Przy stole „nakrytym” przez Roberta Walenciaka zasiedli do rozmowy Andrzej Werblan i Karol Modzelewski. Obok czy naprzeciwko? Zdecydowanie obok, tym bardziej, że obaj są wybitnymi protagonistami historii politycznej Polski ostatniego nieco ponad półwiecza.
Historia jest jednak w Polsce ważna, o czym świadczy wygrana wyborcza PiS osiągnięta przecież nie tylko dzięki 500 plus i innym obietnicom socjalnym, ale także dzięki wykorzystaniu historii w walce politycznej. Pierwszy z rozmówców, Andrzej Werblan (rocznik 1924), należał przez kilkanaście co najmniej lat do ścisłego kierownictwa PZPR, jako członek Biura Politycznego, sekretarz KC , jako – jak mawiali o nim jego polityczni wrogowie – „partyjny nadzorca nauki”. Był sybirakiem i należał do PPS, ale nie tylko to wyróżniało go w gronie aparatu partyjnego Białego Domu czyli gmachu KC PZPR. Wyróżniała go też nieprzeciętna wiedza, wysoka inteligencja i analityczny umysł, co w tymże gmachu nie było wcale takie częste. Dziś jest profesorem nauk historycznych specjalizującym się w historii PRL.
Drugi, to Karol Modzelewski (1937), jego niegdysiejszy wróg polityczny, jeden z pionierów demokratycznej opozycji po 1956 roku, wspólnie z Jackiem Kuroniem autor listu otwartego do Partii ogłoszonego w 1964 roku, wieloletni więzień polityczny, w okresie „karnawału” „Solidarności” 1989-81 jeden z liderów tego ruchu, mający opinię radykała, autor głośnych wtedy i szokujących słów o władzy partii: „Trzeba im to wyraźnie powiedzieć, że bój to będzie ich ostatni”. Dziś także profesor historii, tyle że mediewista czyli „średniowiecznik”. Dzieli ich bardzo wiele, acz łączy to, że są wybitnymi inytelektualistami i obaj są ludźmi lewicy, choć u każdego z innych jest to lewicowość z innych źródeł się wywodząca i inaczej uformowana. W latach 60-tych, 70-tych, 80-tych trudno by było im się spotkać i dopiero teraz dojrzały po temu warunki. A nie stałoby się tak, gdyby nie Robert Walenciak, który podjął benedyktyński wysiłek spisania ich i zredagowania ich dialogu. Gratulacje Robercie.
I na tym właściwie mógłbym poprzestać rekomendując lekturę tych fascynujących 529 stron książki „Modzelewski-Werblan. Polska Ludowa”. Jednak nie poprzestanę i żeby mocniej zachęcić do lektury wszystkich zainteresowanych najnowszą historią Polski dokonam subiektywnego wyboru niektórych spośród najciekawszych fragmentów książki. Resztę oczywiście doczytajcie sami.
Borejsza i arystokraci
Anegdot w tych rozmowach nie ma wiele. Obaj rozmówcy anegdotczykami i wesołkami nie są. Jednak na jedną, za to na bardzo smaczną anegdotę można natrafić przy lekturze drugiego rozdziału, dotyczącego czasu zakończenia wojny. Oto Jerzy Borejsza przybywa do Krakowa tuż po wyzwoleniu w 1945 roku, w mundurze i z pistoletem, by spotkać się z ziemianami, by „zakrzątnąć się koło prawicy i tam też poszukać szans wsparcia dla nowej władzy”. Andrzej Werblan opowiada: „W spotkaniu uczestniczyło kilku ziemian, m.in. Tyszkiewicz (…) Mieszkali u Potockiego (…) gospodarza w to nie wtajemniczyli (…) przed spotkaniem gdy tak siedzą i debatują, wchodzi Potocki i powiada: „Wiecie przecież, że jestem potomkiem Szczęsnego, zbieracie Targowicę i mnie nie prosicie, więc sam przyszedłem”.
Na co liczyło Szesnastu?
Nawiązując do aresztowania szesnastu przywódców AK i Polski Podziemnej w Pruszkowie Werblan naświetla ten fakt nieco inaczej niż czyni to prawicowa, bogoojczyźniana propaganda historyczna: „Dlaczego Szesnastu wpadło w pułapkę? Jak to się stało, że tacy ludzie jak Pużak, jak dzieci, jak ślepe kocięta, weszli w pułapkę i dali się zawieźć do willi w Pruszkowie, na spotkanie z generałem Sierowem? Przyczyna jest taka: oni, po pierwsze, byli gotowi uznać Jałtę. I uważali, że jak oni to robią, to stają się dla Związku Radzieckiego cennymi partnerami”.
Kto wie, czy, paradoksalnie nie wystawia im to lepszego świadectwa, niż wersja, że naiwnie i bezmyślnie dali się podejść jak harcerzyki, nie mając w zanadrzu żadnej kalkulacji.
„Wyklęci” przeholowali
Nieco inaczej niż nas do tego przyzwyczaił IPN, Werblan naświetla też kwestię „żołnierzy wyklętych” i pokazuje tromtadracką głupotę, która ich zgubiła: „Początkowo „żołnierzom wyklętym” szło jak po maśle. Wysłane przeciw nim oddziały MO oraz elewów oficerskiej szkoły z Chełma łatwo rozbili, broń odebrali, nawet samochód pancerny zdobyli. Jednak popełnili błąd. Idąc na Wierzchowiny, napadli na małe polowe lotnisko radzieckie, wybili nieliczną załogę, spalili dwa samoloty, wymontowawszy przedtem, w celu dozbrojenia się, cztery działka. To ich zgubiło. W pościg ruszyła kompania wojsk pogranicznych NKWD z Brześcia. (…) Dwa dni po Wierzchowinach dopadli ten partyzancki oddział (…) i wybili do nogi”.
