3 grudnia 2024

loader

Kto wygra I turę?

Nigdy jeszcze w historii V Republiki zagadka nie była tak nieprzenikniona, jak w ostatnich dniach przed pierwszą turą tegorocznych wyborów prezydenckich.

Nie jest natomiast żadną tajemnicą, że na ogół Polacy, jeśli interesują się wyborami prezydenckimi we Francji, patrzą na nie pod kątem tematycznej triady „Unia Europejska–NATO–Rosja”. Z własnego doświadczenia wiem, że porządek zainteresowania jej elementami może być różny, ale tak, czy inaczej, każda rozmowa od razu ląduje w tym schemacie. Uznaję, że to podejście, choć mocno redukcjonistyczne, jest raczej naturalne, ukształtowane naszym życiem politycznym, więc krótkie omówienie szans czwórki głównych pretendentów do przywództwa Francji, które nastąpi poniżej, musi je uwzględniać.
Warto na początek przypomnieć, że Francuzi wybiorą w tych wyborach człowieka, który w porównaniu do konstytucji innych państw europejskich będzie miał władzę olbrzymią. Porównania trzeba by szukać gdzieś dalej: np. turecki prezydent Erdogan w wyniku referendum sprzed kilku dni zbliży się do zakresu kompetencji swego francuskiego odpowiednika (nie osiągając go jednak), a rosyjski prezydent Putin na jego tle to niewolnik państwowych instytucji. Konstytucja V Republiki została prawie 60 lat temu skrojona pod otoczonego powszechnym szacunkiem generała de Gaulle’a, więc francuski prezydent, jeśli bardzo zechce, może całkowicie pominąć parlament, by rządzić, i wszystko to będzie legalne. Na dodatek obecne wybory odbywają się w czasie obowiązującego stanu wyjątkowego…
Stąd na tzw. „Zachodzie” francuska elekcja wzbudza dużo większe emocje (i manewry medialno-polityczne), niż w Polsce. Oczywiście tam również stosunek do w.w. triady tematycznej jest często widziany jako pierwszorzędny, ale obserwacja jest nieco szersza: np. u nas mało kto wie, kim jest jeden z kandydatów spoza prowadzącego kwartetu François Asselineau, podczas gdy – nie tylko w europejskich gabinetach – przyciąga wzmożoną uwagę. Niby jest tylko jednym z 8 na 11 oficjalnych kandydatów, którzy są mocno eurosceptyczni, i nie ma wielkich szans, by zostać prezydentem, ale jego inteligenta i kompetentna argumentacja anty-unijna i anty-natowska, choć w zasadzie ograniczona do tych kwestii, zyskuje społeczne poparcie w postępie niemal geometrycznym. Inaczej mówiąc, nawet jeśli nie nastąpią teraz, poważne zmiany polityczne na naszym kontynencie wydają się nieuniknione.
Teraz prowadząca w sondażach czwórka. Niezależnie od rodzaju sondażu, „odległości procentowe” między tymi osobami są tak małe, że statystyczne marginesy błędu zachodzą na siebie, więc nie sposób przewidzieć którzy z tych kandydatów znajdzie się w drugiej turze, która rozstrzygnie wszystko 7 maja. Trzeba przyznać, że przed niedzielą 23 kwietnia, tj. pierwszą turą wyborów, Francuzi mają szeroki wybór, nawet jeśli ograniczyć go tylko do tego (podanego alfabetycznie) kwartetu.

