Kurdowie znów stają się ofiarą geopolitycznych rozgrywek. Dramat narodu bez własnego państwa trwa.
O świcie, w środę 24 sierpnia wojska Turcji wkroczyły do północnej Syrii rozpoczynając operację „Tarcza Eufratu”. Oficjalnie władze w Ankarze, a za nimi media poinformowały, że celem tureckiej armii i wspieranych przez nią rebeliantów, jest oswobodzenie nadgranicznego syryjskiego miasta Dżarabulus z rąk terrorystów tzw. Państwa Islamskiego. Wszystko to odbyło się przy wsparciu lotnictwa USA i przy dość anemicznych protestach Damaszku, skarżącego się na pogwałcenie suwerenności oraz nader wstrzemięźliwej postawie Moskwy, wyrażającej w komunikacie MSZ „zaniepokojenie” działaniami Turcji. Jedynie syryjscy Kurdowie ostro zaprotestowali przeciwko jawnemu pogwałceniu prawa międzynarodowego i bezprawnej tureckiej agresji, żądając natychmiastowego wycofania tureckich żołnierzy z terytorium Syrii. Dlaczego? A dlatego, że turecka inwazja, odbywająca się pod płaszczykiem międzynarodowej walki z terroryzmem, de facto wymierzona jest w Kurdów. Oto jak doszło w ostatnich tygodniach do odwrócenia sojuszy w tyglu wojny domowej w Syrii.
Kurdowie „przeszli Rubikon”
Blisko 3 miesiące temu, 31 maja utworzony pod patronatem USA Sojusz Sił Demokratycznych (SDF), przekroczył rzekę Eufrat i rozpoczął tzw. bitwę o miasto Manbidż. W SDF, dominującą rolę pełnią Kurdowie z Powszechnych Jednostek Obrony (YPG/YPJ). Idea tworzenia tego tworu, polegała właśnie na dodaniu „pierwiastka arabskiego” walecznym oddziałom kurdyjskim, aby legitymować je do zdobywania terenów etnicznie nie kurdyjskich i wygasić obawy Turcji przed tworzeniem na południowej granicy jednolitego quasi państwowego obszaru kurdyjskiego. Amerykanie zasilając Kurdów bronią, oraz wspierając oddziałami specjalnymi, dołączyło bowiem do YPG, kilkuset komandosów Navy SEALs i Rangersi z 75 pułku US Army, stworzyli siłę zbrojną, którą skierowali na obszar Syrii. Oficjalnie Waszyngton ogłosił, że angażuje się zbrojnie w Syrii w celu walki z tzw. Państwem Islamskim. Zgrupowanie to mimo braku czołgów i ciężkiej artylerii jest siłą o dużych możliwościach ofensywnych, gdyż wspierają je liczne samoloty USA bazujące tak w Iraku, Kuwejcie jak i w tureckiej bazie Incirlik oraz na lotniskowcach 6 Floty USA operujących na Morzu Śródziemnym. Od czerwca 2016 w operacjach nas Syrią biorą udział samoloty z dwóch kolosów klasy „Nimitz”, USS Harry S. Truman i USS Dwight Eisenhower.Każdy z nich ma na swoim pokładzie ok. 60 samolotów i śmigłowców.
Oprócz walki z terrorystami Waszyngton, dysponując kontrolowaną przez siebie bitną i liczną armią rebeliancką, tym samym bezpośrednio włączył się w wojnę domową w Syrii. Warto w tym miejscu zauważyć, że na gruncie prawa międzynarodowego, armia USA jak i oddziały kierowanej przez Waszyngton tzw. Koalicji Antyterrorystycznej działają w Syrii nielegalnie. Nie mają one bowiem mandatu ONZ, ani zgody rządu w Damaszku do militarnej obecności na suwerennym terytorium Syryjskiej Republiki Arabskiej. Co więcej, wiadomo o istnieniu na terenach kontrolowanych przez Kurdów w Syrii tzw. Rożawie, dwóch baz (lotnisk) amerykańskich (niedaleko Rmeilan oraz na południe od Kobane). To tam lądują amerykańskie samoloty i śmigłowce transportowe dostarczając na bieżąco walczącym Kurdom i żołnierzom USA broń, amunicję i medykamenty. Także przy tych lotniskach znajduje się zaplecze szkoleniowo – zaopatrzeniowe amerykańskich „specjalsów”. Celem wsparcia ofensywy SDF na Manbidż do oddziałów amerykańskich dołączyli też żołnierze sił specjalnych z Wielkiej Brytanii (SAS) i Francji – komandosi Legii Cudzoziemskiej. Tak utworzony potężny komponent wojskowy już 10 czerwca otoczył 80 tysięczne miasto Manbidż, w którym broniło się około 4000 bojowników Daesz.
