Polski Kościół ma przedstawicieli, których należałoby ewangelizować, ale albo brakuje mu energii, albo idzie śmiało drogą schizmy, by stworzyć coś w rodzaju katolicyzmu zagrodowego, naszego, polskiego. Uniwersalizm chrześcijaństwa i powszechność Kościoła wydaje mu się czymś wyraźnie podejrzanym, kosmopolitycznym.
Jest w Bydgoszczy proboszcz, gwiazda Youtube’a, Roman Kneblewski, który zaangażował do poznania Ewangelii jedynie pół głowy, bo drugie pół zajmuje mu jego warunkowa deklaracja „faszyzmu bym nie potępiał”. Świeci mu tam ona jaskrawo, jak boski znak z kultowego (nomen omen) filmu „Blues Brothers”. On to, wraz z podobną mu resztą kleru, forsuje w mediach tezę, że Jezus był nacjonalistą.
W Ewangelii ta kwestia jest ważna, ba, kluczowa wręcz, więc pozwala łatwo zrozumieć, co się stało w przypadku Kneblewskiego. Mianowicie Jezus, na początku swego nauczania, rzeczywiście dałby się zakwalifikować jako tradycyjny żydowski nacjonalista. Był wtedy pod wpływem św. Jana Chrzciciela i jego horyzont zdawał się zamykać na rodakach, zgodnie z Torą.
Ale Ewangelia, święta dla chrześcijan, jest dobrze skonstruowaną opowieścią. Następuje przemiana głównego bohatera. Właśnie do niej nie dotarł ks. Kneblewski. Można się założyć, że nawet niektórzy ateiści słyszeli o „Przemienieniu Pańskim”, są kościoły pod tym wezwaniem, ale widocznie bydgoski klecha omijał je wzrokiem. Przemienienie Jezusa symbolicznie przecina ewangelie synoptyczne na dwie części, „wczesnego” i „późnego” Jezusa. Również ostatnia Ewangelia św. Jana ma ten sam układ, choć nie odnotowano w niej owej przemiany, jak u trzech pierwszych ewangelistów: najpierw Jezus jest „nacjonalistą” („Zbawienie pochodzi od Żydów”), by potem całkiem zrewidować swoje poglądy, co do dzisiaj skutkuje oskarżeniami Ewangelii wg Jana o antysemityzm.
W czasie przemiany (Mt 17, 1-8; Mk 9,2-8; Łk 9, 28-36) Jezus spotyka się bezpośrednio ze swym Ojcem (tradycyjnie na górze Tabor). Trochę jakby został wezwany na dywanik, bo od tego momentu wszystko, co mogłoby posłużyć do oskarżenia go o nacjonalizm, bezpowrotnie znika. Jezus ostro skorygował swe nauczanie. W Ewangelii wg Łukasza (10, 25-37) jest jego słynna przypowieść o miłosiernym Samarytaninie, która służy do wyjaśnienia faryzeuszom, że „bliźni” może być obcokrajowcem. To oczywiście było sprzeczne z Prawem, było niepojętym bluźnierstwem, za które Jezus musiał zapłacić.
Jego antyklerykalizm i internacjonalizm zmuszał go do moderowania żydowskiego mesjanizmu, gdy mówił do arcykapłanów i „starszych ludu”: „Królestwo będzie wam zabrane, a dane narodom, które przyniosą owoce”. Był lekko zdenerwowany krzycząc do nich – „Zapewniam was, że celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do Królestwa Boga!” (Mt 21, 31), co w tłumaczeniu na współczesny kontekst językowy znaczyło „jesteście gorsi od złodziei i kurew”. Wyobrażacie sobie, jak krzyczy tak do polskiego episkopatu, który nie wzywa na dywanik ks. Kneblewskiego?
Zaprzeczanie uniwersalistycznemu nauczaniu Jezusa jest herezją. Św. Paweł, który był rodzajem chrześcijańskiego Trockiego, sam przemieniony, pociągnął internacjonalistyczne nauczanie Jezusa do tego stopnia, że „nacjonalistyczną” Torę (w chrześcijaństwie Pięcioksiąg) w swych nowotestamentowych Listach odrzucał, uwalniał się od niej. I to spowodowało ustalenie powszechności Kościoła, jak i wyraźne lekceważenie patriotyzmu („Nasza ojczyzna jest w niebiosach” – Flp 3, 20). Ewangelie jasno mówią, że nacjonalizm może być co najwyżej chorobą wieku dziecięcego. Kneblewski nie doczytał, a episkopat, choć oficjalnie nacjonalizm potępia, głaszcze go po główce.