François Fillon – dzielny, drobny kombinator

Jedyny kandydat, który ubiega się o najwyższy urząd z zarzutami prokuratorskimi na karku i to z trzech różnych paragrafów. Wyglądało na to, że jest skazany na porażkę już wcześniej, bo niedługo po jego niespodziewanym zwycięstwie w listopadowych prawyborach na prawicy, „szef szefów” Pierre Gattaz, przewodniczący dominującego politycznie związku wielkich przemysłowców i finansistów (Medef), orzekł głośno, że „Macron będzie lepszy”. Jak wiadomo, Fillon zaczął mieć najróżniejsze kłopoty dość szybko, a ich apogeum były zarzuty prokuratury i próba „puczu” w jego własnej partii, ale przetrwał wszystko, niczym jakiś Terminator. Zdecydowało o tym, oprócz jego cokolwiek psychopatycznej osobowości, przemożne pragnienie jego konserwatywnych wyborców tradycyjnej zmiany politycznej, której podglebiem jest powszechne odrzucenie „socjalistów”, mocniejsze od wszystkiego.
Ponadto, człowiekowi obecnemu we francuskim życiu politycznym od dziesiątek lat, udało się – dzięki przeciwnościom losu – zyskać modną łatkę „anty-systemowca”, osoby prześladowanej przez niewypowiedziany „układ” oraz autentyczny podziw swoim niewzruszeniem na różnorodne ataki. Te wizerunkowe zyski niezłomnego à la Trump dobrze też usunęły jego program „zaciskania pasa” w cień. Kandydat, który w ciągu pięciu lat kierowania rządem, zadłużył Francję, jak nikt przed nim, i oszukiwał państwo na rzecz swojej rodziny, wzywa naród do nadzwyczajnych oszczędności, by zadowolić banki, co gwarantuje w przyszłości poważne niepokoje społeczne. Sondaże cyfrowe obliczane we Francji, oraz przez spółki informatyczne z Kanady, Stanów Zjednoczonych, Niemiec i Wielkiej Brytanii wskazują go jednoznacznie jako prezydenta Francji. Na początku kwietnia Pierre Gattaz znowu się odezwał, by obwieścić, że „Fillon będzie równie dobry jak Macron”.
Fillon jest za utrzymaniem Unii Europejskiej w promowanej ostatnio wersji „czterech prędkości” (Polska jest w klasie D). Pozostaje krytyczny wobec NATO i Stanów Zjednoczonych, ale raczej nie wycofa Francji z tej organizacji, bo sam, wraz z b. prezydentem Sarkozym, przywrócił jej pełne członkostwo w 2009 r. (na użytek rozbicia Libii). Zna się osobiście z prezydentem Rosji, przyjaźni z nim, i chce przywrócenia normalnych stosunków z jego krajem.

Marine Le Pen – Francja über alles

Od lat „pewniaczka” drugiej tury, co nieoczekiwanie, z powodu sondażowego tłoku na szczycie, nie jest już takie pewne. Pozostaje jednak bezkonkurencyjną liderką tzw. tajnych sondaży, dających jej ok. 30% i więcej głosów (podczas gdy według jawnych, klasycznych, cała czwórka krąży wokół 20%). Bez względu na to, wbrew spekulacjom zagranicznym, we Francji panuje konsensus, że może ona zostać prezydentem dopiero za pięć lat, po następnych wyborach, bo w tych pokona ją każdy z pozostałej trójki. Jej program społeczno-gospodarczy jest w zasadzie lewicowy w swej warstwie materialnej z plusem „rygorystycznego laicyzmu”. Jest on jednak obudowany „preferencją narodową”, bardzo silną polityką anty-imigracyjną i kwestiami tożsamościowymi, które jej przeciwnikom każą ją kwalifikować jako „skrajną prawicę” (czego ona bardzo nie lubi).
Nie ma ona zamiaru wycofywać Francji z Unii Europejskiej automatycznie, jak się czasem u nas uważa, dopiero po referendum (które raczej wygrałaby, bo odrzucenie UE utrwala się w różnych orientacjach politycznych). Jej głównym wrogiem jest na razie euro i Schengen. Automatyczne byłoby natomiast wycofanie Francji z NATO, nie ma tu żadnej ambiwalencji programowej. W sprawie rosyjskiej pozycja podobna, a nawet dalej idąca niż projekty Fillona, co jest dyktowane przyszłą „wspólną walką z terroryzmem”.

