Odwrócenie wypromowanego przez „Gazetę Wyborczą” hasła , że SLD wolno mniej, na „SLD wolno więcej” jest nie tylko niemądre, ale przede wszystkim szkodliwe.
Przed spotkaniem lewicowych partii i ruchów społecznych ukazało się szereg publikacji, także polemicznych, rozważających m. in. szanse, potencjalnych sojuszy ugrupowań lewicowych w Polsce. Redakcja „Krytyki Politycznej” odmówiła publikacji odpowiedzi Bartosza Rydlińskiego na artykuł Kingi Dunin „ Czy SLD może być zbawione?”
Nie ulega wątpliwości, że „Trybuna” postąpiła profesjonalnie (Nr 18/22018), w odróżnieniu od tamtej redakcji, drukując oba teksty, a tym samym tworząc Czytelnikom warunki do oceny ich zawartości.
Podzielając szereg celnych argumentów Rydlińskiego, podobnie jak i Wincentego Elsnera („Być albo nie być” – w tym samym numerze „Trybuny”), nie mogę zgodzić się z zaprezentowanym przekonaniem, że SLD wolno więcej. Internauta, mój dobry znajomy, skomentował to tak: „Mam tę Trybunę. Czytałem ten tekst uważnie. Wydał mi się zbędny. Z takim nastawieniem SLD zostanie „z ręką w nocniku”. Pozdrawiam JG”.
Odpowiadając
na to krytyczne zatroskanie, wyrażam przekonanie, że powyższe hasełko, i związany z nim sposób rozumowania, nie pokrywa się ze stanowiskiem kierownictwa SLD, a jest tylko opinią autora. Umacniają mnie w tym słowa Włodzimierza Czarzastego: „O sytuacji na lewicy – do każdego na lewicy wyciągamy rękę i nikomu nie ubliżamy. Ci, co ubliżają nam, mamy nadzieję, że w końcu zmądrzeją. Jak to będzie za 10 lat to nic nikomu po tej, spóźnionej mądrości”. Nie zmienia to jednak faktu, że edukacja z podstawowych reguł demokracji jest nadal potrzebna i SLD, i całej lewicy.
Wolno więcej,
oznacza, że innym wolno mniej. A niby dlaczego ? Bo, są przekonani o swojej, najczystszej wody lewicowości, mają inne widzenie spraw i priorytetów, są młodsi wiekiem, a więc także naiwni małym doświadczeniem, niepoprawni idealiści, bezkrytycznie zapatrzeni we własny negatywny ogląd PRL-u, lekceważący żelazne reguły politycznej gry, potępiający „liberalizm rządów SLD”, pozbawieni wiary w wartość zmienionego, po sporych przejściach, Sojuszu, i…jeszcze wiele podobnych opinii. Żaden z tych zarzutów, czasem zapewne słuszny, nie upoważnia do twierdzenia, że im wolno mniej.
Przede wszystkim żadnych poważnych negocjacji, a sprawa wspólnego działania polskiej lewicy jest nadzwyczaj sprawą poważną, nie rozpoczyna się z pozycji siły, nawet wtedy, gdy takową się dysponuje. Pojęcie siły jest zresztą zawodne, bowiem wielkość partii, jej struktury i program, jak uczy niedawna, smutna historia SLD, nie koniecznie muszą przekładać się na sukces. I odwrotnie, dzieje polityki zawierają wystarczająco dużo przykładów, gdy ruch umysłowy czy niewielka grupa osób-partia, doprowadzały do fundamentalnych zmian społecznych.
Szacunek dla partnerów możliwego porozumienia wyraża się, tak jak w demokracji szanującej odmienność poglądów i postaw obywateli państwa, w poszanowaniu antynomii ich przekonań. I także w zrozumieniu, że różnice, które nas dzielą, mogą jednak stać się, po długich być może dyskusjach, naszymi wspólnymi wartościami. A jeżeli nawet to się nie uda, to istnieje możliwość ich ograniczenia, spłaszczenia, przesunięcia na dalszy plan.
