Rozpylanym w 120-osobowym parlamencie gazem łzawiącym, ponad 40 procentowym bezrobociem, tarciami polityczno-prawnymi z Serbią, aresztowaniami polityków, którzy kiedyś byli dowódcami Armii Wyzwolenia Kosowa, a także chęcią utworzenia swojej 5 tysięcznej armii, na którą nie chcą się zgodzić zarówno Serbia jak i Rosja. Sami Kosowianie narzekają na brak pracy, powszechną korupcję, brak bezwizowego wjazdu do krajów UE oraz biedę.
Mimo, że kraj ten dziewięć lat temu ogłosił niepodległość, to wciąż korzysta nie tylko z wielomilionowych kwot euro wpompowywanych w różne dziedziny życia, ale również ze wsparcia prawnego i militarnego, którego dostarczają misja ONZ poprzez KFOR, Unia Europejska poprzez Misję Praworządności Eulex oraz inne organizacje międzynarodowe. Do tego dochodzi wsparcie diaspory albańskiej rozsianej po całym świecie, która hojnie wspiera swoje rodziny mieszkające w Kosowie. W ubiegłym roku do Kosowa wpłynęło 691 mln euro, z czego prawie 150 mln wpłacili Kosowianie z Niemiec, a 90,5 mln mieszkający w Szwajcarii. W rezultacie pomimo bezrobocia i braku przemysłu, Kosowo to jeden wielki plac budowy, a tłumy młodzieży przesiadują całymi dniami w kawiarniach, pijąc kawę.
Byliśmy największym narodem. Musieliśmy sobie stanąć na drodze
W Kosowie obowiązują oficjalnie dwa języki: albański i serbski. Nie dziwi to, ponieważ przed wojnami bałkańskimi Kosowo wchodziło w skład Serbii i miało status republiki autonomicznej. Serbowie do dziś mówią o tym kraju „Kosowo i Metohija”, albo skrótowo „Kosmet”. Dziś w 1,8 mln Kosowie mieszka około 300 tys. Serbów. Ponad 200 tys. osób wyemigrowało – po zakończeniu wojny w Kosowie – do Serbii. I właśnie sprawy mniejszości serbskiej oraz uregulowanie własności nieruchomości i wszelkich problemów wynikających z ogłoszenia niepodległości przez Kosowo w 2008 roku stanowią główny powód nieporozumień i konfliktów z władzami w Belgradzie. Unia Europejska działaniami swoich przedstawicieli i członków misji stara się pośredniczyć w doprowadzeniu do wyjaśnienia spornych kwestii w ramach dialogu prowadzonego od 2014 roku pomiędzy Belgradem a Prisztiną, ale proces ten często napotyka opór, jeśli nie mniejszości serbskiej, to lokalnych przeciwników porozumienia z Serbią.
Jeden z Serbów powiedział mi kiedyś, że „Bili smo najveća nacija. Morali smo sebi da stanemo na put” („Byliśmy największym narodem. Musieliśmy sobie stanąć na drodze”), co w żaden sposób nie usprawiedliwia jednak braku chęci dogadania się z kosowskimi Albańczykami, z którymi kiedyś, przez lata byli sąsiadami, przyjaciółmi a czasem rodzinami. Oczywiście obecne Kosowo ma na swoim terytorium serbskie „ historyczne i święte relikwie narodowe” jakimi są niewątpliwie: Kosowe Pole czy ortodoksyjne klasztory w Peć/ Peji, Visokim Dećani i Graćanicy k/ Prisztiny – które są dla Serbów, tym czym dla Polaków: Gniezno, Częstochowa czy Kraków. Gdy do tego dodamy jeszcze północną Mitrovicę, zamieszkiwaną w niemal 95 proc. przez Serbów, w której znajduje się kombinat górniczy Trepcza (alb. Trepça, serb. Trepča), to zrozumiałym wydaje się fakt, iż o tę gospodarczą „złotą kurę” toczy się walka pomiędzy Prisztiną a Belgradem.
Kto stoi pod drzewem, je jego owoce
„Kush rri nën pemë, ha edhe kokrrat” (Kto stoi pod drzewem, je jego owoce ) – mówią po albańsku Kosowianie i twierdzą, że skoro kopalnie są na ich terytorium, to maja prawo z nich korzystać. Faktem jest, że ten nierozwiązany dotychczas spór o mało nie doprowadził jesienią 2015 roku do upadku rządu obecnego premiera Kosowa – Isy Mustafy, bowiem chciał on sprywatyzować kopalnie wbrew woli posłów mniejszości serbskiej, z którymi jest w koalicji rządowej. Status kopalni nie jest uregulowany (od 1999 r. znajduje się ona pod nadzorem ONZ i ma pod nim pozostać aż do momentu jej sprywatyzowania). Za czasów Jugosławii był to największy kompleks górniczy, w którym wydobywało się m.in. rudy srebra, cynku, ołowiu. Niektórzy twierdzą, iż są tam również rudy uranu i złota. Obecnie jej wartość wynosi ok. 10 miliardów euro.
