9 grudnia 2024

loader

KOD na rozdrożu

Mimo, iż Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory ponad rok temu, mało jest w naszym dyskursie (zwłaszcza po stronie opozycyjnej) refleksji nad tym, dlaczego ugrupowanie, które większość Polaków zdecydowanie odrzuciło w 2007 roku, wróciło w zeszłym roku do władzy zdobywając, jako pierwsze po 1989 roku, samodzielną władzę? […] By to lepiej zrozumieć warto dokonać politologicznej analizy elektoratu rządzącej partii.

Składał się on z trzech komponentów, z czego dwa były jego częścią składową, także przy poprzednich wyborach, trzeci zaś pojawił się w 2015 roku ostatecznie przechylając salę zwycięstwa na korzyść partii Jarosława Kaczyńskiego. Przyjrzyjmy się każdej z tych grup:
– Pierwsza to ludzie o wyraźnie prawicowej tożsamości politycznej – warto podkreślić, że to tożsamość jest tym, co tę grupę konstytuuje. Zaliczają się do niej prawicowi profesorowie, intelektualiści, różnego typu „liderzy opinii”. Ta część elektoratu ma swoją wizję funkcjonowania Polski oraz silne przeświadczenie (inna sprawa czy słuszne), że ich wrażliwość była w III RP niereprezentowana.
– Druga część to elektorat socjalny. W jej skład wchodzą obywatele, którzy w III RP doznali wykluczenia ekonomicznego: ludzie biedni, często gorzej wykształceni, na ogół wierzący. Ich wykluczenie było tym dotkliwsze, że równocześnie z ekonomicznym przyszło wykluczenie symboliczne, stygmatyzacja biedy i cały dyskurs mówiący o tym, że ludzie, którzy nie odnaleźli się w „nowej Polsce”, byli po prostu gorsi, głupsi, mniej pracowici itd. W wersji twardej tego dyskursu była jawna pogarda, a w miękkiej – „dobrotliwe” politowanie, które było równie upokarzające. Elektorat ten przez lata 90. w większości głosował na SLD (SdRP a potem SLD). Po flircie postkomunistycznej lewicy z „trzecia drogą” przerzucił swoje poparcie, mniej więcej po równo, na PiS i PO. Jednak od 2007 roku w większości stanowi elektorat Prawa i Sprawiedliwości.
Te dwa komponenty dawały partii Jarosława Kaczyńskiego rolę hegemona opozycji, jednak nie dały zwycięstwa wyborczego ani w 2007 r., ani w 2011 r. i nie dałyby go też w roku 2015. O zeszłorocznym zwycięstwie PiS przesądziło pojawienie się trzeciego komponentu – ludzi młodych. Możemy ich nazwać „klasą aspirującą”. To pokolenie urodzone po 1989 roku, które wychowywało się w III RP w pewnym otoczeniu symbolicznym, na które składały się prawicowa siatka pojęć (patriotyzm rozumiany jako gotowość do walki i umierania za ojczyznę, kult powstań itd.) oraz kult sukcesu rozumianego jako sukces materialny. Przekaz, jaki otrzymywali przez całe życie brzmiał następująco: „Chcesz, jak my ludzie sukcesu, posiadać ładny dom, samochód i jeździć na zagraniczne wakacje? Wystarczy, że będziesz się uczyć, skończysz studia, a następnie znajdziesz dobrą pracę”. Uczyli się, skończyli studia, jednak żadna dobra praca na nich nie czekała. Dziś często pracują w korporacjach za marne pieniądze. Niektórzy spłacają kredyty, inni wynajmują mieszkania, a jeszcze inni muszą nadal mieszkać z rodzicami. Wszyscy czują się oszukani. Czasem myli się ich z „elektoratem socjalnym”, ale to duży błąd. […] Młodzi ludzie z tej klasy nie są może bardzo biedni – na ogół mają pracę – są za to bardzo wkurzeni.
To właśnie gniew i kilku cynicznych polityków umiejętnie grających na tej emocji powoduje, że „pop patriotyzm” (innego patriotyzmu III RP nigdy nie uczyła), na którym wyrośli, zmienia się w „pop nacjonalizm”. Gniew jest też spoiwem łączącym tych młodych ludzi ze skrajną prawicą. On też dał PiS-owi zwycięstwo w ostatnich wyborach. W przypadku pierwszego komponentu elektoratu partii rządzącej spoiwem była tożsamość, w przypadku drugiego interes klasowy […], a w przypadku trzeciego zadecydowało wkurzenie na cały establishment.