Przywoływany w prasowej dyskusji
Okrągły Stół jest klasycznym przykładem, w którym dwie, wrogie sobie strony – a nie tak, jak obecne lewicowe ugrupowania tylko krytyczne nawzajem – potrafiły, mimo dzielących je fundamentalnych różnic, porozumieć się. Żadna z nich, a znam ten czas wyjątkowo dobrze, ani razu nie próbowała z pozycji siły występować podczas tamtych negocjacji. A różnic w poglądach i sposobach rozwiązania trudnej sytuacji kraju było bardzo wiele.
Mało kto jednak wie, że poza zgodą na kwestie najważniejsze, sporządzony został także „Protokół rozbieżności” będący nie tylko świadectwem istotnych różnic nadal dzielących partnerów rozmów, ale również pozwalający zachować im tożsamość. Te okrągłostołowe nauki serdecznie polecam partnerom ze współczesnej polskiej lewicy.
Bardzo długo,
kontynuując przykład Okrągłego Stołu, bo kilka dobrych miesięcy, trwały te negocjacje. Nie tylko w Pałacu Namiestnikowskim przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie – dziś Pałacu Prezydenta RP. Rozpoczęły się dużo wcześniej, toczyły się także poza oficjalną salą obrad, w różnych miejscach i z udziałem odmiennych gremiów. Ba, nawet dwukrotnie przeżyły poważny kryzys, w tym jeden na posiedzeniu końcowym Okrągłego Stołu.
Historyczny sukces wszystkich uczestników tej wielkiej polskiej ugody dowodzi, że droga do wyznaczonego celu jest procesem, często długim i ciernistym, wymagającym cierpliwości, ale i determinacji. Wydłuża się i przybywa na niej przeszkód, gdy nie dwóch, a wielu partnerów zasiada do stołu porozumień.
W tym kontekście,
zadziwia „Gazeta Wyborcza” (29.01.2018) pisząc m. in. : „Bez konkretów u Nowackiej. W niedzielnej dyskusji w warszawskim teatrze Palladium na zaproszenie Barbary Nowackiej wzięli udział politycy i polityczki Partii Razem, SLD, Zielonych, Inicjatywy Polska, a także lewicowi aktywiści i aktywistki. Padły deklaracje gotowości do wspólnego działania, ale o wspólnym starcie w wyborach mowy nie było.”
Dużo ważniejsze, od „polityczek”, które to sformułowanie może też być rozumiane, jako kpina, co zresztą potwierdza licząca się część społeczeństwa uważając, że przynosi ono ujmę, jest to „Bez konkretów”.
Odpowiedź na tę konstatację „GW” dał publicysta „Krytyki Politycznej” Michał Sutowski: „Łączenie ludzi, nie partii – to mądrość etapu na dziś (choć niekoniecznie na „za rok”)… Etap wyznacza kalendarz z wyborami samorządowymi na początku politycznego czwórboju lat 2018-2020. Porozumienia konkretnych sił politycznych po lewej stronie mają dziś sens na poziomie lokalnym – będą poligonem dla różnych konfiguracji, układów koalicyjnych i sojuszy możliwych w roku przyszłym. Na zawieranie ich na poziomie ogólnopolskim czas przyjdzie wówczas, gdy znana będzie mapa układu sił i zasobów. Szczególnie przy niewielkich kontrowersjach programowych to liczba szabel, punkty w sondażach, popularność liderów rozstrzygną o tym, kto z kim i za ile.”
Trwa więc proces zbliżania stanowisk, nie pozbawiony, jak to w życiu politycznym bywa, tarć i kontrowersji. Miejmy nadzieję, że SLD odegra w nim nie tylko aktywną, ale również inicjująca i kreującą rolę, natomiast apel rzeczniczki Anny Marii Żukowskiej do Partii Razem – ”Dogadajmy się”, zostanie z uwagą i rozumnym przemyśleniem rozważony w szerokich lewicowych kręgach.
