8 listopada 2024

loader

Historia jest nauczycielką życia?

fot. duncan c / flickr

W III RP lewica oddała bez walki historię. Ekipie postpzprowskiej trudno było tworzyć jakąś narrację, która by nie była kulawa i wstydliwa.

Od Herodota zapisywano dzieje ludzkich czynów. Bohaterskich, wspaniałych, wielkich, ale też tych podłych, złych i przynoszących hańbę i wstyd. Skutki takich działań zawsze były wykorzystywane mniej lub bardziej propagandowo, bo przecież „historię piszą zwycięzcy”, „vae victim”, „kto nie zna swojej historii, ten będzie na nią skazany” etc.

Dlatego historia jest odtwarzana w specyficznej zawężonej formule, po pierwsze do aspektu wielkości, nie uczymy się przecież o przeciętnym chłopie folwarcznym z XVIII wieku, robotniku z Łodzi czy Manchesteru, nie uczymy się nawet o bogatym kupcu sprzedającym swe towary w składzie Hanzy w Bergen, uczymy się o wielkich tego świata, przez co rozumiemy całą plejadę władców, tyranów, uzurpatorów, mordujących się z zawziętością, wysyłającymi całe społeczności na zatracenie, tylko po to, aby przejść do historii. Drugim ogranicznikiem jest nacjonalizm – ten XIX wieczny wynalazek skutecznie skanalizował historię w orbicie polityki i ta stała się ni mniej, ni więcej tylko instrumentem propagandy i świecką formą quasi religijnego dogmatyzmu.

Jeszcze w XVIII wieku Krasicki poddawał krytyce taki sposób podawania historii pisząc:

„Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,

A występków szkaradność lub cnoty przykłady,

Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.”

W XIX wieku nadchodzi jednak dostęp do wiedzy i nauka historii zaczyna biec dwutorowo: w zaciszu akademii pojawia się krytyka historyczna oparta na analizie faktów i źródeł, jednak w powszechnym użyciu pojawia się wersja „ad usum proprium”, pełna uproszczeń, półprawd i propagandowego wodolejstwa okraszonego gigantyczną ilością emocjonalności, zaczyna ona odgrywać rolę bałamutnego zlepku sprzedawanego bez recepty placebo „ku pokrzepieniu serc”. Powieści historyczne – tak modne w tamtych czasach – budują równie zafałszowany, co trwały obraz narodów, które bohatersko szły przez czasy dawne. Mit romantyczny dziś jest trudny do wykorzenienia, gdyż politykom łatwo go sprzedać i budować swoje ego na „wielkości historii”.

Co więcej, w XX wieku historia upraszczana stała się bronią masowego rażenia, zamieniana w politykę historyczną, w takiej postaci trafiła do podręczników szkolnych, a narracja zobiektywizowana została porzucona na rzecz politycznej „pulp fiction”. To nie tylko totalitaryzmy wykorzystywały taki sposób opowieści, Churchill miał powiedzieć „Historia będzie dla mnie łaskawa, ponieważ mam zamiar ją napisać”, co pokazuje, jak instrumentalnie traktowali ją politycy demokratyczni.

Czasy powojenne nie pomagały, bo obydwa obozy zaprzęgły swoje historie do produkcji, która miała na pokolenia stworzyć dychotomiczny obraz rywalizacji i wytłumaczyć czemu my jesteśmy super, a oni to złole.

W tym zalewie pop-historii pojawiły się pierwsze jaskółki – podręcznik niemiecko-francuski, naświetlający konflikty z dwu stron, pojawia się rewolucja w edukacji i wychowaniu, lata 60-te przynoszą powiew świeżości. W końcu coraz głośniej o „milczącej części historii” czyli herstory.

Niestety, większość nowości nas omija szerokim łukiem, paździerzowe czasy Gomułki i propaganda sukcesu Gierka to nie są czasy na naukę historii zgodną z zasadami obiektywizmu historycznego. Wtedy w podręcznikach królują mity i mitotwórcze fantazmaty. Gierkowi potrzeba było łatki na coraz bardziej dziurawą i odlepioną sloganozę komunistyczną. Dlatego legendy, podania, mity i polityka historyczna mocno podbijają bębenek. Stąd też cenne stają się „tajne komplety” z historii prowadzone przez środowiska opozycji, na których nie tylko zapełnia się „białe plamy”, ale częściej uczy się historii poprzez pytania i odpowiedzi, ot heurystyka.

