8 listopada 2024

loader

Matejko dłuta

Wspomnienie o Marianie Koniecznym.

We wrześniu 1982 roku rozpocząłem pracę w ministerstwie kultury i sztuki jako specjalista ds. prawnych w departamencie plastyki. Do wymarzonego resortu przechodziłem z centrali ZUS, stąd ówczesny wiceminister Eugeniusz Mielcarek, do którego, jako przyszły pracownik, z pewnym wyprzedzeniem, zgłosiłem się pod koniec sierpnia, prosił mnie bym dopomógł rodzinie Anny German w przyśpieszeniu załatwiania spraw rentowych dla ciężko chorej artystki. Nie zdążyłem, następnego dnia pieśniarka zmarła.
Jednym z zadań jakie otrzymałem w departamencie była praca nad nowelizacją przepisów dotyczących spółdzielczości mieszkaniowej. Miałem poprzez współpracę z sejmową komisją kultury zadbać o wprowadzenie zapisu o szczególnym statusie pracowni twórczych tak, by opłaty za ich użytkowanie nie były równe opłatom za pomieszczenia użytkowane na przykład przez rzemieślników. Nota bene, to szczególne potraktowanie artystów, wprowadzone w roku 1983, zniósł rząd Tadeusza Mazowieckiego. Z ramienia komisji sprawą zajmowała się posłanka Maria Sarnik. Zaproponowała spotkanie w budynku Sejmu, by omówić szczegóły stosownego zapisu w procedowanej ustawie. Stawiłem się wyznaczonego dnia rano, usłyszałem jednak, że do merytorycznego spotkania nie dojdzie bo została właśnie wraz z dwiema jeszcze posłankami zaproszona na kawę przez posła Mariana Koniecznego i nie wypada jej odmówić. Ale po chwili zaproponowała, że zabierze mnie ze sobą, bo może będzie to okazja do porozmawiania o sprawie pracowni twórców w szerszym gronie, choć w mniej roboczej formie niż to planowaliśmy. W takich to okolicznościach poznałem rzeźbiarza uważanego przez niektórych za większego od swego mistrza – Xawerego Dunikowskiego. Oczywiście doskonale wiedziałem kogo poznaję, znałem sporo Jego prac, przede wszystkim Nike, tak dobrze usytuowaną jeszcze na Placu Teatralnym. Ale zobaczyłem Go po raz pierwszy. Od razu zwróciłem uwagę na cechy charakterystyczne, krzaczaste brwi, które jak się później dowiedziałem cechowały Go od lat młodzieńczych i przyciągającą słuchacza, intrygującą barwę i modulację głosu. Bliżej zetknąłem się z Nim dopiero w Fundacji Kultury Polskiej, której był jednym z filarów, tak w krakowskiej Filii jak i w Warszawie. Nieco później zaczęliśmy się spotykać często jako członkowie Stowarzyszenia Kuźnica. Ściślejszym kontaktom sprzyjało wspólne, przez ponad 10 lat, spędzanie okresów świątecznych w Domu Pracy Twórczej w Radziejowicach. Towarzyszyła Mu zawsze żona, Maria – dla bliskich Maryla. Marian Konieczny owdowiawszy pod koniec lat osiemdziesiątych, zawarł drugi związek małżeński z Marią Sarnik, koleżanką z sejmowych ław, tą samą która nas poznała. Po zakończeniu kadencji Sejmu była ona między innymi dyrektorem departamentu ochrony zabytków w ministerstwie kultury, a także prezeską Polskiego Stowarzyszenia Konserwatorów Zabytków. Kolejna okazja do spotykania się i rozmów z Marianem – od lat byliśmy na „ty” – to stolik profesorski w Hotelu Grand w Krakowie, do którego stałe zaproszenia, jak tylko będę w Krakowie, dał mi czas jakiś temu profesor Aleksander Krawczuk.
Trafnie napisał przed dziesięcioma laty Jan Pieszczachowicz, że Marian Konieczny jest przykładem człowieka potrafiącego zachować obiektywizm wobec ludzi i zdarzeń, przedkładającym życzliwość nad typowe dla dzisiejszej Polski podgryzanie, że ceni sobie godność własną i innych, szanując cudze poglądy nawet jeśli się z nimi nie zgadza.
