8 listopada 2024

loader

Historia jako histeria

Według znanego, choć niekoniecznie trafnego powiedzenia, historia jest nauczycielką życia. W Polsce jednak nie, zwłaszcza w Polsce PiS. Tu historia służy jako pałka w walce politycznej i jako instrument manipulacji świadomością.

Standard wyznaczyło trzynaście lat temu Muzeum Powstania Warszawskiego. Normalnie w świecie nie tworzy się muzeów służących upamiętnianiu klęsk, a jedynie upamiętnia miejsca represji. Francuzi nie stworzyli nawet muzeum zwycięskiej Wielkiej Rewolucji 14 lipca 1789. Przy czym w przypadku MPW mamy do czynienia z podwójną manipulacją i absurdem. Z jednej strony jest ono muzeum klęski polskiej, do tego klęski będącej wyjątkową hekatombą krwi. Z drugiej, zwiedzający niezorientowany w historii Polski nawet na poziomie elementarnym (jak zdecydowana większość cudzoziemskich turystów i bez wątpienia wielu Polaków) może na pierwszy rzut oka odnieść wrażenie, że to muzeum zwycięstwa Powstania Warszawskiego. Z błędu wyprowadza dopiero uważne wczytanie się w przekaz ekspozycji.
Drugim muzeum, które ma służyć manipulacji jest gdańskie Muzeum II Wojny Światowej po przejęciu go przez PiS i połączeniu z innym muzeum. Dokonał tego minister kultury Gliński, który po krótkiej erupcji rozdrażnienia poniekąd w swojej, rodzinnej sprawie, już nie krytykuje TVPiS. Dokonał tego Gliński mimo decyzji sądu, który nakazał wstrzymanie tej fuzji. W świetle nowej wizji muzeum, II wojna światowa ma być w nim pokazana z polskocentrycznego punktu widzenia, tak jakby dotyczyła tylko Polski. Na dodatek, jeden z ekspertów oceniających koncepcję dotychczasowego dyrektora Pawła Machcewicza stwierdził, że jest w niej zbyt dużo krytyki wojny i ostrzegania przed nią jako największym nieszczęściem ludzkości i że nie dość silnie zaakcentowane są tejże wojny moralne, charakterotwórcze i wychowawcze walory (sic!). Słowem – głosi narracja pisowskich historyko-histeryków – nie epatować złem wojny, nie pokazywać że to – dosłownie – wypruwanie flaków, jak to opisał choćby Ferdynand Celine w „Podróży do kresu nocy” czy Norman Mailer w „Nagich i martwych”, a w Polsce choćby Tadeusz Borowski, Zofia Nałkowska czy Andrzej Wróblewski w swoim malarstwie, a co najprościej przekazują potworne dokumentalne kroniki z Katynia czy z wyzwolenia obozu Auschwitz. Przekaz PiS jest taki, że należy pokazać wojnę jako zdrowy akt oczyszczający moralnie. Tego rodzaju akurat pogląd jest jednym z nieodłącznych składników wszelkich odmian ideologii faszystowskiej. Już są tego społeczne skutki w postaci setek bardzo młodych ludzi zgłaszających się na ochotnika do organizacji paramilitarnych, choćby do OTK Macierewicza. Tym żądnym przygody młodym ludziom łatwo dobrze myśleć o wojnie i przeglądać się sobie w lustrze we wdziankach moro, bo znają wojnę tylko z gier komputerowych.
Ale trzeba też pisowca, żeby wymyślił coś tak kuriozalnego jak muzeum-przyzwoitka. Przeszło 70 lat było sobie muzeum obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, dziś powszechnie zwanym z niemiecka Auschwitzem. I oto pisowiec wpadł na pomysł, żeby zorganizować obok muzeum polskiej pomocy Żydom w czasach Holokaustu. To tak jakby obok Muzeum Narodowego wznieść osobne muzeum polskich malarzy i rzeźbiarzy, jak gdyby zwiedzający Narodowe nie dawali wiary, że Polacy i Polaki cokolwiek w życiu namalowali lub wyrzeźbili. To tak jakby obok projektowanych pomników smoleńskich wznieść pomniki: Macierewicza w kaftanie bezpieczeństwa lub z iskrówką, Pospieszalskiego i Karnowskiego jako Homerów bajdy o smoleńskim zamachu lub pomnik doktora Berczyńskiego z bombą termobaryczną w dłoni.
