Zapraszamy do Międzywodzia – 15-17 września
Wielu mogłoby kwestionować ten aksjomat powtarzany od „zawsze” i to z różnych powodów, lecz wśród nich nie będzie członków i sympatyków Stowarzyszenia Ordynacka, którzy kiedykolwiek wzięli udział w… Tutaj trudno mi znaleźć właściwe określenie, co to jest. Spotykamy się co roku w tym samym miejscu, w podobnym terminie, przebieg tego „czegoś” jest podobny. Niektórzy uważają, że stało się to nudne, bo przewidywalne. Inni cenią sobie stabilizację, ale oczekują od organizatorów drobnych niespodzianek, które, poza datą, odróżniają kolejne. No właśnie – CO? My to nazywamy MIĘDZYWODZIE. Lapidarność określenia jest akceptowana i zrozumiała dla bywalców, ale żeby tak dla wszystkich – to już trzeba by coś dodać. Może jest to dobry moment na ogłoszenie konkursu na sprecyzowanie, co my tam właściwie robimy.
Dawno, dawno temu w roku 1975 aktyw studencki postanowił, że trzeba złagodzić szok wejścia w życie studenckie i wymyślił akcję pod nazwą „Obóz Adaptacyjny”. Już sama nazwa „obóz” u niektórych ma negatywne konotacje, bo kojarzyła się z rozlicznymi ograniczeniami typu pobudka, apel, zajęcia obowiązkowe i inne restrykcje stojące w sprzeczności z tzw. wolnością. Ale mimo wszystko, młodzi z perspektywą otrzymania 1 października indeksu, który skutecznie bronił przed otrzymaniem biletu i stawieniem się we wskazanej jednostce Wojska Polskiego celem odbycia zasadniczej służby wojskowej, stawiali się gremialnie i uczestniczyli w jednym z dwóch dwutygodniowych turnusów właśnie w Międzywodziu, w niezmiennie istniejącym Ośrodku PORTUS. Popyt na pobyt przekraczał możliwości podażowe, jak to w czasach permanentnych niedoborów, ale od czego wrodzona zaradność po obu stronach barykady? Praktyka sankcjonowała tak nieodłączny status studenta – waleta, który zawsze znalazł sposób, żeby się zagnieździć. Organizatorzy, kiedyś to się nazywało Komendantura Obozu (wyjątkowo ponura nazwa), wydzieliła specjalny domek 6-cio osobowy o pojemności do 15 waletów i stolik „specjalnej troski’ na stołówce. Ci co pamiętają wczasy FWP wiedzą jak wyrywać z bloczka kwadraciki na śniadanie, obiad i kolację, podobne jakie używano w stołówkach studenckich. Walet też coś musiał wrzucić „na ruszt”. Zinstytucjonalizowanie waleta nakładało nań obowiązek uczestnictwa w apelu w osobnej grupie celem zinwentaryzowania sztuk. Zdecydowanie było to jedną z lepszych form adaptacji do dalszego studiowania.
Międzyuczelniany charakter składu uczestników stwarzał ogromne możliwości na później. W bieżącym życiu studenckim, brutalnie przerywanym sesją zimową, potem letnią a dla bardziej odpornych „kampanią wrześniową”, zadzierzgnięte znajomości i przyjaźnie otwierały ogromne pole do działania na parkietach i przy barach klubów studenckich, na kilkudniowych sesjach brydża, rajdach turystycznych. Wszędzie znalazła się znajoma bratnia dusza, która odebrała wypłatę z Bratniaka i była skłonna do okazania serca spragnionemu. I tak to trwało i trwało do końca ubiegłego wieku. W efekcie letnich obozów przybywało zaadaptowanych i wyszkolonych kadr rozmaitym strukturom ruchu studenckiego, którzy w znakomitej większości się sprawdzili.
W roku 2001 „kwiat” niegdysiejszych studentek i studentów – działaczy, wymyślili i wdrożyli twór w postaci Stowarzyszenia Ordynacka. Jednym z kilkunastu terenowych oddziałów jest Ordynacka w Szczecinie. Obejmując swoim zasięgiem Zachodniopomorskie, a w tym wspominane Międzywodzie. Ku ogromnej radości, wynikającej ze wspomnień młodości, odkryliśmy, że Ośrodek Portus trwa – zachowując swój niezapomniany klimat, zapach, czar. Potrzeba powrotu do tego co piękne doprowadziła, że od 2001 roku w miejsce Obozów Adaptacyjnych organizujemy właśnie to „coś” w tym samym miejscu.
Takie określenia jak „spęd”, „obóz”, „meeting”, „weekend”, „trzydniówka”, „zjazd” nie oddają tego, co się tam dzieje. A „event” (też marnie) jest zacny. Nie dlatego, że nietuzinkowy, bo nawet drugiego takiego nie ma. Po prostu jest oryginalny swoją jednostkowością. Samo miejsce to tylko kwestia przyzwyczajenia do określonego domku, odliczonych kroków do stołówki, położenia kawiarni i miejsca na ognisko i nie natrętnego szumu morza gdzieś za ostatnim domkiem i wydmą, ale ten „spirit” (mam na myśli ducha, który krąży nad Ośrodkiem Portus) ten to dopiero przyciąga i nadaje sens kolejnym edycjom
Jakie imprezy się odbyły, ilu tuzów życia publicznego zeszło ze świecznika i bratało się z ludem, jakie prawdy wieścili na spotkaniach w kawiarni, w tym sam Red. Nacz. Piotr Gadzinowski, ilu kandydatów przekonywało nas do swoich racji przed różnymi wyborami, ile bandów zagrało non profit lub za wikt i koję, jak głośno trzeba przygrywać do tańca przy ognisku, żeby ruszyć zbrojne ramię administracji z posterunku na nie udaną interwencję, ile plaży trzeba przekopać, by znaleźć pożądane opakowanie szklane i to jest to co pobudza nas do zorganizowania kolejnego? No właśnie, czego?
Ponad 40 lat – zobowiązuje! Zachowujemy elementy stałe, które nikt nie waży się tknąć. Jest Komendant, jest Apel, jest lub są „wisienki na torcie”, czyli Gość, jest koszulka pamiątkowa oznaczona kolejnym rokiem dla zapominalskich (wybór koloru jest powodem do soczystych kłótni w łonie Komitetu Organizacyjnego) i Międzywodzianka, czyli papierowe świadectwo historii pamiętające zapach powielacza spirytusowego (skażonego!). No i gaśnica! A właściwie symbol niczym nieskrępowanej swobody z czasów młodości, gdy prawie na sucho (no chyba, że kogoś dosięgnął strumień piany) uchodziły różne ekscesy – szczególnie studentom. I to dla tego gaśnica musi być pianowa, bo proszek nie jest „sexy”. Kto tego nie doświadczył – powinien się odważyć i zajechać w trzecim tygodniu września. Domek dla waletów stoi nadal! Podrzucenie pomysłu, co do nazwy „tego czegoś” będzie, oczywiście, honorowane uściskiem dłoni Komendanta na Apelu.