Żal w tekście „To żeśmy się najednoczyli” wyraża, po spotkaniu z 28 stycznia, także Weronika Książek (STRAJK.EU), na co odpowiedzieć można pytaniem: Kto powiedział, że to ucieranie jednoczenia będzie łatwe, szybkie, a może nawet przyjemne? Szczególnie z udziałem tak licznych partnerów, których programy podejmują równie wiele postulatów. Niesłychanie zapatrzonych często w siebie i nadzwyczaj przekonanych o słuszności swoich racji. Niepospolicie prących do zjednoczenia, czasem poprzez utrwalanie dotychczasowych podziałów. Niezwykle dążących do wyłonienia liderów, których natychmiast obala się z jeszcze nieistniejących postumentów.
Ale nie jest to jednak tradycyjne polskie piekiełko, tym razem w wykonaniu młodych. Biorąc pod uwagę nadzwyczaj trudne i skomplikowane, polskie doświadczenia lewicowe z lat 1944-2015, można postawić nawet historiozoficzną hipotezę, że odrodzenie, a następnie jednoczenie naszej lewicy, odbywać się będzie właśnie tak, jak obecnie.
Obserwatorzy życia politycznego
dostrzegają, że zmienia się stosunek do lewicy. Nie tylko dlatego, że brak jej w Sejmie jest wyraźnie odczuwalny, przy niezbornej parlamentarnej opozycji, nie mogącej zdefiniować ani swojego programu „na dziś”, ani przekonywującego stanowiska „na przyszłość”. Trwa cały czas poszukiwanie metody na ograniczenie, a następnie przerwanie rządów PiS. W tych rozważaniach zaczyna rodzić się powoli przekonanie, że nie postsolidarnościowe partie i związane z nimi środowiska mogą tego dokonać. Jednocześnie narasta świadomość, że tak pięknie opisywana nasza III RP, była nie tylko daleka od społecznych oczekiwań Polaków, ale że jej błędy doprowadziły pośrednio do pisowskiej dyktatury.
Nie jest więc już dziś niczym nadzwyczajnym prasowa publikacja poglądów Barbary Nowackiej, obecność Włodzimierza Czarzastego w telewizyjnych studiach (w garniturze, bez ukochanego sweterka) czy na przykład Grzegorza Rozenka (1.12.2018 – TV Polsat) oraz pozytywne opinie o licznych inicjatywach i ruchach obywatelskich wyrażających, w bardzo poważnym stopniu, podstawowe dewizy lewicy.
Niestety,
wracając do tematu tego felietonu, przejawy dominacji dostrzegłem także w tekście Elsnera: „Na pytanie o potencjalnego lidera lewicy, Barbarę Nowacką wskazało 44,3 proc. respondentów. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę stosunkowo niewielkie poparcie dla powstania nowej partii i brak jednoznacznego poparcia w gronie wyborców SLD i Razem, to Barbara Nowacka nie ma wielkich szans. Jej hipotetyczna partia dzisiaj mogłaby liczyć na poparcie rzędu 2-3 proc.”
Ręce opadają, gdy już dziś, w myśl formuły, że SLD wolno więcej, rozpoczyna się na poważnie rozważać o stołkach, w tym o najważniejszym, w przyszłej zjednoczonej polskiej lewicy. Nie wiem, czy przemawia przez to przekonanie, że jedynie SLD jest prawdziwą lewicą w Polsce, czy może ukłon pod adresem jej przewodniczącego.
Na dylemat o przyszłym przywództwie odpowiedział, cytowany już Sutowski pisząc o Barbarze Nowackiej: „Potrafi stanąć w świetle reflektorów i przekonująco dla zgromadzonych powiedzieć „my”, co świadczy o subtelnej charyzmie przywódczej, właściwej w środowisku nieraz zbyt alergicznie reagującym na liderstwo. Wygląda na to, że miejsce wśród oficerów progresywnego okrętu Nowacka ma zapewnione. O szczegółowej hierarchii na mostku zdecyduje najbliższy rok i wynik wyborów.”
I tylko tyle, a może aż tyle. Jednocześnie pozwalam sobie przypomnieć zwolennikom krytykowanej formuły, że w procesie jednoczenia polskiej lewicy nie o to idzie, kto jest ważniejszy, a o wspólnie akceptowane najważniejsze wartości i drogi ich realizacji.