Mieszkasz w Polsce? Zapomnij o równości szans. Nasz kraj cechują widoczne i odczuwalne różnice społeczne. Wysokie nierówności dochodowe przekładają się utrudniony awans życiowy milionów ludzi, gorszy dostęp do ochrony zdrowia i wykształcenia.
Mobilność społeczna nie jest głównym tematem debaty publicznej. To na swój sposób zaskakujące, bo potrzeba poprawy bytu wydaje się być jednym z kluczowych czynników motywujących nas do działania. Według powszechnie panującej opinii, awans jest efektem indywidualnych wysiłków, a pozycja społeczno-ekonomiczna innych współobywateli nie wpływa na nasze szanse w tym zakresie. Ten przekaz jest systematycznie utrwalany różnymi drogami – od czołowych mediów, przez liczne poradniki sukcesu, aż po konferencje, takie jak TEDx, którego polska edycja zdominowana jest przez “showmanów“ przekonujących, że wszystko jest możliwe, a jedyne realne bariery to te, które tkwią naszych głowach. Motywowanie ludzi do dbania o swój los samo w sobie nie jest niczym złym, jednak zafiksowanie na roli czynników indywidualnych nie tylko przekonuje odbiorców do nieprawdziwej wizji świata, lecz również odciąga uwagę od strukturalnych mechanizmów ułatwiających lub utrudniających awans materialny i społeczny. W ujęciu ogólnym są one bardziej istotne niż osobiste wysiłki.
Podczas gdy ekonomiści na świecie coraz odważniej badają strukturalne i losowe przyczyny mobilności społecznej, ze szczęściem włącznie, w Polsce wciąż badania na ten temat stanowią margines. Nie jest to zresztą zaskoczeniem – brak nam także m.in. rzetelnych badań dotyczących nierówności majątkowych czy wpływu macierzyństwa na szanse zawodowe kobiet. Wciąż jesteśmy pod wrażeniem rozwoju gospodarczego, jaki Polska przeżyła w ostatnich trzech dekadach, więc niemalże na słowo honoru przyjmujemy, że kraj nad Wisłą to kraina nieustannie rosnących możliwości dla wszystkich – od góry do dołu drabiny dochodowej. Prawda jest jednak taka, że o ile globalny dochód Polski stabilnie rośnie, a zamożnieją nawet ci relatywnie ubodzy, to szanse na przeskoczenie z klasy niższej do średniej, lub z średniej do wyższej, nie ulegają specjalnej poprawie. Na tle innych krajów Europy nasza struktura społeczna jest jedną z bardziej spetryfikowanych. Rozbijanie tego kamienia powinno się stać jednym z wiodących celów polityki publicznej w nadchodzących latach.
Druga Ameryka
„The Global Social Mobility Report 2020” zmierzył szanse na awans społeczny w 82 krajach świata. Państwa oceniano w skali 1-100 w 10 kategoriach, z których każda składała się z 4-7 wskaźników. Polska uzyskała przeciętną notę 69,1 i 30 miejsce, a więc znalazła się mniej więcej w środku drugiej ćwiartki. Na pozór wygląda to nieźle, problem w tym, że w drugiej połówce zestawienia znalazły się głównie kraje z Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej. Z państw uznanych za przedstawicieli kręgu cywilizacji euroatlantyckiej („Europe and North America”) w drugiej połówce znalazły się jedynie Rumunia (42 miejsce), Grecja, Albania i Turcja. Tylko w ośmiu krajach UE awans społeczny według „Global Social Mobility Index” jest nieco trudniejszy niż w Polsce – mowa o Łotwie, Słowacji, Włoszech, Chorwacji, Węgrzech, Bułgarii, Rumunii i Grecji.
Można więc powiedzieć, że pod względem szans na awans społeczny przypominamy mniej rozwinięte kraje Europy Środkowo-Wschodniej (bo już nie dziewiętnaste Czechy) oraz przechodzące ogromne problemy gospodarcze państwa Europy Południowej. Zaraz nad Polską są między innymi Hiszpania, w której sytuacja na rynku pracy osób młodych jest tragiczna, niezwykle rozwarstwione Stany Zjednoczone, a także Korea Południowa, znana z bardzo długiego przeciętnego czasu pracy i niewiele mniejszych nierówności niż w USA.
