2 grudnia 2024

loader

Kołodko – liberalno-neoliberalna obrona PRL

Grzegorz Kołodko fot. Facebook

Przeglądzie z 26.08-1.09 2024 roku ukazał się artykuł Grzegorza Kołodki pt.: Pokolenie transformacji ustrojowej. Autor na samym początku dokonuje generalnej oceny przesilenia, jakie miało miejsce w 1989 roku: „Był to przełom polityczny, który umożliwił po niekonsekwentnych prorynkowych reformach systemu państwowego socjalizmu nieodwracalne pchnięcie do przodu procesu transformacji ustrojowej – liberalizacji politycznej i gospodarczej, które wiodły do demokracji i gospodarki rynkowej”.

Grzegorz Kołodko przez długie lata przedstawiany był jako zwolennik socjalizmu. I sam zapewne za takiego chciał uchodzić, tym bardziej, że karierę polityczną rozpoczął w Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, a później działał w ramach Sojuszu Lewicy Demokratycznej. W latach 1989-1991 był członkiem Rady Ekonomicznej Rady Ministrów. Czterokrotnie powołany był na urząd wiceprezesa Rady Ministrów i ministra finansów w rządach z udziałem SLD. Nominowany był przez Euromoney Najlepszym Ministrem Finansów Europy Środkowo-Wschodniej (1996). Z całą pewnością wniósł więc swój wkład w przygotowanie kapitalistycznej transformacji ustrojowej i ponosi część odpowiedzialności za to, co się po roku 1989 stało.

W cytowanym zdaniu Kołodko nie broni tego, co było komunistycznego w „realnym socjalizmie”, który nazywa „socjalizmem państwowym”, lecz zasługę „realnego socjalizmu” widzi w tym, że przygotowywał on warunki do kapitalistycznej transformacji ustrojowej. O tym, że za socjalizmem opowiadała się wówczas większość społeczeństwa, na co wskazywały wyraźnie badania socjologiczne, Kołodko nawet się nie zająknął. Pomijając nazwisko Jaruzelskiego, podkreślił, że w okresie jego rządów „stworzono relatywnie korzystne w porównaniu z innymi krajami socjalistycznymi warunki startu do przyśpieszenia transformacji, której symptomy zrodziły się już wcześniej”; „Po wyłączeniu z uprzednio funkcjonującego jako monobank Narodowego Banku Polskiego sieci dziewięciu banków i ich skomercjalizowaniu działał zdecentralizowany system bankowy”; „Ponad połowa obrotów handlu zagranicznego dokonywała się poprzez wymianę towarową z Zachodem”; „Tak zaawansowaną decentralizacją i deregulacją oraz zasięgiem prywatnego sektora nie mógł wtedy pochwalić się żaden kraj socjalistyczny”. Kołodkę niepokoiła tylko inflacja, ale nie wspomina o tym, że inflacja była środkiem niezbędnym elitom politycznym do przełożenia kosztów transformacji na pracującą większość społeczeństwa.

Kołodko pisze jednak, że w końcówce PRL „nie była to jeszcze gospodarka rynkowa, ale na pewno już nie była to gospodarka centralnie planowana”. W tych wypowiedziach Kołodki widoczna jest powierzchowność i ogólnikowe pustosłowie. Bo jak ma nie być „to jeszcze gospodarka rynkowa” skoro jednym z najważniejszych problemów była inflacja przeradzająca się w hiperinflację? Jak miało nie być gospodarki rynkowej, skoro istniał nie tylko Narodowy Bank Polski, ale zdecentralizowany system bankowy i rynek walutowy? Co więcej, Polska w 1986 roku stała się pełnoprawnym członkiem Banku ŚwiatowegoMiędzynarodowego Funduszu Walutowego – dlaczego zatem było to możliwe? Kołodko w istocie ubolewa więc nie nad ty, że w Polsce Ludowej nie było gospodarki rynkowej, bo to jest kłamstwo, ale nad tym, że nie było kapitalizmu!

Kołodko, jak na apostatę socjalizmu i komunizmu przystało, stara się podkreślić zasługi ekipy Jaruzelskiego i Rakowskiego w obaleniu realnego socjalizmu i przygotowaniu warunków do kapitalistycznej transformacji ustrojowej. Posługiwanie się terminem „gospodarka rynkowa” w odniesieniu do kapitalistycznego systemu wyzysku najemnej siły roboczej, to w wydaniu Kołodki i jemu podobnych, tylko chęć ukrycia swego renegactwa i ideologicznego zaprzaństwa.