Marian Konieczny nie ograniczał swej aktywności do twórczości, był urodzonym społecznikiem, działaczem, organizatorem. Był pedagogiem, a jako profesor krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych był jej przez dekadę (1972-1981) rektorem, wcześniej sprawując funkcję dziekana wydziału rzeźby. On to właśnie przeprowadził skutecznie proces nadania swej uczelni imię Jana Matejki. Po latach wyrzeźbił postać wielkiego malarza, wspaniałą rzeźbę, której o dziwo Kraków nie chciał. Może nie tyle Kraków co ówczesne władze tego miasta, szczęściem, że model zobaczył Feliks Ptaszyński (do 1990 roku stołeczny konserwator zabytków) i przekonał władze Warszawy by pomnik tu stanął. Po oddaniu rektorskiego berła w ręce następcy, Marian Konieczny przez dwie kadencje był posłem, wielokrotnie jednak ze szczerością wspominał, iż nie zapisał się w ławach sejmowych zbytnią aktywnością. A przecież był to czas powołania przez Sejm Narodowej Rady Kultury i Funduszu Rozwoju Kultury. Był to okres największych środków finansowych na kulturę i przejrzystych zasad ich rozdziału. Obie te instytucje także zniósł rząd Tadeusza Mazowieckiego.
Nigdy nie krył, a odwrotnie podkreślał i często przypominał o swym wiejskim, chłopskim pochodzeniu. Jasionów, ta nazwa rodzinnej wsi zapadła w pamięci rozmówców Mariana, wielokrotnie ją powtarzał. „Mój byt jest przecież nadal chłopski; mam zawód, który wymaga chłopskiej siły, chłopskiego poczucia konkretu i chłopskiej miłości do pracy, do aktu tworzenia. Obojętnie czy tworzy się chleb, czy rzeźbę – to jest twórczość.” Choć mały Marian wspominał, że zdarzało się, iż na przednówku brakowało jedzenia, to nie wywodził się z biedoty bez skrawka ziemi. Ojciec Stanisław w 1938 roku posiadał 8 hektarów, był przez lata wójtem, był pracowitym i zorganizowanym pragmatykiem, racjonalistą (czyż tego samego nie można powiedzieć o Marianie?), prowadził nowoczesne gospodarstwo, o standardzie wyższym niż u sąsiadów. Jerzy Skrobot zanotował wspomnienie Mariana o ojcu. „Był propaństwowy, uważał, że własny kraj należy popierać niezależnie od tego kto akurat sprawuje w nim władzę, trafnie rozumował, że władza może się z dnia na dzień zmienić, ale to co zostało solidnie zbudowane pozostanie i będzie dobrze wszystkim służyć.” W ostatnim czasie chyba trochę relatywizował pogląd ojca o pełnej lojalności wobec każdej władzy… „Chłopskie środowisko dało Marianowi Koniecznemu poczucie konkretu – pisał przed wielu laty Władysław Loranc – poznawał tylko te słowa, które służyły do nazwania konkretnych zjawisk lub rzeczy”. Dlatego Marian głosił wiarę w wartość porządnie wykonanej roboty – także tej twórczej. Był człowiekiem lewicy, niezależnie czy posiadał legitymację partyjną czy już nie, lewicy dla której sprawiedliwość i praca są najważniejszymi wyznacznikami poziomu ludzkiego bytu i honoru.
Konieczny zaczął rysować bardzo wcześnie, a pierwsze wskazówki dawała mu matka Stefania. Wspominał, że gdy lepiła pierogi, on podkradał ciasto i lepił ptaszki. Nieco później zaczął lepić figurki z gliny, początkowo zwierzątka, baranki. Potem figury ludzkie, Matkę Boską, Trzech Króli, Jezusa… Zdolności artystyczne odziedziczył też i po rodzinie ojca. Jego stryj był szeroko znanym w okolicy organmistrzem, twórcą organów. Niektóre z nich ponoć funkcjonują do dziś. Jednym z bardziej przejmujących, wzruszających dzieł Koniecznego jest pomnik nagrobny Jego rodziców. Mocny, opiekuńczy patriarcha obejmuje ramieniem kruchą, pochylona postać żony.
Stworzył wiele pomników, portretów, medali; w kraju i za granicą. To rzeźby pełne ekspresji, ruchu, dynamiki, ale też stonowane, w zadumie, zatrzymaniu, refleksji, jak pomniki nagrobne. Rzeźby monumentalne, wielopostaciowe, wieloznaczne, ale też delikatne i subtelne jak na przykład figurka Dominiki Pendereckiej. Był mistrzem każdej formy rzeźbiarskiej, korzystał ze wszelkich środków wyrazu. „Rzeźbiarski portret – mówił w jednym z wywiadów – w pierwszej kolejności powinien przedstawiać duchowość osoby portretowanej, a nie jej dokonania i pełnione funkcje, choć walory te wzajemnie na siebie wpływają. Każdy artysta wydobywa z portretowanego inną cząstkę, bo ludzka osobowość jest czymś bardzo złożonym, i zawsze powstaje portret podwójny tak artysty jak i modela.”