Gdzie mobilność społeczna jest najwyższa? W pierwszej dziesiątce znajdują się same kraje europejskie, a na pierwszych pięciu miejscach jest pięć krajów nordyckich – w kolejności od pierwszego miejsca to Dania (85 punktów), Norwegia, Finlandia, Szwecja i Islandia. Za nimi są wszystkie kraje Beneluksu oraz Szwajcaria i Austria. Jak widać europejski model ekonomiczno-społeczny, krytykowany szczególnie z konserwatywno-liberalnej strony, pod względem szans na awans społeczny sprawdza się zdecydowanie najlepiej.
To nie jest kraj dla pracowników
Polska trafiła więc do tej grupy państw Zachodu, które niespecjalnie słyną z egalitaryzmu i mobilności społecznej. Najsłabiej wypadliśmy w kategorii „kształcenie ustawiczne” – zajęliśmy dopiero 48 miejsce, z notą 49,4. Między innymi fatalnie została oceniona aktywna polityka rynku pracy (active labour market policy – ALMP) znad Wisły. I nic dziwnego, Polska w zasadzie wycofała się z prowadzenia ALMP, co pokazuje chociażby raport OECD „Emplomyent Outlook”. Wydatki na politykę rynku pracy wynoszą nad Wisłą 0,69 proc. PKB, czyli prawie o połowę mniej niż średnia OECD (1,27 proc.). Globalni liderzy mobilności społecznej, czyli Duńczycy, wydają na politykę rynku pracy 3,16 proc. PKB, a na same programy aktywizacyjne 2 proc. Aktywni zawodowo obywatele i obywatelki Polski nie tylko nie mogą liczyć na wsparcie w tym zakresie od państwa, ale też od pracodawców. Jedynie 35 proc. przedsiębiorstw działających w Polsce oferuje swojej załodze szkolenia poszerzające zakres kompetencji. Co gorsza, zwykle kierują je do pracowników o wysokich kwalifikacjach, a nie do tych z niskimi, którzy ich szczególnie potrzebują. Według OECD, odsetek pracowników o niskich kwalifikacjach, którzy w ostatnich 12 miesiącach brali udział w szkoleniu zawodowym, jest o ponad 40 punktów procentowych niższy niż w przypadku pracowników wysoko wykwalifikowanych.
Równie źle Polska wypadła pod względem warunków pracy. W podkategorii „przestrzeganie praw pracowniczych” znaleźliśmy się na 40 miejscu, a w „relacjach pracownicy-pracodawcy” dopiero na 58 miejscu. Potwierdzają to także inne raporty dotyczące na ten temat. W najnowszej edycji „Global Right Index”, czyli raportu publikowanego corocznie przez Międzynarodową Konfederację Związków Zawodowych, zostaliśmy włączeni do grupy trzeciej, w której znalazły się kraje z „regularnie łamanymi prawami pracowniczymi”. Obok Polski znalazły się tam między innymi Rosja, Maroko oraz Boliwia (ale też Wielka Brytania i Hiszpania). Wszystkie kraje z pierwszej piątki „Global Social Mobility Index” trafiły także do najwyższej klasy „Global Right Index”. Co nie powinno dziwić – gdy prawa pracownicze są odpowiednio szerokie i skutecznie chronione, awans społeczny jest łatwiejszy. Mając zagwarantowaną elementarną stabilność, pracownicy są w stanie bardziej świadomie kształtować swoją karierę oraz nowe umiejętności.
W tej kategorii nisko zostaliśmy ocenieni także w zakresie płac (43 miejsce), co akurat nie jest niespodzianką, gdyż polskie płace liczone w złotych są wciąż ok. trzykrotnie niższe niż średnia unijna. To pochodna bardziej naszego poziomu rozwoju, niż modelu ekonomiczno-społecznego. Bardzo źle Polska wypadła jednak także pod względem powszechności układów zbiorowych – objętych jest nimi jedynie 17 proc. pracowników znad Wisły. Zdecydowana większość warunków pracy jest w Polsce kształtowana na mocy indywidualnych negocjacji między pracownikiem a pracodawcą. W takiej sytuacji na dużo gorszej pozycji są pracownicy wyposażeni w mniejszy kapitał kulturowy lub mający mniejsze wsparcie rodzinnego kapitału materialnego.