Pomimo obecności pośród Kurdów elitarnych komandosów i potężnego wsparcia lotniczego, w nalotach na pozycje broniących się bojowników wykonywały nawet bombowce strategiczne B-52 „Stratofortess” bitwa trwała przeszło dwa miesiące. Fanatyczny opór tysięcy bojowników i kontrofensywy z zewnątrz próbujących odblokować okrążone miasto oddziałów Kalifatu okazał się trudny do przełamania. W walkach wg organizacji praw człowieka zginęło od 800-1200 bojowników SDF, w tym niemała liczba kurdyjskich kobiet walczących w szeregach YPG oraz kilka tysięcy mieszkańców, nieszczęsnego bronionego przez terrorystów Manbidż. Ataki terrorystów samobójców w specjalnych zaminowanych pojazdach i specyfika walk w mieście, nie ułatwiała zadania atakującym. Ponadto Kurdowie, w przeciwieństwie do armii Iraku szturmującej Falludżę kilka miesięcy temu, starali się oszczędzać własnych bojowników, aby uniknąć nadmiernych strat. Wreszcie 12 sierpnia miasto zostało zdobyte.
Według komunikatów wojennych SDF resztki sił Państwa Islamskiego biorąc zakładników, wyznaczonym korytarzem humanitarnym opuściła miasto. Według propagandy Daesz i źródeł informacji rządu w Damaszku, Kurdowie i dowództwo garnizonu Manbidż porozumiało się i ostatnich kilkuset terrorystów opuściło wraz rodzinami i z bronią w ręku miasto, udając się na pozycje wojsk Kalifatu. Analizując opublikowane w Internecie zdjęcia z dronów rozpoznawczych, bliższa prawdy jest druga wersja. W szeregach Kurdów wybuchła euforia, Po wyzwoleniu, a właściwie zdobyciu Manbidż, które zamieszkują w dominującej większości Arabowie, dowództwo SDF przystąpiło do ofensywy na pobliskie miasto Al – Bab oraz przygraniczny Dżarabulus. Celem kurdyjskiej operacji, było połączenie kantonu Efrin (płn.-zach. część prowincji Aleppo) z resztą Rożawy. Tymczasem Turcja od dawna nie ukrywała, że zrobi wszystko, by do tego nie dopuścić i wyznaczała rzekę Eufrat jako „czerwoną linię” nieprzekraczalną dla Kurdów. Kurdowie licząc na wsparcie USA to zignorowali.
Hasaka – niepotrzebne starcie, czy planowana zmiana sojuszy?
Co zaskakujące, po zdobyciu Manbidż, 17 sierpnia rozpoczęły się walki pomiędzy prorządową arabska milicją NDF, a członkami kurdyjskiej policji Asayish, którym na pomoc nadeszły formacje YPG (Powszechne Jednostki Obrony) o kontrolę nad stolicą prowincji Hasaka, o tej samej nazwie. Hasaka i sąsiednie miasto Kamiszły, wraz z leżącą opad bazą lotniczą stanowią wysuniętą na wschód enklawę sił wiernych prezydentowi Asadowi. Dotychczas w tym wieloetnicznym mieście utrzymywał się „rozejm z rozsądku”, w obliczu wspólnego wroga, jakimi były otaczające enklawę oddziały Państwa Islamskiego.
