19 maja 2024

loader

Ksiądz Sowa oddzielony od Państwa

Wychodząc naprzeciw poglądom pewnej, niewielkiej co prawda, części swojego elektoratu, PiS dało mu drobną satysfakcję wykonując niewielki, ale dobre i to, krok w stronę rozdziału Kościoła od Państwa. Na początek oddzieliło od Państwa księdza Kazimierza Sowę.

Sprawa śmierci Igora Stachowiaka zaczęła w ostatnich dniach działać na sytuację władzy jak nasączona łatwopalnymi substancjami garażowa szmata. Przypadkowo zapaliła się, choć trzymana była z dala od tlenu i pechowo przylepiła się do drewnianej półki pełnej łatwopalnych materiałów. Sytuacja stała się niebezpieczna. Szmaty oderwać nie można, płomień się wzmaga, dym i żar żre w oczy, a na domiar złego na podorędziu jak na złość nie ma wody. W okamgnieniu staje przed oczyma paniczna wizja kompletnego sfajczenia się budy, a wraz z nią być może całego misternie skonstruowanego gmachu. Szczęśliwie jednak pod ręką znalazł się leżący od dawna, stary, brudny koc, za pomocą którego udało się zdławić ogień. Swąd co prawda trzeba będzie wietrzyć długo, ale na tę chwilę niebezpieczeństwo zostało zażegnane. Rolę tego brudnego koca spełniły, a jakże, szturmowe komanda pisowskiego przemysłu pogardy, „Wiadomości 19.30” i TVP Infopis. Od dawna rzucały one na rynek kolejne rewelacje z bełkotliwych, zakrapianych mocno alkoholem (Paweł Graś: „Nasza piosenka jest krótka – wódka, wódka, tylko wódka”) dialogów na cztery nogi w wykwintnej, serwującej ośmiornice (dla mnie: obrzydlistwo, do ust bym nie wziął) restauracji „Sowa i przyjaciele”.
Nawiasem mówiąc: zupełnie nie rozumiem decyzji właściciela lokalu, który po aferze kelnersko-podsłuchowej zamknął ów zacny przybytek smakoszy. Drzwiami i oknami waliliby tu do niego zarówno smakosze dobrego jadła i napitku, jak i chętni, by nasycić się atmosferą tego Niemego Świadka Wielkiej Historii, w którym się ona dokonywała, a przy okazji coś przekąsić i czymś popić. Najwyraźniej szef tego geszeftu nie ma głowy do interesów.
Ale do rzeczy… Powstaje pytanie dlaczego „ludzie podziemni” PiS wybrali tym razem akurat materiały z księdzem Sową w roli głównej. Niewątpliwie mają przecież w zanadrzu inne materiały, którymi zaszantażują przeciwnika, gdy znajdą się w potrzebie. Taśmy kelnerskie są przecież dla PiS czymś w rodzaju polisy ubezpieczeniowej na czarną godzinę. Ksiądz Sowa został wybrany nie tylko dlatego, że znane są jego związki z platformersami. Jest inna jeszcze przyczyna. Otóż w ramach elektoratu PiS istnieje nieliczne co prawda, ale nie pozbawione znaczenia skrzydło zdystansowane do Kościoła katolickiego, chłodne, a nawet delikatnie antyklerykalne, dalekie od dewocyjnych zachowań a la prezydent Adrian czy posłanka Beata. To skrzydło ma po części źródło w zwyczajnym jak kiełbasa, tzw. ludowym (niekoniecznie w sensie: wiejskim) antyklerykalizmie, a po części w przywiązaniu do tradycji lewicy piłsudczykowskiej typu bojowców PPS i samego Piłsudskiego, który za czarnymi nie przepadał, a krańcowo obcesowy sposób w jaki potraktował biskupa polowego Stanisława Galla po jego politycznym wyskoku, był majstersztykiem okrucieństwa i upokorzenia. To skrzydełko w PiS to nie są oczywiście ani ateiści ani wrogowie Kościoła, ale zapewne nie bez satysfakcji przyjęli fakt, że ulubiony przez nich szef pisowskiej bezpieki Mariusz „Ułaskawiony” Kamiński jako jedyny minister w rządzie Szydło nie dodał do słów roty zaprzysiężenia prośby: „Tak mi dopomóż Bóg”, co było zresztą decyzją wynikającą z poczucia realizmu, bo w razie czego „święty Boże nie pomoże”.
Wydaje się, że to skrzydło zauważył Kaczyński, katolik również chłodny, wyraźnie formalny, bez cienia „terlikowskiego” żaru i do tego nie najlepiej usposobiony do tej części Episkopatu, która nie idzie w ślady daru Franciszka dla Krakowa czyli biskupa Jędraszewskiego (a także m.in Dzięgi, Skworca, czy Głodzia, czyli propisowskich jastrzębi w hierarchii), takich jak biskup Pieronek, dość ostro krytykujący PiS.
Taka krytyczna postawa nie wynika oczywiście z ich miłości do laickiego modelu państwa, lecz z obawy, by Kościół nie wyszedł na romansie z PiS jak Zabłocki na mydle, po tym, jak ten kiedyś utraci władzę.
Uderzenie w księdza Sowę może więc być takim pogrożeniem przez Kaczora palcem tej części hierarchii, która trzyma się od PiS na dystans.
Tu nie chodzi nawet o starego, zacnego biskupa Pieronka, któremu mogą naskoczyć, ale zwłaszcza o młody Episkopat, który ma swoje finansowe interesy możliwe do zrealizowania jedynie w sojuszu z władzą. A młodzi są dziś jak wiadomo bardzo bojaźliwi i do wygód materialnych przyzwyczajeni, nie to co my, stare pierniki.
Na dodatek, nadal tli się konflikt wokół deformy edukacji, a do tego w ostatnim czasie pojawił się bardzo niebezpieczny bunt abonamentowy, będący zagrożeniem podstaw finansowych dla frontu propagandowego PiS, więc zrobiło się bardzo gorąco, a nawet płomieniście i trzeba było spróbować to zneutralizować.
Akcję „Sowa” wzmocniono więc po pierwsze, odtrąbieniem sukcesu pisowskiej dyplomacji, jakim ma być skuteczne zaproszenie do Polski Trumpa, prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Ojcami tego sukcesu ogłoszono Talleyranda i Metternicha pisowskiej dyplomacji, Waszczu i Szczerskiego, właścicieli nazwisk nie do wymówienia przez zachodniaków. Po drugie, wzmocniono ją ogłoszeniem rekordowego poparcia dla PiS wysmażonego przez rządowy CBOS – 42 procent. Oba te sukcesy mogą mieć jednak krótkotrwały skutek. Może się okazać, że lubiany przez PiS Trump, przypominający Johnny’ego Bravo, postać z amerykańskiej kreskówki, w niezbyt odległej przyszłości wyleci z Białego Domu na zbity pysk, abortowany metodą impeachmentu. Może się też okazać, że w uczciwych wynikach ośrodków badania opinii publicznej, ta wzmożona erekcja wyborcza PiS może się okazać tylko – nomen omen – pobożnym życzeniem.

trybuna.info

Poprzedni

CR7 ma dość Realu

Następny

Samotność Jasia Fasoli