Emmanuel Macron – postać z reklamy

Idealnie sztuczny produkt polityczny, stworzony od A do Z przez wyspecjalizowane agencje PR. Kandydat oligarchii międzynarodowej, podczas gdy Fillon tylko części miliarderów krajowych. Od początku pierwszego oświadczenia Gattaza uważany za „pewnego” prezydenta. Macron jest królem sondaży klasycznych od momentu pierwszych uderzeń w Fillona, dobrze jest jednak pamiętać, że wszystkie klasyczne sondażownie należą do środowiska, które go promuje. Według większości sondaży cyfrowych nie wejdzie do drugiej tury, a według tajnych „na pewno” nie wejdzie. Sondaże klasyczne są tu jednak dość wiarygodne w tym sensie, że po prostu mniej więcej 1/5 każdej publiczności wierzy stuprocentowo w reklamy prasowo-telewizyjne, a absolutnie bezprecedensowa kampania medialna Macrona trwa od dwóch lat. Dysponuje on więc twardym elektoratem co najmniej podobnego rozmiaru, co Fillon i Le Pen. Jego program jest nieco łagodniejszą wersją anty-socjalnego programu Fillona („elastyczność”, „mobilność” dla pracowników, radykalne ograniczenie praw pracowniczych), z dodatkiem uberyzacji i dość groteskowej „start-up-izacji”, jako symbolów „nowoczesności”.
Młody, telewizyjny milioner z Banku Rotschilda, do tej pory nie wybrany nawet na sołtysa, który w czasie swej obecności w „socjalistycznym” rządzie Hollande’a, zwiększył liczbę bezrobotnych klasy A o ponad 600 tys. (ogółem osiągnął wynik 7 milionów ludzi bez stałej pracy), gwarantuje wszystko to, czego chciałaby znaczna część polskiej inteligencji politycznej: jest jednoznacznie pronatowski, pro-amerykański, antyrosyjski i prounijny (z podziałem na „prędkości”, jak Fillon).

Jean-Luc Mélenchon – przyszły Tzipras?

Jeszcze miesiąc temu nikomu nie przyszłoby do głowy, że lider Nieuległej Francji będzie brany pod uwagę jako uczestnik drugiej tury. Samo to jest jego wielkim sukcesem, bo w przeciwieństwie do pozostałej trójki nie miał wielkiej medialnej sławy. Ale zdobył ją. Zawdzięcza to swemu niezwykłemu talentowi politycznemu, zdolnościom oratorskim, które wprawiają w kompleksy wszystkich pozostałych kandydatów, i przede wszystkim przemyślanemu i kompletnemu programowi zmiany państwa w kierunku eko-socjalizmu. Jego umiejętność zjednywania sobie ludzi to nie wszystko. Przyjął inną strategię, niż konkurencyjny, dziś marginalny kandydat lewicowy Benoît Hamon. Podczas gdy ten ostatni wyskoczył z rutynowym projektem „jednoczenia lewicy”, Mélenchon odwołał się po prostu do „ludu”, który powinien się zjednoczyć, by zatrzymać rozgrywające się w Europie od 30 lat szaleństwo neoliberalne.
Jego słabym punktem są kwestie europejskie, niezbyt wyraźne dla wielu wyborców. Nie chce z miejsca rezygnować z uczestnictwa Francji w Unii, ani nawet euro. Wycofanie się Francji z brukselskiego montażu prawnego mogłoby nastąpić dopiero po referendum i to za kilka lat. Najpierw chce drogą negocjacji zmienić lub znieść wszystkie traktaty dyktujące neoliberalny model gospodarczy. Zarzeka się, że „nie będzie Tziprasem”, że ma na to siłę i szanse, ale zbyt wielu ludzi nie może w to uwierzyć, choć polega na nim we wszystkich innych kwestiach. Część potencjalnego elektoratu zechce jednak głosować na Le Pen, Asselineau, czy kogokolwiek innego, kto chce po prostu zerwać z Unią. Zerwanie z NATO jest dlań oczywistością i tego nikt nie kontestuje. Polityki prezydenta Rosji, szczególnie wewnętrznej, oczywiście nie podziela, ale podobnie jak inni, oprócz Macrona, jest zwolennikiem jak najlepszego ułożenia stosunków. Mélenchon stał się prawdziwym zjawiskiem społecznym. Może i nie wejdzie do drugiej tury, ale właśnie zbudował we Francji lewicę.

trybuna.info

Poprzedni

Został nam tylko Kamil Glik

Następny

Splątane korzenie