„Podsypka” wyborcza 1947
Werblan odnosi się też do kwestii sfałszowanych wyborów 1947. „Ja spytałem Logę-Sowińskiego (…) w czasie wyborów był pierwszym sekretarzem w Łodzi: ile wyście w Łodzi podsypali? To on mi powiedział, że od 10 do 20 procent”
Wniosek? Wybory były „podrasowane” przez władze, ale to nie trzeba było robić totalnego fałszerstwa, żeby je wygrać. Skala poparcia społecznego dla nowej władzy ludowej była na tyle duża, że wystarczyło tylko trochę „podsypać”, dla pewności. Niby niewiele, ale jednak mówi to coś o społecznych nastrojach.
Rozmyślania sylwestrowe
Werblan podważa też inny mit wykoncypowany przez prawicową propagandę, że bycie na szczytach władzy w okresie stalinowskim, to była sama słodycz i beztroska konsumpcja towarów pochodzących ze sklepów za „żółtymi firankami”. Co prawda niedawno ukazała się bardzo obszerna, ponad tysiącstronicowa praca Roberta Spałka z IPN „Komuniści przeciw komunistom”, ale tamten tandetnie „czytankowy” obraz dla naiwnych nadal żyje wyobraźni wielu. A tymczasem, jak powiada Werblan: „W 1952 roku, na Sylwestra, oni w trójkę, Minc, Bierut i Berman, zastanawiali się, gdzie spędzą przyszły Nowy Rok. Czy w takiej sytuacji jak ten, czy już w więzieniu”. A przecież to uwięziony Gomułka był kandydatem do roli polskiego Rajka czy Slanskiego, a nie oni i nikt nie mógł wtedy przewidzieć że za nieco ponad dwa miesiące umrze Stalin, a potem zostanie obalony Beria.
Szachownicą po głowie
Zabawnie brzmi zdanie wypowiedziane na spotkaniu z aktywem młodzieżowym w 1956 roku, przez Władysława Matwina: „Gomułka, wy młodzi towarzysze, wy nie wiecie kogo wy chcecie. Jak grałem z nim w szachy i dałem mu mata, to on złapał szachownicę razem z figurami i na głowie mi rozwalił!”.
Małczaj, tawariszcz Mołotow
Bezceremonialność Gomułki wobec towarzyszy radzieckich zadaje z kolei kłam innemu mitowi prawicowo-patriotycznymi, o bezwzględnym serwilizmie władz PRL wobec tamtej strony zawsze , wszędzie i w każdej sytuacji. Podczas rozmowy w Belwederze w październiku 1956 – jak podaje Werblan – „doszło do starcia” Gomułki z Mołotowem: „Towarzyszu Mołotow, nazywaliście Polskę bękartem, to już lepiej, żebyście się na te tematy nie wypowiadali”. I Mołotow grzecznie zmilczał ten przytyk. Sporo lat później, Gomułka, indagowany przez Breżniewa i Kosygina, kiedy w Polsce będzie kolektywizacja rolnictwa, odpalił: „Zastanowimy się nad tym, kiedy przestaniecie importować zboże ze Stanów Zjednoczonych”.
Zaskoczenie młodego Karola
Wspomnienia Karola Modzelewskiego z dramatycznych scen na warszawskim Żeraniu, 19 października i nastrój wśród robotników Robert Walenciak tak oto puentuje: „Pan szykował się na rewolucję proletariacką, a tu powstanie narodowe…”.
Co z tą Luną?
Werblan nawiązuje też do roli i odpowiedzialności Luny Brystygierowej: „Co do Luny Brystygier, to powiedział (Gomułka – przyp. KL), że ona rzeczywiście wiele złych rzeczy zrobiła i trzeba ją usunąć z bezpieki, ale on sam jest po części winien jej nieszczęściu. Bo ona za nic tam iść nie chciała. Ja ją – mówił – do tego nakłoniłem. Karanie jej byłoby niesprawiedliwe”.
Nie pokazuj, miła nie pokazuj…
Okazuje się też, że krążąca po piśmiennictwie anegdota, jak to Gomułka rzucał kapciem w telewizor, gdy pojawiała się tam Kalina Jędrusik z głębokim dekoltem i krzyżykiem na szyi nie do końca jest zmyślonym apokryfem, co coraz częściej podejrzewałem. „Mogłaby pani trochę mniej pokazywać – tak się odezwał, gdy siedziała obok niego podczas jakiejś akademii” – potwierdza bardzo nieskory do zmyślań i nadinterpretacji, aptekarsko niemal rzetelny Werblan. Potwierdza on też, że za atakiem na Henryka Hollanda, który zakończył się jego śmiercią, być może samobójczą, kryła się intryga skierowana przeciwko Arturowi Starewiczowi.
Kryminał jako pudło rezonansowe
W czasach wszechobecnego kreowania własnego wizerunku, poprawności politycznej i traktowania nieszczerości nie jako kłamstwa, lecz jako dbania o własny PR, imponuje szczerość Karola Modzelewskiego dotycząca motywacji z powodu której kalkulował, że zostanie uwięziony za list otwarty do Partii: „Zakładaliśmy, że nas wsadzą. Ale wsadzenie do więzienia miało swoje plusy, bo dawało znaczny rezonans temu, cośmy napisali. Kryminał jest jak pudło rezonansowe”. Jednocześnie jednak daje się zauważyć, że towarzyszyła temu duża naiwność w przewidywaniu przyszłości: „Ja uważałem, że ten system potrwa dwa, może trzy lata i padnie! Myśmy obliczyli w „Liście otwartym”, z danych Rocznika Statystycznego, że do końca pięciolatki to się zawali”.
C.D.N.