Miałem szczęście także i ja być Jego modelem, a kilka lat po mnie również i moja żona Amelia. Oczywiście sam to zaproponował. Pamiętam tę wizytę w pracowni, gdy najpierw mnie szkicował ołówkiem, potem nazgarniał gliny, cały czas ze mną rozmawiając, mając ręce po łokcie usmarowane tworzywem, ulepił obły zarys głowy. Gdy przyszedłem następnego dnia niemal wykrzyknąłem „Już masz mnie gotowego!” Na podstawie szkicu uczynił z bryły gliny moje podobieństwo. Wydawało mi się, że portret nie wymaga już wielu zabiegów, ale teraz dopiero zaczęła się mozolna dłubanina różnymi dłutkami i powolne ścinanie coraz to drobniejszych skrawków coraz bardziej zasychającej gliny. W pewnym momencie powiedział – „Powinienem cię rzeźbić w kontuszu… – Zrób to, odparłem – O nie, masz na sobie tshirt, więc tak pozostaniesz, ja rzeźbię to co widzę, nie zmyślam, jak się kiedyś przebierzesz w kontusz, to zrobię ci drugi portret”.
Marzył o miejscu, w którym Jego rzeźby mogły by być wyeksponowane w odpowiednim kontekście, w przemyślanym wyborze, tak by stworzyć rodzaj stałej galerii obrazującej kunszt Artysty, ogrom i różnorodność Jego twórczości. Na te marzenia odpowiedział Zamość, miasto w którym już od 2005 stoi pomnik konny hetmana Jana Zamoyskiego. Niemal równo 10 lat później w dawnym Kasynie Kozackim została otwarta stała Galeria Mistrza…. Doczekał! Pytany o uczucia jakie Go przepełniają gdy patrzy na zamojską Galerię powiedział: „Wrażenia są niesamowite. Pierwszy raz w życiu coś takiego przeżywam, dech mi zapiera. Moje rzeźby to część mojego ja.”
Pytany czy ma żal, że usunięty został pomnik Lenina odpowiadał, że jest tym aktem zdziwiony, wskazywał w ilu państwach i miastach wciąż stoją pomniki Włodzimierza Iljicza, przywoływał słowa, że w krajach szanujących swoją historię pomniki pozostają na zawsze, a w innych tylko do kolejnej rewolucji. Mówił, że pomniki są szczególnym rodzajem zapisu prawdy o przeszłości. Przyznawał, że nowohucki Lenin, który za sprawą hobbysty milionera trafił ostatecznie do Szwecji, był trochę przyciężki. Tu warto za Marianem przytoczyć niezwykłą ciekawostkę. Otóż w latach 40. będąc już w Krakowie słuchaczem liceum plastycznego mieszkał On z kolegami na stancji w domu przy ul. Lubomirskiego 47. W tym samym mieszkaniu, na początku roku 1912, mieszkał przez jakiś czas Lenin, tu też odwiedził go Stalin. Ale przecież Konieczny otrzymywał całkiem inne zamówienia. W 1999 roku zrealizował pomnik Jana Pawła II w Licheniu, w 2000 w Leżajsku, a w 2008 w Bytowie. W ocenie wielu są to najlepsze w Polsce podobizny Karola Wojtyły. Głośno było swego czasu o zamówieniu jakie otrzymał od członków Komitetu Budowy Pomnika Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez UPA. Powstał przejmujący w swym wyrazie model, do realizacji jednak nie doszło.
Odszedł wielki Twórca, pozostało Jego Dzieło. Jako mieszkaniec warszawskiego Mokotowa, często przechodzę obok stojącego przy ulicy Puławskiej pomnika Jana Matejki. Stojący na wysokim cokole malarz patrzy jakby w głąb historii, w przeszłość, w treść swych obrazów. Poniżej niego, na wysokości przechodniów siedzi Stańczyk. Mijając go napotykam zawsze jego wzrok. Wydaje się, że chce mnie zatrzymać, zapytać o Polskę, tę współczesną. Przyśpieszam kroku, bo o czym mówić…

trybuna.info

Poprzedni

Najważniejsze było słowo

Następny

Miałeś chamie złoty róg…