Rozpoczęły się trwające tydzień walki. Mający przewagę Kurdowie wyparli prorządowe milicje arabskie NDF mimo udzielenia im wsparcia uderzeniami lotnictwa rządowego. Doszło do incydentu, gdy nadlatujący amerykański myśliwiec F-22 Raptor zmusił do opuszczenia obszaru Hasaka dwa bombowe rządowe SU-24. Amerykanie wydali równocześnie komunikat, ostrzegając władze w Damaszku, że w przypadku zagrożenia ich żołnierzy sił specjalnych działających w Syrii interweniować będzie lotnictwo USA. Kurdowie osiągnęli przewagę zdobywając wiele dzielnic Hasaka. W krytycznym momencie do mediacji przystąpiła Rosja. W bazie lotniczej Rosjan Chmejmim wynegocjowano warunki rozejmowe. De facto oddając miasto pod kontrole sił kurdyjskich, za wyjątkiem tzw. dzielnicy rządowej. Rozejm nie satysfakcjonuje żadnej ze stron. Kurdowie chcą pełnej kontroli wieloetnicznej stolicy prowincji, ale musieli przystać na warunki rozejmu bo Daesz rozpoczęło ofensywę na południe od miasta. Damaszek zaś chciał choćby symbolicznie „kontrolować” najbardziej na północny wschód wysuniętą prowincję, co daje mu legitymację rządu centralnego w przyszłych negocjacjach na temat przyszłości kraju. Z dalszej perspektywy, działania Kurdów w Hasaka i zerwanie wieloletniego rozejmu z armią rządową wydaje się nielogiczne, szczególnie, że na zachodzie kraju w podobnej sytuacji są kurdyjskie enklawy, które w odwecie może teraz zlikwidować armia rządowa. Póki co, Rosjanie wymediowali rozejm.
Narodziny sojuszu Rosji, Turcji i Iranu?
Pomimo, wydawało się, nieprzełamywalnych sprzeczności politycznych i gospodarczych, doszło w ostatnich tygodniach do radykalnej zmiany sojuszy pośród krajów rozgrywających swoje interesy w Syrii. Symptomatyczny był fakt, ze w swej „podróży do Kanossy”, czyli wizyty w Petersburgu 9 sierpnia br, prezydent Turcji Recep Erdogan zabrał szefa Państwowej Organizacji Wywiadu (MIT), którym jest Hakan Fidan. Prowadził on szczegółowe rozmowy z dowództwem armii rosyjskiej na temat „wspólnej walki z terroryzmem”. Niebawem, bo 16 sierpnia, turecki premier Binali Yildirim podczas wizyty w Teheranie poinformował, że Turcja i Iran osiągnęły wstępne porozumienie w sprawie uregulowania konfliktu w Syrii. Fundamentami wspólnych działań ma być „zachowanie integralności terytorialnej tego państwa i niedopuszczenie do powstania autonomii kurdyjskiej”. „Wisienką na torcie” tej dyplomatycznej ofensywy Ankary była wizyta szefa wywiadu Hakana Fidana w Damaszku kilka dni przed rozpoczęciem operacji „Tarcza Eufratu”.
Wspólny wróg, jakim jest zagrożenie powstania niepodległego Kurdystanu, połączył Syrię, Iran i Turcję. Moskwa, która niczym Carska Rosja w epoce cara Mikołaja I, jest strażnikiem status quo i wrogiem wszelkich rewolucji, skwapliwie przystała do tego towarzystwa, gwarantującego zachowanie jej interesów w Syrii. Realizacji elementów, na których zależy Rosji, czyli inwestycji Turkish Stream oraz budowa elektrowni atomowej Akkuyu, i elastyczności Turcji w kwestii syryjskiej, która dopuściła możliwość pozostania w jakiejś formie przejściowej władzę prezydenta Syrii Asada, rozwiały ostatecznie obiekcje rosyjskiej dyplomacji.
W tych warunkach Turcja uzyskała dyplomatyczne możliwości do przeprowadzenia swojej operacji militarnej w Syrii.
„Tarcza Eufratu”
24 sierpnia o 4 rano turecka artyleria rozpoczęła przygotowanie artyleryjskie. Jak podają źródła tureckie skoncentrowano około 80 dział (w tym ciężkie, kalibru 155 mm samobieżne działa T-155 ”Firtina”) i artyleryjskie wyrzutne rakietowe). Około 5.30 granicę przekroczyły jednostki specjalne, w sile batalionu tureckich komandosów tzw. „bordowych beretów” oraz dwie batalionowe grupy taktyczne 1 brygady zmechanizowanej ze składu 7 Korpusu Armijnego. Na zdjęciach opublikowanych przez media tureckie widoczne są pojazdy bojowe typu FNSS ACV-15 i modyfikowane przez Turków amerykańskie czołgi M-60, torujące drogę nacierającej piechocie bojowników. Ogółem Turcy przerzucili na ten odcinek frontu bojowników z kilku wspieranych przez siebie organizacji w tym ”Fallach-al-Szam”, „Dżejsz al-Tachir”, „Dywizja Hamza”, „Front Szamija” i „Dywizja Sułtan Murad”. Łącznie to około 3500 do 4000 dobrze uzbrojonych bojowników. Wprawdzie media podają, że dominująca siła to tzw. „Wolna Armia Syryjska”, ale jak się szybko wyjaśniło wśród walczących niemało jest zdeklarowanych dżihadystów np. z „Achrar Asz –Szam” i z „Islamskiej Partii Turkiestanu”. Z powietrza natarcie wspierało 8 samolotów wielozadaniowych F-16 oraz atakujące wycofujące się kolumny terrorystów Państwa Islamskiego samoloty szturmowe US Air Force A-10 „Thuderbolt II” .