15 stycznia br., po raz pierwszy od 18 lat, wyruszył z Belgradu do Mitrovicy pociąg osobowy w barwach serbskiej flagi narodowej, ozdobiony napisami „Kosovo je Srbija”w 21 językach. Wnętrze pociągu ozdabiały plakaty z serbskimi świętymi i klasztorami z angielskimi i serbskimi podpisami. Według serbskich władz celem tej podróży była promocja dziedzictwa narodowego Serbii. Z kolei władze kosowskie pociągu nie wpuściły do Kosowa, argumentując, że jest to prowokacja, ponieważ „pociąg narusza prawo kosowskie”, a wielu pasażerów nie miało prawa wjazdu na teren ich kraju. W rezultacie podróżujący opuścili pociąg w nadgranicznej Raszce i dalej pojechali specjalnie podstawionymi autobusami do Mitrovicy. Przejazd pociągu potraktowano jako powrót do „zimnej wojny” pomiędzy Belgradem a Prisztiną. W rzeczywistości była to prowokacja niejako wyborcza, stanowiąca część kampanii ówczesnego premiera Serbii, Aleksandara Vućića, dziś już zwycięskiego prezydenta – elekta.
Z kolei albańska opozycja w Kosowie bardzo długo zwlekała z uchwaleniem ustawy powołującej do życia Sąd Specjalny z siedzibą Hadze dla osądzenia zbrodni popełnionych przez bojowników Armii Wyzwolenia Kosowa (alb. Ushtria Çlirimtare e Kosovës ), który jest wymuszoną przez społeczność międzynarodową odpowiedzią na raport przygotowany w 2011 r. przez UE, z którego wynika, iż wielu obecnych polityków ( w tym obecny prezydent Kosowa – Hashim Thaci ) dopuściło się w okresie konfliktu na Bałkanach zbrodni wojennych, handlu organami, narkotykami oraz brało udział w eksterminacji ludności serbskiej, albańskiej i cygańskiej.
Podczas jesiennych obrad kosowskiego parlamentu wielokrotnie rozpylano w sali obrad gaz łzawiący, aby zapobiec zatwierdzeniu granicy z Czarnogórą, z którą obecnie Kosowo ma jedynie linię demarkacyjną, ponieważ sporne jest około 8 tysięcy nadgranicznych hektarów. Być może teraz na jednym z wiosennych posiedzeń parlamentu – po interwencji polityków z UE i USA – zostanie uregulowana kwestia granicy z Montenegro.
Zęby często gryzą język, mimo to, pozostają przyjaciółmi
„Dhembi kafshon shpesh gjuhen, megjithate ata mbeten miq” (Zęby często gryzą język, mimo to, pozostają przyjaciółmi ) – mówią Albańczycy w Kosowie i pomimo wielu spornych kwestii z Serbami utrzymują z nimi kontakty, które dają im wymierne korzyści. Wiele spółek, przedsiębiorstw i interesów Kosowianie prowadzą wspólnie z Serbami. W sklepach towary z całej Europy trafiają dzięki pośrednictwu właśnie Serbów.
I pomimo, że Serbowie oficjalnie nie popierają działań polityków z Prisztiny i nie uznają Kosowa, to jednak pieniądz nie zna się na polityce.
Olbrzymie emocje budzą w Serbii informacje, iż 2500 funkcjonariuszy Kosowskich Sił Porządkowych (Kosovo Security Forces, KSF) kosowscy politycy zamierzają przekształcić w regularną armię liczącą do 5 tysięcy żołnierzy. I choć 8-milionowa Serbia, mająca największą liczebnie armię na Bałkanach ( ok. 35 tys. żołnierzy ), która otrzymała niedawno w darze od Rosji, 6 MiG-ów 29, wartych 150 mln euro, jest oficjalnie krajem neutralnym i nie kandyduje do NATO – ostro protestuje przeciwko militaryzacji Kosowa. Zresztą nie zezwalają na to ustalenia międzynarodowe zapisane w rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ i innych dokumentach regulujących status Kosowa.
A nieoficjalnie, w taksówce w Prisztinie i innych miastach Kosowa, starsi Kosowianie, mówią po serbsku i z rozrzewnieniem i nostalgią wspominają stare jugosłowiańskie czasy. I nie obchodzi ich dzisiejsza polityka, tylko chcieliby żyć lepiej, spokojniej. Tak, by ich dzieci nie musiały emigrować za chlebem i by nie bali się tego co im przyniesie jutro. Mówią, że ten „rozwód z Serbią i Jugosławią” to nie jest dla nich dobry, bo cena obecnej wolności jest bardzo wysoka.