Fidel Castro zmarł w piątek wieczorem w Hawanie w wieku 90 lat. Jeszcze dobrze nie ostygł, a już nasi „giganci” rzucili mu się do nogawek.
Od czego zaczynają? Od budowy mitu kubańskich „żołnierzy wyklętych”. Oto „prawdziwi Kubańczycy”, jak „prawdziwi Polacy”: niezłomni, najbardziej zdesperowani, przedsiębiorczy, najłapczywiej czepiający się życia i wolności, którzy podobnie, ja my, rzucili się przez morze… Kubańscy „żołnierze wyklęci”, którzy nigdy się nie poddali. To oni „ocalili” Kubę, którą zniszczyła rewolucja…, jej literaturę, kino, sztukę, architekturę, kulturę, swobodną myśl, ducha przedsiębiorczości, wolę życia i tworzenia. Dziś, kiedy Fidel Castro nie żyje, za nim została wyspa spustoszona, ziemia spalona, krajobraz po wojnie…
Kto to napisał? Jak to kto? Gdzie mógłby ukazać się tekst, w którym jest lawina błotnych słów o totalitaryzmie i ani słowa o półwiecznej, bezwzględnej, nieludzkiej blokadzie gospodarczej, założonej przez największe mocarstwo świata, o powszechnym nauczaniu, opiece zdrowotnej, o wolności od głodu w kraju, w którym głód był przed rewolucją stałym towarzyszem życia Kubańczyków. Już wiecie, gdzie taki tekst mógł się ukazać? Tak, właśnie tam.
Inny prawicowy gigant, polityk, za przeproszeniem, pisze na Twitterze: Niszcząc własne państwo i szanse kilku pokoleń nie można zasłużyć na dobre słowo! A ja słyszę dobre słowa! Zgroza!!!…
To o słowach pożegnania wypowiadanych przez różnych przywódców świata.
Basuje mu inny gigant prawicy – kucharz z zamiłowania, miłośnik Ukrainy z serca, antykomunista z zasady:
„Faktycznie dziwne niektóre pożegnania F. Castro i pokazują, jak zaciera się poczucie, czym był totalitarny komunizm”…
Za to słowa Panów nie zacierają niczego. Zwłaszcza waszej głupoty.