Amerykanie poinformowali, że wykonali 9 nalotów na siły Kalifatu. Późnym popołudniem wobec rysującego się okrążenia miasta, przewagi atakujących i zagłuszania łączności, dowództwo sił Daesz wycofało swoje wojska z Dżarablus, które wraz wieloma okolicznymi wsiami przeszło w ręce protureckich bojowników. Równolegle od południa wzdłuż Eufratu z kierunku Manbidż podeszły oddziały SDF, wypierając terrorystów z Państwa Islamskiego z 7 małych miejscowości. Doszło do styczności bojowej Kurdów i bojowników „Nur ad-Din az-Zanki” . Należy zakładać, że raczej za sojuszników Kurdowie ich nie uznają, po wielu latach krwawych walkach z nimi w enklawie Afrin.
Przyszłość rysuje się dla Kurów niekorzystnie.
Teoretycznie operacja przewidziana przez dowództwo tureckie została zakończona pomyślnie, a cele wykonane. Pod wpływem prawdopodobnie przebywającego właśnie w Ankarze wiceprezydenta Joe Bidena lotnictwo tureckie nie bombardowało Kurdów, pytanie jak długo. Prezydent Turcji Erdogan wskazał bowiem na dwa cele operacji „Tarcza Eufratu”. pierwsze to zdobycie miasta Dżarabulus, a drugie to wyparcie Kurdów za rzekę Eufrat. Jedno jest pewne, armia turecka za cichą zgodą Daamszku, nie dopuści do połączenia enklaw kurdyjskich na zachodzie Syrii i Rodżawy, na czym zależało Kurdom,. A władze USA chyba po raz kolejny porzuciły sojusznika jako mniej wartościowego w globalnej rozgrywce. Świadczy o tym wizyta wiceprezydenta Joe Bidena w Ankarze i jego wypowiedzi żądające wycofania się sił SDF w tym YPG z obszarów na zachód od rzeki Eufrat. Sekretarz prasowy YPG Redup Halil, na konferencji prasowej 25 sierpnia stanowczo się temu sprzeciwił.
Rosjanie w warstwie deklaratywnej byli dotychczas jedyną siłą, która domagała się udziału Kurdów rozmowach na temat przyszłości Syrii prowadzonych pod auspicjami ONZ, jednak wobec zwrotu w relacjach Moskwa-Ankara należy się spodziewać, że wycofa się z tego postulatu. Kurdów Rosjanie wspierali koniunkturalnie, po prostu rebelia kurdyjska na terytorium Turcji, osłabiała Ankarę w jej konfrontacyjnym kursie wobec Moskwy. Dziś, wobec wolty prezydenta Erdogana, który przybył 9 sierpnia 2016 do Petersburga, przeprosił za zestrzelenie rosyjskiego SU-24 i nazywał prezydenta Rosji Władymira Putina „przyjacielem”, takie działanie psułoby wzajemne relacje.
Tak czy inaczej wielka polityka, rywalizacja światowych mocarstw (USA-Rosja), interesy gospodarcze i wspólny front lokalnych potęg – Turcji, Iranu sprawiają, że wymarzona przez kilkanaście milionów Kurdów niepodległość, mimo przelewania tak wiele krwi we wspólnej walce z terrorystami z Al-Kaidy i Państwa Islamskiego, znów się oddala. Warto też nie zapominać, o przemilczanej w mediach zachodnich niezwykle brutalnie prowadzonej pacyfikacji kurdyjskiej rebelii przez Armię turecką. Miasteczka Kurdystanu po przejściu takiej tureckiej policyjnej „operacji antyterrorystycznej” zamieniają się w morze ruin, a w walkach giną setki niewinnych cywili.
Niestety, tragedia Kurdów, kilkudziesięciomilionowego narodu bez ojczyzny zamieszkującego Iran, Irak, Syrię i Turcję, trwa.