Kołodko ocenia, że PRL konsekwentnie zmierzał więc do kapitalizmu. Jakie zatem były przyczyny upadku „realnego socjalizmu”? Oto pełne wyjaśnienie Kołodki. „Zarazem sytuacja była niesprzyjająca ze względu na największą pośród państw socjalistycznych skalę inflacji cenowo-zasobowej. Syndrom shortageflation, jak to nazwałem w literaturze anglojęzycznej, był szczególnie dotkliwy, co stawiało liberalizację gospodarki i politykę stabilizacyjną przed poważnymi problemami. To wszakże nie brak woli i kompetencji rządów lat 80. doprowadził do opłakanej sytuacji gospodarki w końcu tamtego dziesięciolecia, ale zimne wojny: ta polska domowa i ta światowa. Zarówno mocarstwa zachodnie, które nałożyły na Polskę sankcje gospodarcze po wprowadzeniu stanu wojennego w końcu 1981 r., jak i wewnętrzna antyrządowa opozycja konsekwentnie stosowały zasadę »im gorzej, tym lepiej«. Blokując pożądane reformy, sprzyjało to dalszemu strukturalnemu erodowaniu systemu państwowego socjalizmu. Uginał się on coraz bardziej nie tylko pod ciężarem własnej nieudolności i nieumiejętności dostosowania się do wyzwań nabierającego rozpędu procesu globalizacji, lecz także wskutek celowego osłabiania przez antysystemowe siły wewnętrzne i zewnętrzne. Przełom polityczny 1989 r. zmienił sytuację zasadniczo; co wcześniej było niewykonalne, stało się możliwe. Nic przeto dziwnego, że we wszystkich ministerstwach, poczynając od najważniejszego Ministerstwa Finansów, sięgnięto do szuflad, by wyciągnąć zalegające tam propozycje programowe. Po odkurzeniu wiele z nich teraz już mogło się przydać”. Tak więc widzimy, że według Kołodki rok 1989 był przełomowy, a urzędnicy w szufladach trzymali już gotowe rozwiązania problemów na drodze do „gospodarki rynkowej” (czyli kapitalizmu).

Kołodko za dobrą monetę miał początkowe deklaracje Tadeusza Mazowieckiego i jego rządu, że w okresie przejścia do „społecznej gospodarki rynkowej” (kapitalizmu) recesja będzie niewielka i krótkotrwała. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie „eksperymenty” rządu i „zgubne doktrynerstwo” ludzi związanych z Leszkiem Balcerowiczem, i do tego oczarowanych Zachodem…

Tylko ludzie naiwni i zakonspirowani agencji wpływu państw zachodnich mogli głosić i wierzyć w te demagogiczne obietnice. Według tego, co pisał Kołodko, cel stworzenia neoliberalnej gospodarki rynkowej pojawił się nieoczekiwanie i wbrew uzgodnieniom Okrągłego Stołu, w obradach którego Kołodko uczestniczył. Tak może mówić tylko człowiek, który nie znał poglądów ówczesnej antysocjalistycznej opozycji – ale Kołodko nie znać ich nie mógł, a teraz udaje naiwnego, jak Putin w negocjacjach z Ukrainą… „znowu głupca oszukali”… Nie tylko Leszek Balcerowicz był winien za recesję i bezrobocie, ale także Ci, którzy powierzyli mu odpowiedzialne stanowisko, lobbowali za nim i realizowali jego polecenia. Ale Kołodko o tym woli milczeć…

Jak na człowieka „lewicy” przystało, rozważa w asekurancki sposób „blaski i cienie polskiej transformacji”. Słusznie występuje przeciwko „uśrednianiu danych” z tego okresu. Jego zdaniem zwolennicy neoliberalizmu przy pomocy statystyki ukrywają „katastrofalną recesję »terapii szokowej« i dramatyczne załamanie dynamiki gospodarczej” w końcówce lat 90. To doprowadziło „do stagnacji gospodarczej”. Kołodko, próbował prześlizgnąć się przez problem. Dodał, że w czwartym kwartale 2001 roku w porównaniu ostatnim kwartałem poprzedniego roku PKB zwiększył się o śladowe 0,2%. A następnie sam przeszedł na płaszczyznę dyskusji neoliberałów, którzy podają, że w latach 1990-2024 PKB rósł średnio biorąc o 3,3% i pisał, że to 3,3 % ukrywa znacznie wyższy wzrost (o 6,4%) w latach 1994-1997, kiedy rządy realizowały Strategię dla Polski, w których, co jest chyba oczywiste, Kołodko był wicepremierem i ministrem finansów.