Zdrowie dla wybranych
Pod względem zdrowia Polska została oceniona na 82,5 punktu, co dało nam 31 miejsce. Szczególnie źle zostaliśmy ocenieni w zakresie nierówności w stanie zdrowia, które w raporcie WEF zostało sprowadzone tylko do różnic w oczekiwanej długości życia, jednak można wymienić więcej wskaźników dowodzących, że dostęp do opieki medycznej nad Wisłą jest nierówny. Według raportu OECD „Health For Everyone” ponad 30 procent polskiego społeczeństwa należącego do dolnego kwintyla dochodów rezygnuje ze świadczeń opieki medycznej z powodu koniecznych do poniesienia kosztów. To dziesiąty najwyższy wskaźnik wśród krajów OECD. Wśród 20 procent najbogatszych Polaków takich osób jest ponad cztery razy mniej. Pięć procent Polek i Polaków nie zaspokaja swoich potrzeb zdrowotnych z powodu braku możliwości dotarcia do placówki medycznej – tutaj także dotyczy to głównie osób z dolnego kwintyla dochodów.
Jeśli chodzi o wymienione w raporcie WEF różnice w oczekiwanej długości życia w odniesieniu do klas społecznych, to Polska rzeczywiście nie wypada dobrze – delikatnie mówiąc. Według OECD, różnica ta między mężczyznami z wysokim i niskim wykształceniem wynosi 12 lat i jest trzecią najwyższą wśród krajów tej organizacji. Gorzej jest na Węgrzech i Słowacji (ponad 14 lat), ale w Szwecji i Kanadzie wynosi ona tylko 4 lata. Warto też pamiętać, że w Polsce poziom wykształcenia w dużej mierze decyduje o grupie dochodowej, do której się należy. Absolwenci uczelni zarabiają nad Wisłą przeciętnie o 56 proc. więcej niż absolwenci szkół średnich. W Danii ta różnica wynosi tylko 29 proc., a w Szwecji ledwie 13.
To automatycznie sprawia, że różnice w dostępie do edukacji bezpośrednio wpływają na nierówności szans i dochodów. Tymczasem różnice w dostępie do edukacji są nad Wisłą duże, co potwierdza nie tylko „Global Social Mobility Index”, ale także szereg innych raportów z Polski i zagranicy. W indeksie WEF edukacja występuje w dwóch kategoriach. Jeśli chodzi o jakość edukacji, to wypadamy bardzo dobrze – zdecydowanie najlepiej ze wszystkich obszarów. W tym zakresie notujemy 82 punkty i 14 miejsce na świecie. Jednak już w dostępie do edukacji jest wręcz odwrotnie – zajmujemy 42 miejsce i jest to jeden z najgorszych wyników Polski w tym raporcie. Katastrofalnie zostało ocenione nasze szkolnictwo zawodowe – 72 miejsce na świecie. Pomimo obowiązku szkolnego, aż 4,4 procenta dzieci w wieku szkolnym nie uczęszcza na lekcje, co plasuje nas na 53 miejscu. Do przedszkoli uczęszcza 79 proc. dzieci w wieku przedszkolnym, co też jest stosunkowo słabym wynikiem (31 miejsce).
Fakt, że nierówności w dostępie do edukacji są nad Wisłą niezwykle duże, potwierdzają także dane OECD (przeliczone przez prof. Ryszarda Szarfenberga). Szanse na osiągnięcie wyższego wykształcenia wśród Polek, których jeden z rodziców ukończył uczelnię wyższą, są pięciokrotnie wyższe niż wśród Polek, których rodzice nie osiągnęli średniego poziomu wykształcenia. Większa dysproporcja szans jest tylko w ośmiu krajach OECD. Wśród mężczyzn te różnice są jeszcze większe. Polacy, których jeden z rodziców skończył szkołę wyższą, sami zostają absolwentami uczelni sześciokrotnie częściej niż ich rodacy z rodzin o niskim wykształceniu (jedynie w sześciu krajach OECD jest gorzej). Według badania „Uwarunkowania decyzji edukacyjnych” Instytutu Badań Edukacyjnych, tylko 10 procent absolwentów uczelni wyższych w Polsce to osoby, których ojcowie nie zdali matury.
Menadżer po ojcu
Możliwości awansu społecznego są ściśle związane z kwestią nierówności szans. Tam, gdzie nierówności szans są wysokie, tam automatycznie musi być niski poziom mobilności społecznej. Mechanizmów nierówności szans jest wiele. W Polsce, gdzie nierówności majątkowe są jeszcze względnie niskie, a społeczeństwo jest bardzo spójne etnicznie, odpowiadają za nie przede wszystkim różnice w kapitale kulturowym rodziców. Według „Transition Report 2016-2017” EBOiR za 68 proc. nierówności szans w Polsce odpowiada nierównie rozdzielony kapitał kulturowy, z wykształceniem rodziców na czele.
