Pokój niezmiennie jawi się jako wartość nadrzędna.
Choć zdaniem niektórych historyków II wojna światowa zaczęła się od najazdu faszystowskich Włoch na Etiopię (Abisynię) w październiku 1935 r., to jednak powszechnie przyjmuje się, że początkiem tego największego konfliktu w skali globalnej był atak Niemiec na Polskę równo 78 lat temu. Według najnowszych badań zginęło w jej toku ponad 60 mln ludzi (w I wojnie – 14 mln), a można do tego dodać jeszcze ok. 80 mln osób zmarłych wskutek różnorodnych następstw tego koszmarnego konfliktu.
Lew Tołstoj rozpoczął „Annę Kareninę” słynnym zdaniem: „Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób”. Parafrazując tę myśl jednego z najwybitniejszych światowych pisarzy i nawiązując do tytułu jego najbardziej znanego dzieła „Wojna i pokój”, można by rzec, iż wszystkie wojny są do siebie podobne, choć każda z nich niesie ze sobą dodatkową tragiczną specyfikę, natomiast pokój tworzy podobną, stabilną bazę dla rozwoju i pomyślności społeczeństw. Szczęśliwie nie znając z autopsji hekatomby lat 1939-1945, stwierdzam to także na podstawie wojen i ich strasznych skutków, które obserwowałem w byłej Jugosławii, w Czeczenii i Inguszetii, na Bliskim Wschodzie oraz w Afryce (m.in. w Rwandzie).
Na szczęście swoista „równowaga strachu”, głównie w relacjach między dwoma głównymi mocarstwami nuklearnymi – Stanami Zjednoczonymi i Rosją – powstrzymuje groźbę rozpętania III wojny światowej. Niestety, konfliktów zbrojnych i wojen o charakterze lokalnym lub regionalnym nie brakowało i nie brakuje. Wystarczy wymienić różnego rodzaju wojny domowe (np. Kolumbia, Sudan, Syria), te toczone między którymś z wielkich mocarstw, a mniejszymi państwami wspieranymi przez inne mocarstwo (np. Korea, Wietnam, Afganistan), liczne odsłony wojen między Izraelem a państwami arabskimi, krwawe spory terytorialne (np. o Kaszmir, między Indiami a Pakistanem), czy konflikty mające w tle rozpad ZSRR (między Rosją a Gruzją i Ukrainą oraz aneksja Krymu).
Nowym zjawiskiem są też wojny i konflikty na tle religijnym, szczególnie w kontekście ekstremizmu islamskiego-vide powstanie i działalność Al-Kaidy oraz ISIS/Daesh. Jednak nie muszą one prowadzić do „zderzenia cywilizacji”. To pojęcie, wprowadzone do nauki i polityki (najpierw na łamach „Foreign Affairs”, a następnie w odrębnej książce) przez Samuela Huntingtona (zm. w 2008 r.), którego przed laty miałem okazję poznać na Uniwersytecie Harvarda, nie oznacza jakiejś nieuchronności, lecz raczej było ostrzeżeniem, czy przestrogą przed podejmowaniem określonych działań. Dlatego ten wybitny teoretyk był m.in. przeciwnikiem interwencji USA w Iraku.
Dlatego pokój niezmiennie jawi się jako wartość nadrzędna. A jego zapewnienie na różnych szczeblach ściśle wiąże się np. z rozwiązywaniem tak palących problemów globalnych, jak głód, ubóstwo, różnorodne nierówności, nieposzanowanie praw mniejszości, w tym narodowych. To absolutnie wymaga bliskiej współpracy wszystkich państw (w tym głównie mocarstw światowych i regionalnych), a także najważniejszych organizacji międzynarodowych.
Na koniec jedna uwaga tylko pozornie semantyczna. Otóż słynne powiedzenie Wegecjusza – pisarza i historyka rzymskiego (z IV w. n.e.): „Si vis pacem para bellum” („Jeśli chcesz pokoju, przygotowuj się do wojny”) – powszechnie powtarzane i de facto aprobowane – moim zdaniem winno być zakwestionowane. Bowiem PRAGNIENIE POKOJU wymaga PRZYGOTOWYWANIA SIĘ DO POKOJU. I to w różnych sferach, choćby edukacji i kultury.