Ale problem nie polega na sporze o wskaźniki PKB, które potrafią być zwodnicze. Wystarczy sięgnąć po dane przytaczane przez Andrzeja Karpińskiego w jego książce pt. Jak wyjść z chaosu i bezwładu – propozycja strategii i polityki przemysłowej dla Polski. Problem leży nie we wskaźnikach przytaczanych przez Kołodkę, ale w tym, że już w pierwszym dziesięcioleciu doszło do praktycznej deindustrializacji kraju, do zaprzepaszczenia wysiłków i pracy narodu w ciągu kilku dziesięcioleci. Zdaniem profesora Karpińskiego „w latach 90. nasze straty w potencjale przemysłu krajowego były, licząc w procentach, prawie takie same jak w czasie wojny i okupacji hitlerowskiej z lat 1939-1945. W obu przypadkach była to utrata 33% majątku produkcyjnego całego przemysłu własności krajowej. A w warunkach 75 lat bez wojny (1945-2020), poza lokalnymi konfliktami, nie miało to niemal precedensu w powojennej Europie. Z uwagi zaś na zasadniczą rozbudowę przemysłu w Polsce Ludowej straty poniesione w latach 90., licząc w wartości utraconej produkcji, były od tych wojennych zdecydowanie większe. Za sukces w transformacji ustrojowej zapłaciliśmy więc – moim zdaniem – nadmierną i zbyt wysoką cenę z powodu popełnionych błędów.

Ale mimo ujawniania się w naszym przemyśle krajowym wielu ujemnych skutków neoliberalizmu, kolejne rządy po 1989 roku konsekwentnie realizowały wspomnianą wyżej skrajnie neoliberalną wersję polityki przemysłowej (z wyjątkiem trzech lat, kiedy kierował naszą gospodarką wicepremier prof. G. Kołodko)”.

Karpiński broni tu więc Kołodki, i chociaż rzeczywiście przyhamowano wówczas tę politykę i prywatyzację, oraz uporządkowano nieco gospodarkę, to okazało się, że rządy z jego udziałem na tyle uporządkowały tylko sytuację, aby kolejne rządy postsolidarnościowe mogły ten proces spokojniej kontynuować. Karpiński podawał, że „najważniejszym i najbardziej miarodajnym miernikiem zasięgu naszej deindustrializacji jest przede wszystkim poziom zatrudnienia w przemyśle w stosunku do ogólnej liczby ludności kraju. O ile w roku szczytowego u nas poziomu zatrudnienia w przemyśle, to jest w roku 1980, pracowało w nim 14,7% całej ludności Polski, o tyle w roku najniższego poziomu tego zatrudnienia, to jest w  2003 roku, w wyniku gwałtownego jego spadku po 1989 roku – już tylko 7,5%, czyli prawie dwa razy mniej. Był to największy regres odnotowany na poziomie tego wskaźnika w Europie”.

W przemyśle w szczytowym poziomie jego rozwoju w roku 1980, pracowało w Polsce 5 225 tys. osób. W 2003 roku w przemyśle było zatrudnionych  4 773 tys. W 2019 roku osiągnęliśmy dopiero 3 261 tys. osób pracujących w przemyśle, czyli tylko 62% najwyższego dotychczas osiągniętego poziomu w 1980 roku. A Kołodko bardzo szybko załatwił się z problemem deindustrializacji. Przypomnieć można, że przestały istnieć: Stocznia im. L Waryńskiego w Szczecinie, Stocznia im W. Lenina w Gdańsku, Stocznia im. Komuny Paryskiej w Gdyni, Huta im. W. Lenina w Krakowie i to pomimo zmiany ich nazw. Przestały istnieć ogromne Zakłady Mechaniczne im. gen. K. Świerczewskiego „Zamech” w Elblągu, produkujące turbiny oraz największa fabryka makaronu w Malborku. Liczba kopalń spadła z 70 do 20…. Zamknięto tysiące innych zakładów i przedsiębiorstw… W przemyśle włókienniczym stanowiącym chlubę Polski zatrudnienie spadło z 346,5 tys. w 1989 roku do 86,7 tys. osób w 2003 roku. Część zakładów zlikwidowano dlatego, że zastosowano wobec nich wrogie przejęcie, zachodnie korporacje kupowały zakłady za bezcen i obietnice inwestycji, po czym zamykały produkcję, a ludzi zwalniano masowo. Sprzęt trafiał zapewne do krajów rozwijających się, gdzie była tańsza siła robocza…

Wbrew tytułowi artykułu Pokolenie ustrojowej transformacji, Kołodko nie pisze o ludziach tego okresu. Można by powiedzieć – nic szczególnego – bo musiałby napisać o tym, że wielu z nich ostatnie lata swojej aktywności zawodowej spędziło na bezrobociu lub pracując w szarej strefie, że 4 miliony bardziej aktywnych i wykształconych obywateli musiało wyemigrować w poszukiwaniu pracy, że wyemigrowało wiele tysięcy lekarzy i pielęgniarek.