Rodzice z wysokim kapitałem kulturowym od małego potrafią przekazywać wiedzę swoim potomkom, dzięki czemu już na progu podstawówki mają oni przewagę nad dziećmi rodziców o mniejszych umiejętnościach i wiedzy. Wiedza przez nich przekazywana nie tylko jest wyższej jakości, ale są też zdecydowanie bardziej skłonni do pomocy – połowa gimnazjalistów, których ojciec ma wyższe wykształcenie, otrzymuje wsparcie w nauce w domu, a uczniowie ojców po podstawówce tylko w jednej trzeciej przypadków. Następuje również swego rodzaju dziedziczenie zawodów. Rodzice o wysokich kompetencjach, parający się zawodami specjalistycznymi, nie tylko mogą zapewnić swoim potomkom odpowiednie kontakty w swojej specjalizacji, ale też wytwarzają w domu swoistą atmosferę intelektualną, która skłania dzieci do zgłębiania wiedzy i poszerzania zainteresowań. Tego rodzaju wsparcia nie otrzymuje większość dzieci z rodzin stricte robotniczych, a przynajmniej jest ono innego rodzaju. Według OECD, ponad połowa dzieci polskich menedżerów także trafia do kadry kierowniczej, a tylko kilkanaście procent zostaje pracownikami fizycznymi. Wśród dzieci pracowników fizycznych jest odwrotnie – niecała połowa także pracuje fizycznie, a menedżerami zostaje nieco ponad jedna piąta.
Warto pamiętać, że w Polsce na nierówność szans wpływa także miejsce zamieszkania, a w szczególności wielkość miejscowości, w której się mieszka od dziecka. Polki i Polacy z małych ośrodków trafiają zwykle do gorszych szkół średnich, a potem na uczelnie niższej klasy. Przykładowo urodzeni w gminach poniżej 5 tys. mieszkańców wybierają statystycznie rzecz biorąc uczelnie, będące w dolnej połowie pod względem jakości nauczania. Osoby urodzone w miastach powyżej 100 tys. mieszkańców najczęściej trafiają zaś do uczelni z najlepszej jednej trzeciej szkół wyższych w Polsce. To efekt nie tylko słabszego poziomu rozwoju prowincji, ale też niskiego poziomu mobilność przestrzennej w naszym kraju – wg danych Eurostatu zaledwie 10 proc. polskich gospodarstw domowych zmieniło swoje miejsce zamieszkania w ciągu poprzednich pięciu lat. W Szwecji było to 41 proc., a w Wielkiej Brytanii 31 proc.
Jak naprawić windę społeczną
Polityka publiczna zmierzająca do poprawienia szans na awans wśród Polaków z dolnych warstw społecznych musi więc być kompleksowa i dotyczyć wielu różnych obszarów polityki społecznej. W zakresie edukacji szereg propozycji przedstawili eksperci od polityki społecznej Paweł Bukowski i Aneta Sobotka. Przywołali między innymi francuski program ZEP-ów, czyli stref edukacji uprzywilejowanej. Większe nakłady na edukację idą w te rejony kraju, w których dzieci mają mniejsze szanse życiowe. Dzięki temu można zmniejszyć liczbę dzieci w klasach lub rozszerzyć gwarantowane miejsca w przedszkolach o dzieci w wieku dwóch lat. Z tych dodatkowych środków powinny być też finansowane zajęcia dodatkowe, pozwalające podciągnąć się słabszym uczniom, których rodziców nie stać na korepetycje, a także wzmagające zainteresowanie wśród uczniów różnymi obszarami wiedzy oraz niwelujące różnice w kapitale kulturowym (np. finansowane ze środków publicznych wycieczki do kin czy teatrów).
Bukowski i Sobotka zwracają także uwagę na koncepcję Edukacyjnej Wartości Dodanej, czyli promowanie rankingów szkół, które pokazują nie bezwzględne wyniki w nauce podopiecznych, lecz względne, czyli obrazujące jak duży postęp zaliczyli uczniowie między pierwszą a ostatnią klasą. Dzięki temu szkołom będzie bardziej zależeć na podciąganiu słabszych uczniów w nauce, a nie przyciąganiu talentów z dobrych domów.