Historia jest też, jak wiadomo, nauką. Może nie nazbyt ścisłą ale jednak. W Polsce natomiast, w ogólności, nauką nade wszystko nie jest. Od kiedy najnowsza historia Polski powierzona została IPN, stała się narzędziem perswazji ideologicznej i to w jednym tylko, prawicowo-konserwatywnym duchu. IPN zajmuje się tym tylko zakresem historii, który wiąże się z kwestią działalności służb specjalnych, UB, MBP, SB, a także PZPR i jej rozmaitych agend oraz, na przeciwległym biegunie, działalności wszelakiej opozycji antykomunistycznej, w tym zwłaszcza podziemnej „Solidarności” i tzw. „żołnierzy wyklętych” po 1944 roku. Nawiasem mówiąc IPN z PIS pospołu zabrał organizację setkom jeszcze żyjących kombatantów Armii Krajowej. Tej w narracji PiS-owskiej od dawna nie ma, choć istniała naprawdę. Są natomiast „żołnierze wyklęci”, których nie było i zostali wymyśleni kilkanaście lat temu. Kiedyś byli „leśnymi” względnie „bandami reakcyjnego podziemia”. Innym przykładem histerycznej historii PiS-owskiej jest casus Lecha Wałęsy. Jest on już postacią historyczną, a poza tym okres jego domniemanej współpracy z SB jest zamierzchły, jako że obejmuje lata 1970-1976. Mimo to PiS grilluje go w imię właśnie histeryczno histerycznej obsesji, by wyrzucić go z pozycji najważniejszej legendy PRL-owskiej opozycji właściwie w imię nie wiadomo czego. Najprawdopodobniej po to, by zaspokoić bezinteresowną już dziś potrzebę zemsty ze strony brata Kaczyńskiego.
Czym się natomiast PiS nie zajmuje, choć powinien? Nie zajmuje się na przykład historią społeczną Polski, historią obyczajową, mentalną, materialną. To także część dziedzictwa i – nomen omen – pamięci narodowej. Ale to ich nie interesuje, bo tego nie można zdyskontować politycznie. Nie interesuje ich też niewiele bardziej odległa od czasów tuż powojennych historia II Rzeczypospolitej, zwłaszcza jej końcowych lat. IPN zajmuje się terrorem stalinowskim i prześladowaniami z lat 1944-1989, ale już mocno opresyjne, autorytarne państwo II Rzeczpospolitej, z jej masakrami robotników (n.p. Kraków 1923) czy chłopów (Nowosielce 1936), z obozem odosobnienia w Berezie Kartuskiej i z procesem brzeskim, czy okres faszyzacji, którego wyrazem była działalność ONR-Falanga, już go nie interesuje. Rezultatem takiej działalności jest zniknięcie naukowej historii z głównego nurtu debaty publicznej i zastąpienie jej polityką historyczną. Liczni historycy coś tam na wydziałach historycznych uniwersytetów badają i opisują, ale to nie znajduje żadnego echa społecznego. Echo odpowiada tylko historycznym kampaniom ideologicznym PiS, czego jednym z przejawów jest ustawa o dekomunizacji przestrzeni publicznej w zakresie nazewnictwa ulic, pomników itp. Histeria doprowadziła ich nawet do chęci wyrugowania nazwisk Ludwika Waryńskiego czy Marcina Kasprzaka tylko dlatego, że byli „czerwieńcami”, socjalistami pod zaborem rosyjskim i że byli honorowani w PRL. Postaciami historycznymi non grata są także polscy komunardzi, Jarosław Dąbrowski i Walery Wróblewski, podobnie jak ideowi przywódcy radykalnej lewicy polistopadowej, Tadeusz Krępowiecki, Stanisław Worcell, Jan Czyński czy ksiądz Aleksander Pułaski, a także tzw. polscy jakobini z roku 1794, z księżmi Hugo Kołłątajem i Józefem Mejerem na czele.
Historia zamieniła się więc w Polsce w histerię. Cóż to jest histeria? Definicja tego zaburzenia pomieszczona w wikipedii brzmi tak: „Histeria – dawne określenie zaburzeń, które obecnie można zaliczyć do zaburzeń dysocjacyjnych, konwersji, ale głównie różnego rodzaju nerwicowych. Cechuje ją nadmierna ekstrawersja, emocjonalność, płaczliwość, demonstracyjność zachowań, które są powodowane nieuzasadnionym lękiem o funkcjonowanie danej części własnego ciała”.
Czy nie jest to wypisz wymaluj definicja tego, czym stała się historia w Polsce PiS-owsko-IPN-owskiej? To z jednej strony historia w wersji Polaka z opowiadania Sławomira Mrożka „Moniza Clavier”. Pokazując szczerbę po wybitym zębie, skarżył się on płaczliwie: „Wybili panie, za wolność wybili”, względnie podgolonego rębajły wykrzykującemu: „Szable do boju, lance w dłoń…”.

trybuna.info

Poprzedni

Skarżypyta

Następny

Trójmorze bez lidera