Polska ma wyjątkową szansę w swojej historii.
Może przemienić swe dotychczasowe, konfliktogenne położenie geopolityczne, pomiędzy gospodarczymi i militarnymi gigantami, w maszynkę do zarabiania pieniędzy. A nawet stworzyć w naszym regionie strefę wolną od konfliktów zbrojnych. Ale najpierw rządzący naszym krajem muszą wyrzec Dumy Narodowej,
Nowy Jedwabny Szlak to największy w tym półwieczu globalny projekt industrialny. Zmieni on światowy obieg surowców, towarów i usług. Stworzy nowe centra gospodarcze, handlowe, naukowe i przede wszystkim wielkie porty przeładunkowe. Osłabi dotychczasowe potęgi gospodarcze kosztem Chin i ich kooperantów.
Polska we właśnie układanym po chińsku światowym porządku gospodarczym ma być wielkim portem przeładunkowym. Chińskiego eksportu do Unii Polsko-Europejskiej, oraz na Białoruś, Ukrainę, zachodnią Rosję i Bałkany. A także importu stamtąd do Chin. Chińczycy wybrali Warszawę na stolicę swojej zagranicznej prowincji ekonomicznej. Bo z Polski blisko jest do wielkich rynków europejskich. Bo u nas obowiązują już standardy wspólnoty europejskiej i jednocześnie nadal znacznie taniej jest niż w Niemczech. Polska jest, zdaniem chińskich partnerów, „przewidywalna”. Ale właśnie na „przewidywalności” chińscy partnerzy już się zawiedli i pewnie nie raz się zawiodą.
Bo Polska nadal nie ma opracowanej długofalowej polityki wobec Chin. Na nasz wymiar
Taką politykę czas najwyższy już opracowywać. Aby miała sens, trzeba zmienić dotychczasowe schematy myślenia. Wielkim błędem Warszawy jest projektowanie polsko – chińskiej polityki na zbyt wielki wymiar. Chiny mogą być partnerem Unii Polsko – Europejskiej, Pekin powinien być partnerem Brukseli. Niestety nasza Unia Polsko – Europejska nie ma wspólnej polityki wobec Chin. Na stosunkach bilateralnych wygrywają giganci, czyli Chiny i Niemcy. Pozostałe państwa, nawet Francja, są gospodarczo finezyjnie rozgrywane przez Chiny, silniejszego partnera.
Dlatego Polska powinna zminimalizować ekspansję gospodarczą w najbogatszych chińskich prowincjach. Za to skupić się na współpracy z kilkoma wybranymi. Z prowincją Syczuan, bo tam zaczyna się już istniejący szlak kolejowy Chiny – Europa kończący się w mieście Łodzi. Mogłaby współpracować z prowincją Shanxi, bo tam są liczne kopalnie węgla kamiennego. Można współtworzyć wspólne projekty nowoczesnej, bardziej czystej ekologicznie, energetyki węglowej. A także z prowincją Gansu, bo jest jeszcze biedna, zatem oferty polskie mogą być atrakcyjne. Gansu leży na starym Jedwabnym Szlaku i będzie miała wsparcie ekonomiczne i polityczne z Pekinu. Tylko w biednych, zacofanych chińskich prowincjach polskie firmy mają szanse na przezwyciężenie konkurencji.
Warto przypomnieć, że prowincja Gansu liczy ponad 30 milionów ludności, a jej stolica Lanzhou ponad 3 miliony. Bogaty Syczuan to prawie 100 milinów ludności, a stołeczne Czengdu to ponad 5 milionów mieszkańców. Prowincja Shanxi to prawie 35 milionów, stolica Taiyuan liczy ponad 3 miliony mieszkańców.
Zatem schowajmy dumę narodową. Nie porywajmy się na wielkie konkurowanie w Pekinie, Szanghaju, czy Kantonie. Budujmy polsko – chińskie „guanxi”, czyli specjalne relacje tam gdzie możemy być jeszcze atrakcyjni.
Polscy przywódcy są w Pekinie bardzo elegancko przyjmowani. Gospodarze nie szczędzą im „czerwonych dywanów”. Pamiętajmy, że Pekin codziennie gości liczne zagraniczne delegacje, wśród nich te w randze przynajmniej wicepremiera. Za to zagraniczni prezydenci i premierzy rzadko odwiedzają Lanzhou, Taiyuan, a jeśli już Czengdu to zwykle turystycznie. W Chinach liczą się przede wszystkim relacje personalne, zwane tam „guanxi”. Bardzo liczy się hierarchia przybyłych delegacji. Na pewno polski premier więcej mógłby załatwić dla polskich firm w Lanzhou niż w Kantonie czy Szanghaju. Wbrew popularnym w Polsce opiniom władze chińskich prowincji wiele mogą. Zwłaszcza, kiedy mają dodatkowe błogosławieństwo Pekinu. A takie można wcześniej uzyskać.