Należy też zwiększać mobilność przestrzenną, szczególnie osób młodych. Według danych Eurostatu mobilność osób wynajmujących mieszkanie jest dziesięciokrotnie większa od mobilności tych, którzy mieszkają w lokalach własnościowych. Oczywiście optymalnie byłoby drastycznie zwiększyć ofertę mieszkalnictwa publicznego, które w jakiś sposób faworyzowałoby osoby migrujące z mniejszych ośrodków do większych i bogatszych. Autorzy raportu IBE „Mobilność przestrzenna i społeczna w kontekście wyborów edukacyjnych” zwracają uwagę, że warto byłoby przynajmniej zwiększyć pomoc finansową dla absolwentów szkół średnich, którzy decydują się na studia z dala od miejsca zamieszkania. Jak mogłoby to wyglądać? Mogliby otrzymywać swego rodzaju „bon na tymczasowe zasiedlenie na okres studiów”, który mógłby być wydłużony na okres 12 miesięcy po zakończeniu edukacji. Tutaj także uprzywilejowani powinni być szczególnie studenci z mniejszych ośrodków, przy uwzględnieniu ich sytuacji materialnej.
Polska powinna wreszcie zacząć prowadzić aktywną politykę rynku pracy. Zdecydowanie bardziej intensywnie powinny być prowadzone indywidualne plany działania (IPD). Obecnie w ramach IPD bezrobotny ma obowiązek kontaktować się z urzędem tylko raz na 60 dni – kontakty te należy zagęścić. Poza tym urzędy pracy powinny także docierać do osób biernych zawodowo – bo to bierność zawodowa jest głównym problemem polskiego rynku pracy, a nie bezrobocie – także przedstawiając im ofertę powrotu do aktywności zawodowej.
Dla równości szans niezmiernie istotny jest wysoki poziom zorganizowania pracowników, a także sprawnie działająca kolektywna ochrona ich interesów. Dzięki upowszechnieniu układów zbiorowych godne zarobki mogą osiągać także ci pracownicy, którzy nie są wyposażeni w wysokie kompetencje miękkie, takie jak negocjacje czy umiejętność zawiązywania bliskich relacji z przełożonymi. A ludzie pochodzący z dolnych warstw społecznych, z rodzin o niskim kapitale kulturowym, nie mają zwykle wysoko rozwiniętych kompetencji miękkich. Nie ma żadnego powodu, żeby zarabiali oni z tego powodu mniej lub pracowali na gorszych warunkach. Dlatego też układy zbiorowe powinny być obowiązkowe we wszystkich firmach powyżej 250 pracowników, a za brak takiej umowy PIP powinna móc nakładać wysokie mandaty.
Ostatnią kwestią jest równy dostęp do opieki medycznej. Bezpłatny dostęp do służby zdrowia dla wszystkich jest istotny dla szans na awans społeczny, gdyż zdrowie wpływa na wszystko co robimy – na samopoczucie, energię, motywację itd. Nie jest tajemnicą, co jest niezbędne dla poprawy polskiej służby zdrowia – to podniesienie nakładów do co najmniej 6 proc. PKB. Dzięki temu być może uda się nie tylko zmniejszyć kolejki, które obecnie są rekordowe (4,3 miesiąca oczekiwania na przeciętne świadczenie), ale też zwiększyć dostęp do świadczeń na prowincji dzięki dofinansowaniu szpitali powiatowych, które są w fatalnym stanie – ich długi w ostatnich latach wzrosły o 40 proc.
Wyrównywanie szans wymaga wielowymiarowej polityki z zakresu mieszkalnictwa, transportu zbiorowego, służby zdrowia oraz edukacji. Nie ma jednego cudownego rozwiązania, które umożliwi dolnym warstwom społecznym szeroki awans. Równość szans wymaga kompleksowej polityki złożonej z dobrze skoordynowanych instrumentów. Na to są oczywiście potrzebne pieniądze. Dlatego niezbędna jest też progresywna reforma podatkowa, na omówienie której nie ma miejsca w tym artykule. Warto jednak zaznaczyć, że pole do powiększania dochodów podatkowych w Polsce istnieje spore. W 2018 roku generalne dochody sektora finansów publicznych wyniosły 42 proc. PKB, przy średniej unijnej 45 proc. Zwiększenie dochodów budżetowych do średniej unijnej przyniosłoby nam dodatkowe 60 mld zł na usługi publiczne różnego rodzaju. A taka kwota powinna wystarczyć przynajmniej na część z wyżej wymienionych rzeczy.
Piotr Wójcik – publicysta i felietonista ekonomiczny. Stale współpracuje z „Krytyką Polityczną”, „Dziennikiem Gazeta Prawna”, „Przewodnikiem Katolickim” i „Instytutem Spraw Obywatelskich”. Autor serii powieści kryminalnych „Metropolia”.
pospolita.eu