zatem cały majątek na członków swojej pierwszej rodziny i korzystając z przysługującego mu jeszcze immunitetu poselskiego w październiku 2016 roku leci wraz ze swą drugą żoną do Kijowa, gdzie ogłasza się… uchodźcą politycznym!
Oczywiście, w zamian za ochronę przed spodziewanym wnioskiem o ekstradycję, jest skłonny zeznać wszystko i w każdej sprawie, o co tylko poproszą go jego gospodarze. Przyjmuje także ukraińskie obywatelstwo. Jego los dopełnia się 23 marca 2017 roku w centrum Kijowa, na skrzyżowaniu ulic Szewczenko i Puszkińskiej dosięgają go kule zamachowca…
Jego zabójca to obywatel Ukrainy – Paweł Parszow (rocznik 1988). Walczył w Donbasie w szeregach ugrupowań nacjonalistycznych – zaświadczenie o udziale w walkach wystawione przez ukraińską Gwardię Narodową znaleziono przy nim po dokonanym zamachu.
Ścigany przez ukraiński wymiar sprawiedliwości za prowadzenie fikcyjnej działalności gospodarczej i pranie pieniędzy. Na „robotę” został przywieziony samochodem Daewoo Lanos.
Przebieg zabójstwa tak oto relacjonował dziennikarz V Kanału ukraińskiej TV – Sergiej Barbu : „… zabójca czekał na swoją ofiarę koło samochodu. Kiedy wyszli z za rogu (Woronienkow i ochroniarz ), zostali ostrzelani. Ochroniarz szybko zareagował, strzelał z kolana i krzyczał by łapać zabójcę …” Ekipa telewizyjna rzekomo znalazła się na miejscu zabójstwa „przypadkowo” – wracając ze zdjęć w innej części miasta usłyszeli strzały i znaleźli się na miejscu zdarzenia! Według mnie, to wszystko „bujda na resorach”, a „przypadkowa” obecność dzielnych dziennikarzy na miejscu zdarzenia to ordynarna „ustawka”!
Aby się o tym przekonać, wystarczy obejrzeć powszechnie dostępny, krążący po Internecie film z miejskiego monitoringu, dokumentujący cały przebieg zbrodni. Widać tam czarno na białym, że zabójca nie czekał na swoje ofiary tylko je dogonił i z najbliższej odległości otworzył ogień. Z niejasnych powodów, po zastrzeleniu Woronienkowa nie dobił – ponoć postrzelonego przez siebie – ochroniarza, tylko pospiesznie oddalił się z miejsca zbrodni.
Ochroniarz podjął akcję po kilkunastu? kilkudziesięciu? sekundach strzelając z pozycji pół leżącej, pół siedzącej, lewą ręką tak, że uciekającego, odwróconego tyłem do niego złoczyńcę mógł co najwyżej postrzelić w– no sami Państwo wiedzą – w którą część ciała. Tymczasem, zgodnie z oficjalnym komunikatem szpitala, zabójca zginął od postrzałów w klatkę piersiową i twarz, co ma się to nijak do oficjalnej wersji prokuratury mówiącej o tym, że zginął on od kul ochroniarza.
Nieco światła na opisywane wydarzenia rzuciło oświadczenie odnalezionego przez dziennikarzy niejakiego Igora Gonczara (ksywka „Sobol”), który zeznał przed kamerą, że … to on zastrzelił zabójcę Dienisa Woronienkowa!
Zgodnie z jego wersją, zlecili mu to dwaj nieznani mu wcześniej mężczyźni z którymi spotkał się w hotelu „Europejskim” w Kijowie. Miał strzelać z samochodu do – wskazanego mu przez mężczyznę przedstawiającego się jako „instruktor” – celu. Strzelał z odległości 10-15 metrów na wysokość około 1,20 metra. Po akcji „instruktor” odwiózł go na dworzec autobusowy i dał tytułem zaliczki 50 euro. O tym, kogo zastrzelił „Sobol”, dowiedział się z mediów i natychmiast zniknął, słusznie mniemając, że ma wszelkie szanse być następnym w kolejce. Od tej pory cały czas się ukrywa.
Oglądając nagranie z udziałem „Sobola”, początkowo miałem dość mieszane uczucia. Nie, żebym był do chłopa jakoś specjalne uprzedzony, ale używanego samochodu raczej bym od niego nie kupił… Tymczasem, jak się zastanowić, to mógł on mówić prawdę! Spróbujmy poskładać dostępne nam elementy układanki.