Kołodko jako osiągnięcie PRL przedstawiał to, że Polska stała się członkiem Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego, kontrolowanych faktycznie przez USA. Ale nie zająknął się, że ponad 35 lat po rozpoczęciu transformacji w rękach polskich jest tylko od 30 do 40% banków w Polsce.

Kołodko czepia się szczegółów polityki poszczególnych rządów, a to że za duże stopy procentowe… a to, że brak woli i kompetencji rządów… że za duża inflacja… Tyle tylko, że zaakceptował generalny cel tej polityki, prywatyzację przedsiębiorstw i możliwość przekazania ich w ręce kapitału zachodniego. Udaje, że nie rozumie, iż celem wysokich stóp procentowych i inflacji było pozbawienie ludności oszczędności a przedsiębiorstw nagromadzonych środków obrotowych, dokonanie zmian w stosunkach własnościowych i przywrócenie na szeroką skalę wyzysku najemnej siły roboczej. Pozbawienie przedsiębiorstw środków obrotowych doprowadziło je do utraty samodzielności, uzależnienia produkcji od bieżących kredytów i oddawało przedsiębiorstwa we władanie zagranicznych banków i oligarchii finansowej.

Taką politykę mogli prowadzić tylko zaprzedani zagranicznemu kapitałowi kompradorzy, którzy w ramach globalizacji poczuli się obywatelami świata, wyzutymi z głębszych więzi z własnym narodem. Niektórzy z zatrudnionych w obcych korporacjach na terenie Polski szczycą się tym, że otrzymują pensje w euro lub dolarach, które przeliczają na złotówki…

Krytyka kapitalistycznej transformacji przez Kołodkę jest powierzchowna, jak cały artykuł, i wygląda na osobistą wendetę przeciwko Balcerowiczowi. Broniąc osiągnięć PRL-u Kołodko właściwie broni tego, co doprowadziło do narastanie sprzeczności społeczno-ekonomicznych i politycznych oraz tych, którzy doprowadzili do jego upadku.

W zakończeniu artykułu Kołodko zaczyna gdybać: „co by było gdyby”. To samo pytanie jest poniżej poziomu uczonego, który od lat marzy o Nagrodzie Nobla w dziedzinie nauk ekonomicznych. Tyle tylko, że nie ma Nagrody Nobla z ekonomii. Jest tylko Nagroda Banku Szwecji im. Alfreda Nobla. Nobel w swoim testamencie nie zapisał takiej nagrody. W tej sytuacji nietaktem jest zamieszczenie przez Kołodkę w cytowanym artykule swego zdjęcia z dwoma innymi „ekonomistami-noblistami”. A zamieszczenie zdjęcia przez Kołodkę (który przecież „broni PRL-u”), z Henrym Kissingerem (którego znaczna część życia upłynęła na szkodzeniu dla PRL-u, który przyczynił się do przedłużenia wojny w Wietnamie, do zamachu Pinocheta) jest wyrazem jakiejś ideologicznej schizofrenii… Kissingerowi przypisywano także zaangażowanie w operację „Kondor”, tajny program represji politycznych i zabójstw wymierzonych w lewicową opozycję na terenie Ameryki Południowej, uzgodniony w 1975 w Santiago przez szefów wywiadu wojskowego Argentyny, Boliwii, Brazylii, Chile, Paragwaju i Urugwaju. Na ostatnim zdjęciu Kołodko ucieszony z przystąpienia Polski do OECD, nie wspomina o tym, jaka rola przypadła Polsce w międzynarodowym podziale pracy i w czyim interesie dziś pozbawiona suwerenności ekonomicznej i politycznej dała się rozbroić na korzyść Ukrainy i jest tak aktywna w rozniecaniu konfliktu rosyjsko-ukraińskiego…

Kołodko jest krytykiem neoliberalizmu oraz militaryzmu, o orientacji umiarkowanie socjaldemokratycznej (we współczesnym sensie tego słowa). Wcześniej można było się zasugerować jego „wrażliwością społeczną” przy okazji jego polemik z monetarystami, strażnikami równowagi budżetowej itp. Ale „kołodkizm”, to tylko jedna z mutacji neoliberalizmu w polichronicznym chórze pod hasłem „kapitalizm – tak, wypaczenia – nie”. Jako ekonomista w istocie rzeczy przechodzi do porządku dziennego nad społecznym kosztem transformacji i kwestią systemowego wyzysku kapitalistycznego. 

Edward Karolczuk

Poprzedni

Kto zabroni bogatemu? To już nie jest pytanie retoryczne

Następny

Publiczne e-dzienniki od zaraz!