Niestety w czasach transformacji zapomniano o metodach nauczania, bo ważniejsze było wprowadzanie nowej historii. Miała być obiektywna, nacechowana wrażliwością i łącząca, a nie wykluczająca. Od połowy lat 90 obserwuję jednak coraz większe obniżanie prestiżu historii, zdaje ją coraz mniej abiturientów, kierunki związane z historią przeżywają regres, a kombinowanie kolejnych MENów przy treściach nauczanych, dokłada cegiełkę do muru, za którym kryje się tajemnica przeszłości.

W XXI wieku widać jak bardzo historia staje się w naszym kraju narzędziem propagandy. Niestety, prawica wykorzystuje bezrefleksyjnie narzędzia, jakie dostała od poprzedników. Mitotwórczość i przekłamania widać w pracach IPN, dysponującego gigantycznymi środkami na badania. Pokazywanie jednostronnego śladu przeszłości, metody podające w szkole, przeładowanie i fetyszyzacja niektórych tematów – to wszystko tężeje w coraz bardziej gęstniejącym sosie pełnym ahistorycznych absurdów.

W III RP lewica oddała bez walki historię, ekipie postpzprowskiej trudno było tworzyć jakąś narrację, która by nie była kulawa i wstydliwa. Lewica niepostkomunistyczna okazała się mało lewicowa i z wrażliwością karalucha podjadała „resztki z pańskiego” neoliberalnego stołu. Neoliberalne centrum traktowało historię jako „zapchajdziurę” oraz kompletnie niepotrzebny i nieżyciowy przedmiot, bo kraj się reformował, transformował i bogacił. Potrzeba było inżynierów i menedżerów. Puchły uczelnie od nowych kierunków, gorączka studiowania okazała się na tyle efektowna, że nikt już nie patrzył na poziom wypuszczanych „nowych elit”, dla których albinos to takie plemię gdzieś w Australii, a Schopenhauer to Chopin Hower. Pokolenie wyżu „dwudziestego stopnia zasilania” zapełniło rosnące ilości miejsc na Wyższych Szkołach Gotowania Wody Na Gazie, nikt nie zwracał uwagi na jakość, bo rosnące bezrobocie można było łatwo ukryć przez parę lat. Potem Unia przyjęła z ochotą całą masę magistrów, którzy sfrustrowani siedzieli na „kuroniówkach”, bo okazało się, że nikt ich nie chce.

Historia więc nie miała wtedy dobrego czasu, szkoda było poświęcać życie dla przeszłości, skoro Fukuyama ogłosił koniec historii.

Wracając do szkoły, tutaj coraz wyraźniej widać było, wraz z nowymi pomysłami nowych władz, jak nie wiadomo co zrobić z historią. W końcu zrobiono to co było najgorsze, pozwolono, aby rozpoczęta w XIX wieku walka „Lelewela” z „Kraszewskim” została zagarnięta przez klechdy i mity. Pełen patosu, subiektywnych haseł, kalkujący propagandę PRL-owską, z zamienionymi bohaterami, z wymyślonymi naprędce sztampowymi i nieprawdziwymi pojęciami – żołnierzy wyklętych, Narodu „Sprawiedliwych” etc.

Łatwość, z jaką narzucono takie sloganowe nauczanie, jest zastanawiająca, szczególnie gdy metodologia pracy badawczej, działania w terenie i powszechny dostęp do źródeł powinien skutkować odwrotnymi działaniami – niestety poszło po bandzie.

Dopóki zatem w szkole nie zarzuci się nauczania ex cathedra, ładowania narracji subiektywnej i programowej „biegunki”, to niestety niewiele będzie można zmienić.

Narzędzia, którymi dysponuje nauczyciel to dalej głównie tablica i kreda. Tak więc tkwimy w erze kredy i zapominamy, jak się mezozoiczna era skończyła.

Przyleciał kawałek skały – spadł i pozamiatał.

A my możemy już tylko się przyglądać, jak nadlatuje, bo zabrano nam możliwość kreowania rzeczywistości, zabrano nam decyzyjność, a w czasie strajku zabrano nam godność.

Opublikowane przez spojnik.eu

Piotr Zych

Poprzedni

Liberałowie, a libki

Następny

Szklanka z wódką do końca pusta