Polska marka
Moi chińscy przyjaciele wielokrotnie pytali mnie o sztandarowe polskie produkty eksportowe. O te polskie, znane na świecie marki. Pytali o polskiego Mercedesa, Airbusa, Versace.
Trudno było mi takie, nadal polskie, wymienić. Nic dziwnego, że nasz eksport do Chin to przede wszystkim nieprzetworzona miedź, drób, ostatnio coraz więcej mleka. Mleko staje się polskim hitem eksportowym. I już spotkałem się z opiniami, że na opakowaniach polskiego mleka nie eksponuje się kraju jego pochodzenia. Propaguje się za to, że jest ono z „Unii Europejskiej”, bo UE to bardzo dobra marka w Chinach. Symbol gwarantowanej, dobrej jakości żywności. Niefałszowanej. Zresztą większość Chińczyków wie co to jest „Unia Europejska” i bardzo ceni sobie produkty europejskie. Znacznie mniej Chińczyków, zwłaszcza młodych, wie cokolwiek o Polsce. Polskich marek Chińczycy nie znają.
Zatem zacznijmy tworzyć polskie produkty eksportowe i polskie marki. Ale zanim takie powstaną, nie wstydźmy się, kiedy nasz produkt klasyfikowany jest jako towar z „Unii Europejskiej”. Wręcz podkreślajmy to wszędzie. Dodając zawsze, że znana im „Unia Europejska” jest „Unią Polsko – Europejską”.
Nie wstydźmy się też, że będziemy w Chinach sprzedawać mleko i inne produkty spożywcze, a nie komputery najnowszej generacji. Ale nie tak dawno Japonia, Korea Południowa, Chiny też zaczynały zdobywać zagraniczne rynki od handlu długopisami, termosami i tanimi zegarkami. Zacznijmy być tam stale obecni, a potem pomyślmy gdzie dalej rozpychać się.
Nie wstydźmy się w Chinach, że polskie firmy są kooperantami firm niemieckich. To Niemcy mają najlepszą renomę w Chinach, produkty niemieckie uchodzą tam za najlepsze na świecie. Czasem nawet lepsze od chińskich. Upowszechnianie tam informacji, że 30 procent niemieckiego samochodu zostało wytworzone w Polsce radykalnie zwiększyłoby prestiż naszego kraju i znacznie wzmocniłoby każdą inną polską markę.
Powszechna w Chinach świadomość, że Polska jest największym partnerem gospodarczym Niemiec w „Unii Polsko – Europejskiej”, że produkt niemiecki to produkt częściowo polski, a produkt polski to często hit na rynku niemieckim, zrobiłaby więcej dla promocji polskiego eksportu do Chin niż wbijanie im do głów, że Chopin, Curie-Skłodowska i Kopernik to rdzenni Polacy.
Szlak zgody międzynarodowej
Mamy szansę zarabiać na naszym położeniu geopolitycznym. Dzięki nowym Jedwabnym Szlakom. Na usługach transportowych. Wymianie surowców, produktów, informacji i ludzi między Państwem Środka, Unią Polsko- Europejską i resztą Europy.
Ale takie „usługodawcze” państwo musi prowadzić niekonfliktową politykę zagraniczną. Deklarować przyjaźń na każdym szczeblu z odbiorcami naszych usług, z międzynarodowymi kooperantami. I zawsze pamiętać, że ten kolejowy szlak biegnie przez Rosję i Białoruś. I dlatego polskie władze i instytucje opiniotwórcze powinny unikać niepotrzebnej antyrosyjskiej i anty białoruskiej retoryki. Nawet walczyć z potoczną opinią, że jesteśmy genetycznie antyrosyjscy. Kolejarz, doker, sprzedawca nie może wykonując swoje obowiązki kierować się polityką historyczną. Taj jak fryzjer nie może grozić klientowi brzytwą za przewinienia jego przodków. Jeśli polska gospodarka chce rosnąć na nowym Jedwabnym Szlaku to państwo polskie musi wyrzec się wrogiej retoryki wobec państw przez które ów szlak przebiega.
Brak spójnej, długofalowej polskiej polityki wobec Chin powoduje huśtawkę decyzyjną władz polskich. Jej efektem może być zapowiadany, potrzebny gospodarce chińskiej, a niekoniecznie już polskiej, przyszły Centralny Dworzec Lotniczy. Wielka budowa IV Rzeczpospolitej. Imienia Lecha Kaczyńskiego. I jednocześnie zablokowana rozbudowa łódzkiego kolejowego terminalu towarowego przez pana ministra Macierewicza.
Ostatnia wizyta pani premier Szydło w Pekinie przyniosła skromne skutki gospodarcze. Umowa o współpracy turystycznej, deklaracja współpracy przy regulacji polskich rzek. Polski deficyt we handlu z Chinami od trzech lat znowu rośnie. W Pekinie mamy wakat na stanowisku ambasadora RP.
To wszystko skutek deficytu sensownej, długofalowej polityki Polski wobec Chin.