Czym jest kolaboracja, wiedzą wszyscy albo tak im się wydaje. A czym jest kohabitacja? To układ rządzących, w którym prezydent i większość sejmowa pochodzą z różnych, nawet przeciwstawnych obozów politycznych. W czasach gdy Polska aspirowała do bycia krajem demokratycznym, takie układy kohabitacyjne były na porządku dziennym.
Tak było za rządów SD-PSL w latach 1993–1995, gdy prezydentem był Lech Wałęsa. Oprócz kohabitacji mieliśmy wtedy falandyzację i obiad drawski (1994). Wałęsa nie próbowałby być dobrym prezydentem, nawet gdyby ktoś mu doradził, jak to zrobić, a już na pewno nie w sytuacji, gdy cała jego kancelaria podpowiadała, jak być prezydentem złym. W tej sferze jednak i tak był samorodnym talentem.
Po krótkim okresie kurtuazji pomiędzy prezydentem Kwaśniewskim a rządem SLD nastąpiła kolejna kohabitacja. W relacjach z rządem Buzka Kwaśniewski był ostrożnym recenzentem, a z prawa weta korzystał bardziej niż wstrzemięźliwie, aczkolwiek aż 28 razy. Koalicjanci AWS-UW nie posiadali większości pozwalającej na odrzucenie prezydenckiego veta, ale korzystali nie raz z życzliwej postawy PSL. To przecież trzeci ojciec IPN-u.
Za rządów Leszka Millera początkową sielankę w relacjach z Pałacem Prezydenckim, zajmowanym do 2005 roku przez Aleksandra Kwaśniewskiego, zastąpiła szorstka przyjaźń, która skończyła się w maju 2004 roku powołaniem rządu Marka Belki.
Kolejnym etapem była braterska miłość pomiędzy Lechem a Jarosławem Kaczyńskim. To Lech zameldował bratu wykonanie zadania. Niestety, sielanki nie trwają długo i Jarosław przegrał wybory. Prezydent Lech Kaczyński obsłużył koalicję PO-PSL 17 wetami, ale w swojej aktywności na pewno był bardziej przewidywalny niż Lech Wałęsa.
Następcy Lecha Kaczyńskiego trudno zarzucić nadmierną aktywność. Najpierw był w cieniu Tuska, potem w cieniu swojej żony. Niemniej 4 razy zawetował ustawy „swojej” koalicji. Okazał się szczególnym przeciwnikiem upraw GMO oraz – co warto docenić – zwolennikiem kontroli rządowej nad procesami odrolniania gruntów uprawnych. Był też drugim po Lechu Wałęsie prezydentem, któremu wyborcy zaufali tylko raz.
Potem nastąpiła era Andrzeja Dudy. Nie był w stanie zastąpić Jarosławowi brata, choć w kancelarii Lecha praktykował. Jarosław traktował „swojego” prezydenta raz jak uczniaka, raz jak niezbyt lubianego pasierba. Nie szczędził mu upokorzeń, w czym zresztą nie był jedyny. O upokorzenia nie było trudno, bo aktualny prezydent mimo uzyskania tytułu doktora nauk prawnych (praca pod tytułem „Interes prawny w polskim prawie administracyjnym”) zachowuje się raczej jak adwokat z urzędu po studiach wieczorowych na amerykańskim uniwersytecie. Jego były przełożony i promotor profesor Jan Zimmermann przepraszał wielokrotnie i mówił, że jest mu wstyd za byłego podopiecznego. W wywiadzie dla TVN nazwał postępowanie prezydenta haniebnym. Moim zdaniem można uznać, że prezydent jest w swoim postępowaniu konsekwentny, a profesor Zimerman zna go chyba najlepiej, choć nie tak dobrze jak obaj ojcowie Dudy – jego rodzony i ten duchowy, Jarosław.
O ile jego poprzednik prezydent Komorowski przykładał sporą wagę do nasiennictwa, o tyle Andrzej Duda wydaje się preferować hodowlę trzody. Faktycznie, w hodowli trzody mamy jako kraj spore sukcesy, daleko nam jednak do europejskich czempionów takich jak Hiszpania czy, przepraszam bardzo, Niemcy. Przed nami są jeszcze Francja, Dania i Niderlandy. Gdybyśmy zgodnie z sugestią prezydenta przerobili multikina na obiekt hodowlany, to kto wie, może dzięki wysokiej kulturze udałoby się te Niderlandy przegonić.
A przy okazji hodowli, wróćmy do naszych baranów, pardon, prezydentów, czyli kohabitacji. Cytując prof. Zimermana, „Andrzej Duda po wielokroć łamał konstytucję, jest człowiekiem słabym, może nie bardzo się nadającym do tej funkcji, może zależnym za bardzo od kogoś tam, spolegliwym, ale prezydentem”. Czy świadomie łamał konstytucję, może wiedzieć tylko jego małżonka. Ta nie ma jednak obowiązku zeznawać na jego niekorzyść, a (być może przewidująco) stara się nie mówić w ogóle. Milczenie jest złotem, powiedziałaby inna małżonka, tym razem pana premiera Morawieckiego.
Trzymając się analogii panaprezydenckich, współpraca z Andrzejem Dudą miałaby raczej charakter kolaboracji niż kohabitacji. W okresie powyborczym Andrzej Duda zyskał czas, by wbrew charakterowi i wychowaniu zachować się poważnie i odpowiedzialnie. Wybiera jednak wierność ojcu i „ojcu chrzestnemu”. Zostawia Zjednoczonej Prawicy czas na ewakuację i zacieranie śladów. Na zakup i eksploatację niszczarek.
Niestety, nic też nie wskazuje, by w najbliższej przyszłości Andrzej Duda zechciał wykorzystać swoją szansę. Przyszły rząd Donalda Tuska skazany będzie więc na lawirowanie i halsowanie wokół prezydenta, a czasem na kolaborację. A na zakończenie kadencji PAD pokaże wszystkim osobiście podpisane przez siebie ułaskawienie, jakby parafrazę kardynała Richelieu: „Z mojego rozkazu i dla dobra kraju osoba posiadająca ten dokument uczyniła to, co uczyniła. Andrzej Duda”. No chyba, że się nie uda.
aristoskr.wordpress.com