W socjologicznej pustce

11 listopada b.r. w Warszawie widziałem wielu młodych ludzi z flagami, kotwicami i innymi symbolami walki o niepodległość. Część zapewne wybierała się na Marsz Niepodległości, inna część go popierała. Nie twierdzę oczywiście, że każdy młody człowiek pracujący w korporacji i będący „klasą aspirującą”, jest zwolennikiem Marszu Niepodległości – twierdzę natomiast, że liczba zwolenników tego typu przedsięwzięć w tej grupie będzie rosła, a nie malała. Trendu tego nie zatrzyma kompletnie nieskuteczna strategia, jaką jest nazywanie Marszu Niepodległości „marszem faszystów”. Oczywiście, organizatorzy marszu tacy jak ONR, Młodzież Wszechpolska, czy Ruch Narodowy, to organizacje jawnie faszyzujące, a znacząca część uczestników Marszu wykazuje sympatie faszystowskie lub nazistowskie, jednak nie wszyscy. Nie jest przypadkiem, że skrajna prawica, nie licząc 11.11, nie ma, mówiąc eufemistycznie, dużych zdolności mobilizacyjnych. Nie jest też przypadkiem, że żeby by wejść do parlamentu członkowie Ruchu Narodowego musieli schować swój szyld i kandydować z list Kukiz 15.[…] Marsz Niepodległości nie jest więc „marszem faszystów”, lecz marszem ludzi maszerujących pod faszyzującymi hasłami. Takie postawienie sprawy nie czyni sytuacji bardziej optymistycznej, ale pozwala nam lepiej zrozumieć złożoność procesów, jakie się dokonują w polskim społeczeństwie.
Młodzi ludzie odczuwają często bardzo uzasadniony gniew, ten zaś kanalizuje dziś prawica i skrajana prawica, które podsuwają retorykę i wskazują wrogów (mniejszości seksualne, uchodźcy itd.). Czemu im się to udaje? Ponieważ dobrze zdiagnozowały jedno z najistotniejszych zaniedbań Polski po 1989 roku. Nie udało się nam zbudować społeczeństwa. Mówiąc „społeczeństwo” mam tu na myśli wspólnotę, którą łączy coś więcej, niż wspólny język i położenie w Europie. Społeczeństwa, które ma wobec siebie jakieś obowiązki. Polskie elity po 1989 roku postawiły na narrację indywidualistyczną (żeby nie powiedzieć egoistyczną) opowiadając, że „każdy jest kowalem własnego losu”. Polska prawica (PiS) i skrajna prawica (RN, ONR, MW itd.) miały więc podwójnie ułatwione zadanie.
Po pierwsze wchodziły tam, gdzie jest socjologiczna pustka, po drugie polska szkoła ucząca tradycyjno-militarystycznych koncepcji patriotyzmu wyposażyła młodzież w język i wachlarz pojęć, a prawica takim właśnie językiem się posługiwała (zrozumiałym dla młodych ludzi). Oba nurty prawicy rozumiały, że gniew społeczny może być politycznie sprawczy tylko wtedy, gdy artykułuje go wspólnota, dlatego obie postawiły na jej budowę. Inną proponuje PiS, inną narodowcy, jednak obie te siły walczą o ten sam elektorat poprzez budowę wspólnoty aksjologicznie zakorzenionej w tradycyjnie rozumianym patriotyzmie interpretowanym nacjonalistycznie. Mimo, iż z samej swojej definicji są to wspólnoty wykluczające, oparte na języku, który jest często prostacki, agresywny i nieprzyzwoity, to język ten jest zawsze wspólnotowy.

