Trwa wojna między Pałacem Prezydenckim a Siedzibą Naczelnika Polski, pana prezesa Kaczyńskiego. Wojna hybrydowa.
Sprzyjające panu prezesowi Kaczyńskiemu macierewiczowskie ministerstwo obrony narodowej systematycznie punktuje wraże mu, prezydenckiemu Biuru Bezpieczeństwa Narodowego. Ujawnia kompromitującą przeszłość kolejnych wojskowych współpracowników pana prezydenta Dudy. Wszystko po to, aby w elektoracie PiS stworzyć wrażenie, że pan prezydent Duda otacza się siatką skrytych komunistów. I stąd te ostatnie jego zdrady.
Takie informacje podchwytują niechętne prezydentowi media „Dobrej Zmiany”. Nagłaśniają je. O tym, że w gronie współpracowników pana prezesa Kaczyńskiego roi się od byłych członków PZPR, te same media czujnie milczą. Przypomina to intrygi niemieckich nazistów oskarżających swych przeciwników o tolerowanie w swym otoczeniu skrytych Żydów.
Pałac Prezydencki nie pozostaje swym politycznym wrogom dłużny. Właśnie wypuścił na samotną szarżę dotychczasowego ulubieńca prawicowych mediów, najmłodszego parlamentarzystę PiS, posła Łukasza Rzepeckiego.
Pan poseł Rzepecki najpierw heroicznie uwalił w Sejmie projekt podwyżek podatków, czyli cen paliw firmowany przez grupę posłów PiS. Uczynił to, co wielu jego starszych kolegów zrobić chciało, ale bało się kiwnąć nawet palcem. Potem Rzepecki poszedł za ciosem i zagłosował za uchyleniem immunitetu swemu klubowemu koledze panu posłowi Dominikowi Tarczyńskiemu. Ksywka „Jenot”.
Znanemu z licznych, chamskich zachowań. Kompromitującego PiS, zdaniem wielu parlamentarzystek i parlamentarzystów PiS. Ale pożytecznego dla kierownictwa klubu parlamentarnego PiS, bo swoim chamstwem Tarczyński obdarza przede wszystkim parlamentarzystów z opozycji. I znów poseł Rzepecki zrobił to czego pragnęło wielu jego kolegów, ale bało się odpowiedzialności.
Tak to pan poseł Rzepecki wstał z kolan i poraził wszystkich swą poselską godnością.
Ale pomny, że po czymś takim już od odpowiedzialności nie ucieknie, to zamiast taktycznej obrony wykonał kawaleryjski atak. Samobójczy zdawałoby się.
Ogłosił wszem i wobec, że swoimi głosowaniami wykonywał jedynie program wyborczy PiS. A tam zapisane jest, że „Prawo i Sprawiedliwość” nie będzie podnosić podatków. A także zobowiązanie wyborcze do ograniczenia zakresu immunitetu poselskiego. I zadeklarował, że w ten sposób pozostał wierny swoim Wyborcom. A nie kunktatorskiemu kierownictwu klubu parlamentarnego PiS.
Następnie publicznie ogłosił, że zamierza te problemy przedyskutować z prezesem swojej partii, czyli panem Jarosławem Kaczyńskim. Doskonale wiedząc, że pan prezes z takimi szaraczkami nie gada.
Ale odmowa audiencji dała mu pretekst do krytyki największej świętości w PiS. I apelu do pana prezesa. Skoro pan prezes skończył 68 lat, czyli więcej niż obowiązujący w Polsce wiek emerytalny dla mężczyzn, to czas najwyższy aby pan prezes Jarosław Kaczyński odszedł z polityki.
I znowu pan poseł Rzepecki powiedział to, co wielu parlamentarzystów PiS myśli, tylko boi się publicznie powiedzieć.
Tak to pan poseł Rzepecki wykreował się na uczciwego posła. Wiernego Wyborcom, a nie partyjnym sitwom.
I co dalej?
W Sejmie plotkuje się, że pan poseł Rzepecki będzie niebawem jedną z twarzy z trudem rodzącej się nowej partii pana prezydenta Andrzeja Dudy. Partii młodej, programowo uczciwej, nie tak radykalnej jak stary PiS.
Złośliwi parlamentarzyści uważają, że pan poseł Łukasz Adrian Rzepecki jest tylko żołnierzem politycznym tego najważniejszego Adriana. Że to wszystko gra polityczna, pic dla „ciemnego ludu”, polityczny fotomontaż. Bo w realnym życiu nie ma tak uczciwych, kryształowo czystych parlamentarzystów, na jakiego się pan poseł kreuje.
Nam ludziom lewicy pozostaje obserwować bacznie te prawicowe wojny. Bez ingerencji.
Nie nasz to cyrk, nie nasi to misiewicze i adriany.