Zabójca Woronienkowa ubrany był jak klown: dres, bluza z kapturem i czerwone „adidaski” w dzielnicy, gdzie wśród przechodniów królują garnitury i garsonki. W dodatku, jako narzędzie wybrał sobie – Bóg wie czemu – pistolet TT: duży i ciężki, trudny do ukrycia, zaś ze sobą zabrał dowód tożsamości (zaświadczenie o udziale w walkach), co wśród killerów nie jest raczej nadmiernie rozpowszechnioną praktyką. Samo nasuwa się pytanie: PO CO ?!
Te pozornie bezsensowne działania nabierają sensu, jeżeli przyjmiemy, że „Sobol” mówił jednak prawdę. Dziwaczny ubiór i wielki pistolet miały najpewniej ułatwić identyfikację celu przez towarzyszącego „Sobolowi” „instruktora”. Zaiste, trudno się pomylić, widząc wśród przechodniów wyróżniającą się ubiorem postać wymachującą na dodatek wielką spluwą!
Jeżeli przyjmiemy taką wersję, to bez wielkiego ryzyka błędu możemy przyjąć, że za zabójstwami stoją ukraińskie służby. Skąd takie przypuszczenie? Jak już pisałem, zabójca Woronienkowa był poszukiwany przez ukraiński wymiar sprawiedliwości za udział w procederze prania pieniędzy, logicznie zatem rzecz biorąc, powinien się ukrywać, a nie paradować ze spluwą w centrum Kijowa, gdzie aż się roi od kamer monitoringu. Albo zatem, naszemu killerowi brakowało „piątej klepki”, albo zlecający mu „robotę” zapewnili go, że jest bezpieczny – bardziej prawdopodobną wersję wskażcie Państwo sami.
Dla pełnego obrazu dodajmy, że odwożący go na miejsce zabójstwa domniemany kierowca zapadł się wraz ze swoim pojazdem pod ziemię, pomimo, że śledczym znana jest jego tożsamość: to Jarosław Lewenec, także poszukiwany przez miejscowych stróżów prawa za – cóż za zbieg okoliczności! – te same przewiny, co jego pasażer! Rolę ukraińskich służb demaskują także wydawane przez prokuraturę oficjalne – kłamliwe ! – oświadczenia, „każące” zabójcy ginąć od kul ochroniarza, co, jak wiemy, było niemożliwe, czy perfekcyjne zgranie w czasie pojawienia się zabójcy na drodze jego ofiary, do czego niezbędna była dokładna wiedza kiedy, gdzie i dokąd Woronienkow będzie się przemieszczał.
Pewne światło rzucają tu także łgarstwa dziennikarzy 5 kanału, sprzedających szerokiej publice oficjalną wersję wydarzeń. Dodatkowo uwiarygodnia moją hipotezę kolejne wydarzenie: oto rano, 27 czerwca, w wybuchu bomby podłożonej w samochodzie zginął niejaki Maksim Szapował, naczelnik wydziału w ukraińskim Ministerstwie Obrony, który odpowiadał za ochronę Woronienkowa. Można założyć, że ofiara tego zamachu wiedziała wszystko o przemieszczaniu się chronionego „obiektu”, którą to wiedzę – niezbędną do skutecznego zaplanowania zamachu, co jak wiadomo nastąpiło – zabrała ze sobą do grobu.
Także kolejne oświadczenia ukraińskich organów ścigania zdają się wskazywać na ich udział w opisywanych zbrodniach: prokuratura NATYCHMIAST wykluczyła jakikolwiek związek pomiędzy zabójstwami Woronienkowa i Szapowała, o wszystko oskarżając oczywiście Rosjan…
Ciekawe jest także, dlaczego znany jest tylko jeden film z kamer miejskiego monitoringu w miejscu, gdzie jest ich zatrzęsienie? Czyżby komuś zależało by pozostały one tajemnicą?! I wreszcie, zgodnie z dewizą, że przestępstwo popełnia ten, kto w jego rezultacie odnosi korzyść, zapytajmy komu śmierć Dienisa Woronienkowa mogła być na rękę?
Jest rzeczą oczywistą, że ukrywający się przed wymiarem sprawiedliwości w swoim kraju oszust, po złożeniu wszystkich oświadczeń, których od niego wymagano z każdą chwilą stawał się zbędnym balastem. Żadnych istotnych informacji nie mógł już przekazać, z tego prostego powodu, że nigdy nie miał do takowych dostępu. W polityce jedyne, co osiągnął, to status byłego deputowanego, zaś jego kryminalne koneksje prędzej czy później musiały stać się kłopotliwe dla jego aktualnych protektorów. Odstrzelenie kłopotliwego „pupila” dało trochę amunicji przeciwko Rosji oraz stało się – na chwilę – wygodnym tematem zastępczym dla umęczonego ukraińskiego społeczeństwa.

trybuna.info

Poprzedni

Gdy brakuje siana…

Następny

Klub Ronina