Pułapka imitacji

Po stronie liberalnej mamy język wypełniony przezroczystymi pojęciami. Często w dyskursie po tej stronie pojawia się słowo „Nowoczesność” (nawet partia się tak nazywa), ale co ono w zasadzie oznacza? Inne pojęcie – „modernizacja” – również w Polsce jest przezroczyste. […] Cały słownik, którym się posługuje strona liberalna jest przezroczysty. Przezroczyste pojęcia nigdy nie stworzą wspólnoty, ponieważ musi być ona zawsze zakotwiczona w czymś, co jest zdefiniowane. Jednak problem strony liberalnej jest dużo głębszy.
W Polsce liberalne elity umiały zawsze świecić tylko światłem odbitym. Dlatego u nas nie było „sporów modernizacyjnych”, tylko ich imitacje. Nie było dyskursu równościowego, tylko imitacja dyskursu równościowego. Nawet kultura masowa była w dużej mierze imitacyjna. […]
W tej „wielkiej imitacji” nie mogły powstać oryginalne myśli, diagnozy itd. Bronisław Komorowski, chcąc pojednać społeczeństwo, przywrócił do panteonu bohaterów narodowych Romana Dmowskiego, ale w gruncie rzeczy zrobił imitację polityki zgody narodowej, która historycznie była kompletnie bezrefleksyjna.
KOD jest w swoim politycznym działaniu grupą rekonstrukcyjną opozycji demokratycznej z lat 80. […] Oczywiście prawa strona sceny politycznej również imituje, ale ona czerpie wzorce od tych, co teraz wszędzie wygrywają, a lewa i środek od tych, co już tylko przegrywają.

Przyszłość KOD-u

W tak zarysowanej rzeczywistości ostatnie zachowania Mateusza Kijowskiego nie powinny dziwić. Nie sądzę też, by w przypadku lidera KOD-u można było mówić o przejęzyczeniu albo o „chlapnięciu”. („Lewactwo”, odwołanie się do Dmowskiego – red. DT). To absolutnie świadoma strategia, która moim zdaniem, przy aktualnej dynamice, będzie się pogłębiać. Kijowski widzi słabość własnego środowiska, widzi też, że na pustych hasłach modernizacyjnych nie da się zbudować wspólnoty. Widząc siłę po prawej stronie ucieka w, typowy dla klasy średniej, konformizm. Wybiera najprostszą intelektualnie diagnozę, która mówi, że „prawica to przynajmniej jakaś siła, podczas gdy lewica to bezsiła”. Idąc tym tokiem rozumowania (ze wsparciem Romana Giertycha, a być może i Bronisława Komarowskiego) będzie przesuwał KOD coraz bardziej w prawo. Sądzę, że nawet za cenę odejścia z ruchu lewicy.
Lider KOD-u zrobił już z Romana Dmowskiego jednego z patronów Marszu Niepodległości organizowanego przez KOD, był autorem nieprzyjemnych i nieuczciwych słów o antyfaszystach, kierował ciepłe słowa do narodowców. Sądzę, że to nie koniec. Mateusz Kijowski rozumie, że by odsunąć PiS od władzy trzeba się zabrać za budowanie społeczeństwa, jednak zamiast zaproponować własny model wspólnoty, próbuje sobie „pożyczyć” go od prawicy. To droga na popełnienie politycznego samobójstwa. Imitacje zawsze są mniej ciekawe od oryginałów. […]

trybuna.info

Poprzedni

Nie dolecieli na mecz

Następny

Półfinaliści w komplecie